Moj pierwszy raz 02/2002

9 stycznia 2002 r.

Właśnie mija okrągłe 47 dni odkąd odbyła się pierwsza zbiórka mojej pierwszej, własnej gromady zuchowej. Myślałam, że założyć gromadę, to taka przysłowiowa bułka z masłem, że jest to jak pstryknięcie palcami, ale myliłam się.

Zanim doszło do pierwszej zbiórki napotkałam na swojej drodze mnóstwo problemów. Pierwszym i chyba najpoważniejszym była moja była drużynowa, która nie chciała wypuścić mnie spod swoich skrzydeł.

Gdy pierwsze emocje opadły, pojawiły się (tym razem moje) wątpliwości. Czy ja się do tego nadaję? Rozmawiałam na ten temat z wieloma różnymi ludźmi, którzy dodawali mi otuchy i twierdzili, że na pewno sobie poradzę. Powiem szczerze, że chociaż prowadzę gromadę już ponad miesiąc (nie długo, ale coś), to do tej pory zadaję sobie to pytanie. Tak jest każdego tygodnia, co czwartek.

W czwartek przychodzi zbiórka i cała niepewność mija. Potem pamiętam tylko jak fantastycznie się dzisiaj bawiliśmy, nie tylko dzieciaki, ale ja również. Wydaje mi się, że na tym to właśnie polega, żeby bawić się razem z nimi, bo wtedy odnawia się więź i czujemy się wszyscy jak jedna gromada.

Kolejny z tzw. „problemów startowych” rozwiązał się sam. Mam tu na myśli przybocznych. Nie musiałam ich szukać osobiście, bo to one znalazły mnie. Po prostu dostałam propozycję współpracy. Powiem wam w sekrecie, że już od kolonii zuchowej nosiłam się z zamiarem założenia własnej gromady, ale nie umiałam uwierzyć w siebie i powiedzieć sobie, że ja też coś potrafię zrobić.

Ze znalezieniem szkoły nie było problemu, ale z zuchówką niestety nie poszło tak łatwo, „bo szkoła nie ma pomieszczeń”. Co prawda obecnie dzielimy pomieszczenie z harcerzami, ale jest ono kompletnie nieprzystosowane do pracy z zuchami. One potrzebują przestrzeni, miejsca do zabaw, a niestety nasza zuchówka jest małą kiszką. Ale jakoś sobie poradzimy.

Nie wszystkie zbiórki były takie piękne i wspaniałe. Do tych muszę zaliczyć tzw. zbiórkę naborową. Zły humor miałam już od rana (zbiórka była w sobotę), ponieważ była okropna pogoda, a spotkanie miało odbyć się w lesie. Mogła być naprawdę wspaniała zabawa, ale niestety z siłami natury nie mogłam zwyciężyć. Zanim doszłam do szkoły byłam już bardzo zdenerwowana. Udało nam się jakoś przenieść „pomysł leśny” do szatni, dopiąć wszystko na ostatni guzik i czekać na dzieci. No właśnie dzieci. To, co tego dnia było najważniejsze. Pojawiły się w bardzo okrojonym składzie. Przyszło tylko dwoje. Myślałam, że się załamię, ale zbiórkę należy poprowadzić nawet wtedy, gdy jest tylko jeden zuch. Muszę przyznać, że była to ciekawa zbiórka, bo harcerzy pomagających mi w realizacji było prawie pięć razy więcej niż zuchów. Ale było sympatycznie i zuchy powiedziały, że im się bardzo podobało. Wiem, że powinnam się cieszyć, ale ja byłam załamana. Prawie trzy miesiące przygotowań, spotkań, planowania i nagle wszystko się wali. Wtedy chciałam to wszystko rzucić, zostawić, a najlepiej zapomnieć, że miała w ogóle powstać jakaś gromada. Ale wtedy pomyślałam o tej dwójce i tym trzecim, który nie mógł przyjść, bo był chory i stwierdziłam, że może warto, chociaż dla nich.

I wtedy ustaliłyśmy termin następnej zbiórki…

Następne odcinki w kolejnych numerach Przecieku. Szukajcie!!!

Karolina Śluzek

Renifery to rowery

THmmmmm… Z pewnością większość z Was (a może nawet i z nas) widząc za oknami piękne wiosenne słoneczko pomału zaczyna mieć w nosku mroźną Panią Zimę wraz z jej długaśnymi i równie mroźnymi wieczorami, a przy pierwszej lepszej okazji przed oczki swoje wspaniałe przywołuje cudownie kuszący obraz wakacji…

Jeżeli tak jest, to sądzę, że powinniście się poważnie zastanowić zanim przeczytacie „to krótkie coś, co znajduje się poniżej”; jest to bowiem kilka najmilej wspominanych – przeze mnie oraz przez harcerzy z „szóstkowych” i „jedynkowych” drużyn- wydarzeń z ZIMOWISKA (będącego prawie miesiąc temu- buu!!!!). No więc tak…

Zacznijmy od tego, że dzień wyjazdu – 25 stycznia – był wspaniale słoneczny i w jakiś sposób pod każdym względem niezwykły, co oczywiście niezawodnie sprawiło, że od samego początku wszyscy bez wyjątku chodziliśmy naładowani tzw. „pozytywną energią” (czyli, mówiąc w skrócie: mieliśmy superwielkiegopałeradopracy!). Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy powstało ogólne założenie, że z pewnością przez cały czas będziemy mieli piękną pogodę, a co za tym idzie – sporo zajęć zgrabnie przerzuciliśmy Na Świeże Powietrze. Nie muszę chyba opisywać, jak niewiarygodnie wielkie było nasze zdziwienie, gdy następnego dnia z nieba lunął „deszczyk”, który, na domiar złego, utrzymał się do samego końca wyjazdu? I jak bardzo byłam „szczęśliwa”, gdy dzień po powrocie zostałam obudzona przez jaśniutki promień słoneczka padający na moją twarz z wyjątkowo NIE zachmurzonego nieba? Hmm… Było śmiesznie… Po mniej więcej dwóch dniach umieliśmy już dokładnie określić warunki naszej pracy. Na tablicy w kadrówce powstał tchnący optymizmem napis: presjonalizm- profesjonalizm pod presją.

To, co chyba najbardziej utkwiło mi w mojej czasem całkiem zawodnej pamięci, również miało miejsce dnia drugiego i było związane z tak „mało” ciekawym przedmiotem, jakim jest gwizdek druha oboźnego. Otóż bowiem w styczniu roku bieżącego, w miejscowości Stara Wieś pod Otwockiem, wyżej wspomniany gwizdek stał się obiektem pożądania niemalże każdego młodego harcerza. Rozpoczęła się walka. Ale druh oboźny nie zamierzał się poddawać- pierwsza osóbka, której udało się osiągnąć wymarzony przez wszystkich cel i pozbawić druha „hałaśnikowa” została zaszczycona alarmem ciężkim. Osóbka ta (Patrycja) miała niezwykle sprytny plan: na alarm ciężki stawiła się z dumnie podniesioną głową i… pustym plecakiem. Tuż przed odbyciem kary Patrycja oznajmiła wszem i wobec, że druh Paweł jest niezwykle naiwną osobą, jeżeli myśli, że ONA będzie na tyle głupia, żeby naprawdę się spakować! Ha! Chyba nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy (zdziwienia i przerażenia zarazem- jak to, czyżbym wcale nie była taka sprytna?????), gdy jako pierwsze zadanie dostała od oboźnego polecenie wyjęcia mydła! „My-mydła…?”- wyjąkała, jakby pierwszy raz w życiu słyszała to słowo. Starsi dusili się ze śmiechu.

The second thing, which I remember is our Music’s Festival. Prowadziła go Magda. Zapowiadało się straszniście okropniasto, bo- po pierwsze: nie mieliśmy gitary, a po drugie, to gitara była potrzebna bardzo. Ale Magda, jak to Magda, wybrnęła z tego idealnie; i mimo że z Festiwalu Eskimoskiego Rocka w rezultacie powstał konkurs na znajomość repertuaru Ich Troje, to jednak były to dla nas wszystkich naprawdę niezapomniane chwile. Wtedy tak na dobre zatarły się ostatecznie granice pomiędzy „szóstką” a „jedynką”, siedzieliśmy w pół kręgu i śpiewaliśmy; nie potrzeba było gitary- muzyka grała nam w myślach. W pewnym momencie spojrzałam na te wszystkie marzące o byciu prawdziwymi harcerzami dzieciaki i zrobiło mi się strasznie ciepło na serduchu. A potem spojrzałam na siedzącą obok mnie Gosię Sawę i razem narzuciłyśmy kolejną piosenkę, na dźwięk której wszyscy wstali ze swoich miejsc: „Wstań, powiedz nie jestem sam…!”.

Renifery to bardzo fajne zwierzaki- stwierdziłyśmy z Gosią Osuch w trakcie przygotowywania naszych wspólnych zajęć. Przydałby się tylko jakiś równie fajny okrzyk… I stał się okrzyk- w postaci mniej więcej takiej, jak na samiusieńkiej górze tej strony…

W Starej Wsi biwakowaliśmy tylko pięć dni, ale te „tylko pięć dni” wypełnione było pełnymi wrażeń bardziej lub mniej harcerskimi zajęciami, mającymi na celu nie tylko poznanie paru technik, ale także poznanie siebie nawzajem oraz poznanie się na dobrej (bo oczywiście bardzo pożytecznej) zabawie. Staraliśmy się możliwie jak najwięcej skorzystać z pięciominutowych przerw w przeplatających się huraganach i ulewach; i mówiąc szczerze, wychodziło nam to całkiem nieźle (nawet trochę mniej „presjonalnie” niż na samym początku). W ten oto sposób na przykład udało się nam wraz z panem z Bazy Ekologicznej wyruszyć na wyprawę mającą na celu naukę rozpoznawania zwierzęcych tropów. Niestety, z pewnych Bardzo Tajemniczo Zakwasowych względów nie mogłam uczestniczyć w tej niezwykłej wyprawie, ale za to po powrocie dowiedziałam się od harcerzyków kilku istotnych informacji na wyżej wspomniany temat. Główną zapamiętaną przeze mnie wiadomością było to, że tak naprawdę, to oprócz tropów istnieją również ślady, i że jedne różnią się od drugich tym, że „na przykład do śladów królika, w które wszedł Kamil, należą na przykład królicze odchody”- co bardzo dokładnie zrelacjonowała mi Kinia.

Cała koncepcja naszego zimowiska oparta była na wiosce Eskimo-sów. Po dokładnym przestudiowaniu „Ana-ruka…” czuliśmy się wszyscy całkiem nieźle w tym temacie. Nastawieni na piękną i słoneczną pogodę (na Grenlandii!), mimo wszystko nie mieliśmy serca zmieniać tej wspaniałej, aczkolwiek nieco związanej ze śniegiem koncepcji, wymyśliliśmy więc, że w naszej Wiosce Ludzi Lodu mieszkańcy wyczekują lata! A lato, jak to lato, musi rozpocząć się jakimś „niesamowicie niesamowitym” wydarze-niem. U Ludzi Lodu wydarzeniem tym był wielki Turniej o zdobycie Złotej Czaszki polarnego niedź-wiedzia (która w niezwykły sposób nagle znikła i to akurat w momencie, gdy miała zostać wręczona zwycięzcom – potem dyrektorka szkoły przyznała się nam, że nie spodziewała się, iż takie paskudztwo może nam być do czegoś potrzebne i… wyrzuciła ją!). Paskudztwo??? Czaszka była wspaniała! No, może troszkę bardziej przypominała świnkę, ale tylko troszeczkę i była naprawdę cudowna! Ale cóż…Pani dyrektor podziękowaliśmy okrzykiem, a zwycięzcy musieli się zadowolić dyplomami…

Zimowisko minęło jak jeden dzień. Pod koniec, gdy wszyscy razem wspominaliśmy sobie chwile najbardziej „naj” nagle padło stwierdzenie, z którym zgodziliśmy się bez dwóch zdań, a które dało mi poczucie pełnego szczęścia i radości. „Tu jest tak, jakbyśmy byli z tysiąc kilometrów od domu! Tak strasznie fajnie! Nie wracajmy jeszcze do domu!”. Ale, niestety, wracać było trzeba…

(Za to następnego dnia z rana miałam ochotę rozszarpać słoneczko za to, że przez pięć dni chowało się Niewiadomogdzie, a gdy już kompletnie nie miało dla mnie znaczenia, czy jest, czy go nie ma, ono ukazało mi się w pełnej krasie i na dodatek z przewrotnym uśmieszkiem na buźce!)

Ita

P.S. Na zakończenie chciałabym w imieniu dzieci oraz całej kadry zimowiska serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy poświęcili nam chociaż chwilkę ze swojego wolnego czasu i w jakikolwiek sposób przyczynili się do tego, że nasz wyjazd był tak wspaniałym i niezapomnianym dla nas wydarzeniem!

P.S.2. Tak sobie pomyślałam, że może kogoś na przykład zainteresował skład kadry…No więc- oto on: Kome(n)d(i)antka: Sylwia Czamara

GroźnyOboźny: Paweł Pa Pawłowski, WielcyMyśliciele: Iza Gołaszewska, Gosia Osuch, Magda Firląg, Iza Półchłopek

Nie zabrakło NAZ

PAP podał, że tej zimy harcerze zorganizują wypoczynek dla 100.000 dzieci. Nie ma drugiej organizacji, która organizuje zajęcia dla dzieci na taką skalę. Zobaczmy jaki wkład w tą liczbę mieli harcerze z parafii M.B. Częstochowskiej w Józefowie.

Przy naszej parafii działa od ponad 5 lat świetlica terapeutyczna Stowarzyszenia Forum Chrześcijańskiego.

Tej zimy harcerze z Józefowa tradycyjnie – jak co roku – postanowili przyłączyć się do zorganizowania ferii dzieciom.

Jednym z zajęć było stworzenie gazety. Dzieci wcieliły się w rolę redaktorów i pod czujnym okiem Ani Michałowskiej zebrały materiały gotowe do wydania specjalnego numeru gazety.

Zobaczmy jakie wrażenia zajęcia wywarły na dzieciach (oczami jednego z dzieci):

W środę odwiedziła nas druhna Ania – i powiedziała, że jest reporterką z harcerskiej gazety „Przeciek” i, że pisze artykuł o różnych ciekawych rzeczach, które dzieją się w ferie w Józefowie i usłyszała, że my tutaj mamy zajęcia z Fruciakami.

Wyobraźcie sobie, że nie wiedziała co to są Druciaki! Musieliśmy jej wyjaśnić, że Fruciaki to takie stworzenia, które jedzą owoce, zdrowo się odżywiają i nie lubią dymu papierosowego.

Potem druhna Ania pokazała nam gazetkę otwockich harcerzy – „Przeciek” i mogliśmy je sobie pooglądać.

Bardzo nam się podobała. Było w niej dużo zdjęć i artykułów i druhna Ania zapytała nas, czy chcielibyśmy zrobić i napisać taką samą gazetkę, tylko że o nas i Fruciakach?

Odpowiedzieliśmy, że TAAAAAAAAAAAAK! Później musieliśmy wymyślić nazwę dla naszej nowej gazetki i po paru kłótniach stwierdziliśmy, że będzie się nazywała „Fruciaczek”. Potem uczyliśmy się przeprowadzać wywiady i było bardzo śmiesznie! Po tym każdy z nas musiał napisać jakiś artykuł, albo coś narysować do tej gazetki. Te zajęcia bardzo nam się podobały i nie możemy się doczekać, aż zobaczymy wydrukowanego naszego „Fruciaczka”.

—————————————-

Ania Michałowska: Od kiedy działa ta świetlica i z czyjego ramienia? Kto ją założył?

Pani Lycyna (ze świetlicy): Jest to świetlica terapeutyczna Stowarzyszenia Forum Chrześcijańskiego, a działa już ponad 5 lat.

A.M.: Jak dużo dzieci tu uczęszcza?

P.L.: To zależy. Około trzydziestki podczas roku szkolnego, ale w ferie i w lecie jest ich dużo więcej.

A.M.: Jak długo trwa współpraca z józefowskimi harcerzami?

P.L.: Już chyba 2 lata, mniej więcej od zimy 2000 roku.

A.M.: Co sądzi pani o zajęciach prowadzonych przez harcerzy?

P.L.: Myślę, że są troszkę inne od prowadzonych przez nas i dla nas – nauczycieli mniej „dostępne”. My ograniczamy się bardziej do zajęć wychowawczych, pomagamy w odrabianiu lekcji. Oczywiście również prowadzimy zabawy, uczymy piosenek, organizujemy przedstawienia, konkursy, wystawy, ale nie stricte harcerskie. Sądzę, że celowe jest takie współdziałanie. Może dobrze by było, aby harcerze „wpadli” do nas równie ż w ciągu roku? Dzieci miałyby taką „odskocznię” i może wdrażały by się harcerskich metod.

A.M.: Czy była pani kiedyś harcerką?

P.L.: Tak, ale nie w Józefowie, lecz na terenie Częstochowy.

A.M.: Czy obecnie zauważa pani działalność harcerzy w Józefowie?

P.L.: W zasadzie praca harcerzy w Józefowie jest widoczna. Na 1 i 11 listopada, 3 maja, 1 września, inne uroczystości kościelne, czy państwowe- wszędzie gdzie jestem widzę aktywnie uczestniczących harcerzy.

A.M.: Co według pani harcerze mogliby zrobić lub zorganizować, aby ich zauważono w mieście?

P.L.: Trudno mi powiedzieć… może jakieś rajdy, ale z wyjściem na zewnątrz, nie tylko z drużyną, ale też z dziećmi. Czy jakieś biwaki 1-2 dniowe byłyby, myślę bardzo wskazane. Dzieci uczą się wtedy takiego harcerskiego życia , w spartańskich warunkach, a to jest potrzebne.

A.M.: Czy według pani harcerstwo jest pomocne w wychowaniu dzieci?

P.L.: Myślę, że tak. Trzeba zwrócić uwagę na może nie dyscyplinę, lecz konsekwencję w postępowaniu z małymi dziećmi. Przyda się trochę pokory, ale trzeba też umieć ustawić i zdyscyplinować maluchy.

A.M.: Dziękuję za rozmowę.

——————————

W gazecie „Fruciaczek” z pewnością nie zabraknie wywiadu z dziećmi:

Czy długo przychodzicie na świetlicę?

Taaak, już od jakiś 5 lat.

Bardzo długo, chyba od „gluta” (czyt. 'od małego’).

Czy wam się tu podoba?

Bardzo!

Nooo tak..

Czy harcerze prowadzili już tutaj kiedyś jakieś zajęcia?

Tak! Na przykład w tamte ferie! I zrobili nam Andrzejki!!! I bal !!!

A pamiętacie o czym były tamte zajęcia?

Rok temu były o takiej wróżce Witamince, i była zła wiedźma Grypa, i krasnal. I Andrzejki były bardzo fajne! Była taka wróżba z miską pełną „gluta” (tzn. kisielu) i tam pływały świeczki i pokazywały różne mądre zdania.

Czy lubicie tu przychodzić?

Tak, bardzo!!!!!

Co najbardziej lubicie tu robić?

Bawić się!, są różne konkursy i zawody! Spotykać się z druh-nami…(?)

Podobają się wam zabawy z Fruciakami?

Taaaaaaaaaaaaaaaak!

Bardzo.

Czy chcielibyście, aby harcerze jeszcze kiedyś tu przyszli?

TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAK!

Dzieci wypytywała: Ania Michałowska

Olimpiada zimowa bez śniegu

Ludzieeeeee!!! Małysz zdobył dwa medale!! Pewnie już wszyscy o tym wiedzą, a niektórzy szykują proces beatyfikacyjny. Nie wszyscy pewnie wiedzą, że nie tak dawno, to jest w styczniu 2002 odbyła się Olimpiada w czasie której nasi młodsi rodacy zdobywali nagrody (w postaci dyplomów, słodyczy i satysfakcji). Nie było by w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że olimpiada odbywała się w Polsce (!) i to bynajmniej nie w Zakopanem, tylko w Otwocku, w hali OKS-u.

Ola Wojciechowska

Miało być pięknie. Otwocki stadion na terenie klubu sportowego „START” jest jedynym miejscem w naszym mieście, gdzie można zrobić prawdziwą olimpiadę. A już na pewno wtedy, gdy ma to być prawdziwa zimowa olimpiada. Trzeba w końcu zabić jakoś czas w oczekiwaniu na złoty medal Małysza w USA.

Władze miasta, pod wrażeniem dopiero co zakończonej imprezy X Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, postanowiły, że harcerzom można zaproponować realizację zadania pod nazwą „Zimowa Olimpiada Sportowa – Otwock 2002”. Założenie było proste. W Otwocku są dzieci, które ferie zimowe spędzają w mieście. Będą przychodziły na zajęcia do placówek prowadzących nieobozówki, ale potrzeba im trochę ruchu. Kilka gier i zabaw na śniegu powinno ich wystarczająco zmęczyć przed następnymi zajęciami w budynku.

Nadszedł czas oczekiwania. Im bliżej dnia olimpiady – tym więcej wątpliwości nami targało. Jest miejsce, mamy ludzi odpowiedzialnych za konkurencje, wszystko dograne. TYLKO ŚNIEG ZACZĄŁ TOPNIEĆ ! Przewidywaliśmy taki wariant, ale nikt na poważnie nie brał go pod uwagę. Do czwartku zostało trzy dni, a w telewizji mówią, że idzie ocieplenie. I że niby powinniśmy się cieszyć z tego powodu. Oglądam ze znajomymi prognozę pogody i słyszę: „Jutro będzie 7 stopni. Może padać deszcz.” Teoretycznie powód do radości jest. Jak ostatnio przyszedł facet z elektrowni (dom mam ogrzewany elektrycznie) to wyszło na to, że spaliłem średnią krajową w jeden miesiąc. Nieźle. Będzie cieplej, więc rachunek będzie mniejszy. Ale jakoś nie mogę zapomnieć o tym, że na czwartkowy poranek potrzebuję dużo śniegu. I to najlepiej puszystego. Ta błotnista breja za oknem do niczego mi się nie przyda…

We wtorek podejmuję decyzję. Przenosimy się z imprezą na halę sportową (pomysł z armatkami śniegowymi jakoś nie przypadł mi do gustu). Tylko jak na małej hali zrobić szereg konkurencji dla 300 dzieci. I to tak, żeby wszystkie odbywały się jednocześnie. Mamy tylko dwie i pół godziny na rozegranie wszystkich konkurencji, więc jest jasne, że wszystkie będą obywały się jednocześnie. Dzwonię do każdego z organizatorów i ustalam, co trzeba zmienić w ich konkurencji. Niektóre konkurencje można przenieść bez modyfikacji, ale wyścigi na sankach chyba nie przejdą na hali sportowej. Zastosujemy wysłużone obozowe materace. Też ładnie się ślizgają. Zamiast najwyższej śniegowej budowli – budowla z klocków (dobrze, że w hufcu mamy zapas), zamiast hokeja zagramy w Unihoka – da się grać na hali, a zamiast krążka można użyć specjalnej piłeczki. Zamiast rzutu śnieżką – rzucamy piłkami tenisowymi, a zamiast zjeżdżać na „jabłuszkach” – no właśnie, co? Zrobimy malowanie twarzy!

Honor harcerzy uratowany! Pozostała do dogrania tylko kwestia drugiego śniadania. Ale to tylko kwestia jednego telefonu. Zamiast gorącej herbaty będzie napój, a zamiast hamburgera – pączek i jabłko.

W czwartek dzieci przyszły w komplecie. I wszystkie naładowane energią, którą trzeba wykorzystać. Było naprawdę wspaniale. Dzieciaki biegały od jednej konkurencji do następnej. Od przeciągania liny do wyścigów na „kangurach”. Prawdziwą próbą cierpliwości byłą kolejka do malowania twarzy. Efekt widać było z minuty na minutę. Coraz więcej rozradowanych buziek z malunkami motyla, klauna czy wróżki można było zobaczyć na hali. I każda była inna. Bardzo miło było organizatorom, gdy wychowawcy poszczególnych grup przychodzili i wyrażali swój podziw dla całego przedsięwzięcia. Słowa: „Byliśmy w zeszłym roku, ale w tym jest o niebo lepiej” padały bardzo często (dobrze, że w zeszłym roku to nie my robiliśmy olimpiadę). Jedna pani „odgrażała się”, że zadzwoni gdzie trzeba i nas pochwali.

Podczas trwania każdej konku-rencji uczestnicy za zrealizowane zadania dostawali cukierki lub lizaki (a co lepsi – czekolady), a na koniec uroczyście wręczyliśmy dyplomy i słodkie nagrody za najlepsze rezultaty.

Serdeczne dzięki dla: Oli i Kariny, Ani, Oli, Izy i Michała, Sylwii i Maćka, Michała, Piotrka i Łukasza, Maćka, Piotrka i Jaśka.

Tomek

————————————————————–

Olimpiada okiem jednej z organizotorek, Kariny Zielińskiej:

Kiedy zebraliśmy się już wszyscy, wszystko zostało wniesione, uzgodnione itd., nastąpił chaos i wielki bałagan. Część tworzyła plakaty przedstawiające i reklamujące daną dyscyplinę, a część grała w Unihoka.

Ja oraz dh. Ola Wojciechowska prowadziłyśmy bieg z przeszkodami. Dalej była dh. Ania i jej rzut do celu, a za nią dh. Ola (ta druga) malowała twarze. Kolejne konkurencje to: wyścigi na materacach, wyścig w parach, przeciąganie liny, hokej oraz legoland. Dzieciaki bawiły się świetnie, a śmiechu i radości było przy tym co niemiara.

Także i nasza konkurencja cieszyła się dużym powodzeniem. W pewnym momencie dzieci zaczęły ustawiać się w ogonku, niektóre nawet kolejny raz, poto by sprawdzić swoją szybkość i sprawność. A przede wszystkim dla dobrej zabawy i dyplomu (oczywiście).

Po całej imprezie nastąpiło uroczyste rozdanie dyplomów, za zajęcie I, II oraz III miejsc w konkurencjach: przeciąganie liny, hokej, legoland, wyścig w parach oraz wyścigi na materacach. I tu radości końca nie było. Kiedy już wszystko się skończyło, wychowawcy zabrali dzieci, a my mogliśmy odetchnąć. Pozornie. A pozory lubią mylić. Zostało nam jeszcze sporo roboty. Sprzątnięcie sali, zebranie sprzętu, zjedzenie cukierków i pączków, wysłuchanie Tomka i pamiątkowe zdjęcie. Po wypełnieniu tego jakże męczącego obowiązku, rozeszliśmy się do domów.

Karina Zielińska

OLAVE St. Clair Soames. Naczelna Skautka Świata

O założycielu skautingu, Baden-Powell’u wiemy dużo. Przyjrzyjmy się zatem drugiej osobie, bez której nie było by “Dnia Myśli Braterskiej”.

OLAVE St. Clair Soames urodziła się 22 lutego 1889 r. w Stubbing Court koło Chesterfield, w rodzinie angielskiego browarnika. W roku 1905 wraz z rodziną przeniosła się do Londynu, a w 3 lata później na Wyspę Brownsea, w hrabstwie Dorset. Od dziecka Olave uprawiała różne sporty, bardzo lubiła jazdę konną, uwielbiała chłopięce zabawy. Miała także duży talent malarski i zdolności organizacyjne, które wykorzystała, pomagając ojcu w administro-waniu browarem. Mając 18 lat zapragnęła zostać pielęgniarką i pomagać ludziom. Pielęgniarką jednak nie została.

ZE skautingiem zetknęła się po raz pierwszy wówczas, gdy jej starszy brat, korespondent jednej z angielskich gazet, pisał recenzję na temat nowo wydanej książki R. Baden-Powella pt. „Scouting for Boys”. Bardzo ją ta książka zainteresowała. W styczniu 1912 r. ojciec zabrał Olave na wakacje na Jamajkę. Wyruszyli w podróż statkiem „Arcadian”, którym – ot przypadek – płynął w podróż zdrowotną emerytowany generał Robert Baden-Powell. Autor niedawno przeczytanej przez Olave książki i twórca angielskiego skautingu. Spotykali się na korcie tenisowym, znajdującym się na statku. Rozmawiali i dyskutowali. On miał wówczas 55 lat, a ona 23. Ich ślub odbył się w Londynie 30 października 1912 r. Angielscy skauci ofiarowali im w prezencie ślubnym automobil ze srebrną lilijką na masce wozu.

30 października 1912 r. urodził się Powellom syn Piotr, 1 czerwca 1915 r. przyszła na świat córka Heater, a 16 kwietnia 1917 r. – córka Betty. Dzieci Powellów rosły – także zostały skautami.

OLAVE prowadziła dom przy Princes Gate w Londynie według starych, angielskich tradycji, wypracowanych w tym domu jeszcze przez matkę Roberta. Wychowywała dzieci, dbała o męża.

ORGANIZOWANIEM skautingu wśród dziewcząt – jako pierwsza – zajęła się siostra Roberta, Agnes Baden-Powell. Już w 1906 r. utworzyła w Anglii żeńskie drużyny przewodniczek-skautek i wydała dla nich podręcznik (Londyn 1912).

OLAVE włączyła się w działalność skautową dopiero w 1916 r. Przydały się jej duże zdolności organizacyjne. Pomagała odtąd mężowi we wszystkich jego poczynaniach. Odbywała razem z nim przeglądy drużyn, publikowała materiały, uczestniczyła w zlotach i obozach. Rychło zdobyła sobie miłość i szacunek skautów, którzy na Zlocie w Birmingham ofiarowali jej specjalną odznakę skautową w postaci broszki. Była to złota lilijka na zielonym tle. Początkowo Lady Baden-Powell działała jako komisarka skautek w Sussex, później powołano ją do Głównej Kwatery Skautek w Londynie. Napisała wówczas książkę pt. „Ruch przewodniczek”. W roku 1918 zorganizowała Radę Skautek Brytyjskich, a następnie Międzynarodową Radę Skautek. Pierwsze posiedzenie tej rady odbyło się w Oksfordzie w 1920 r. V Konferencja Międzynarodowa w 1928 r. powołała do życia Światowe Stowarzyszenie Przewodniczek i Skautek (WAGGGS) z Biurem w Londynie. Symbolem światowego skautingu żeńskiego stała się trójlistna złota koniczynka na niebieskim tle.

W roku 1930 wybrano Lady Baden-Powell na Naczelną Skautkę Świata. Rok wcześniej była gościem III Jamboree w Anglii, gdzie odwiedziła obóz Polaków. Nie był to jej jedyny kontakt z Polską. W okresie od 6 do 12 sierpnia 1932 r. w Polsce, na Buczu, odbyła się VII Międzynarodowa Konferencja WAGGGS, którą prowadziła hm. Olga Małkowska. W obradach uczestniczyła Olave Baden-Powell i według niej była to pierwsza konferencja, przeprowadzona w atmosferze naprawdę skautowej. 16 sierpnia 1933 r. Lady Baden-Powell i jej mąż odwiedzili Polskę na zaproszenie Głównej Kwatery Harcerek w Warszawie. Wraz z grupą angielskich skautów zatrzymali się wówczas w obozie harcerek na Polanie Redłowskiej koło Gdyni. Olave Baden-Powell nigdy więcej do Polski nie przyjechała.

WYDARZENIA końca lat 30. bardzo martwiły Olave i Roberta Baden-Powellów. Niepokoili się sytuacją, jaka rodziła się w Niemczech. W 1938 r. wyjechali oboje do Kenii z uwagi na zły stan zdrowia Roberta. Zmiana klimatu jednak nie pomogła i 8 stycznia 1941 r. twórca skautingu zmarł, mając 84 lata. Po pogrzebie męża Olave wróciła do Anglii. Przy jej pomocy E.E. Reynolds napisał wtedy książkę o Naczelnym Skaucie, która wydano w Londynie w 1943 r. W wyzwolonym od hitlerowców Paryżu Lady Baden-Powell przyjęła defiladę francuskiej młodzieży i stało się jasne, że przejmie ona dzieło męża. Światowy Komitet Skautów nadał jej tytuł honorowego wiceprezesa skautowego ruchu męskiego. Odtąd Olave wiele podróżowała po świecie, prowadziła szkolenia, uczestniczyła w konferencjach skautowych i organizowała pomoc dla powojennej Europy. Szerzyła idee skautowe i pokojowe na całym świecie.

W 1955 r. stwierdziła, że w okresie swojej powojennej działalności „przejechała 18 409 mil samochodem, 4000 mil przeleciała samolotem i przejechała 400 mil pociągiem”. Ruch skautowy istniał i rozwijał się dzięki niej. A potem przyszła choroba i niedowład nóg. Podobnie jak Olga Małkowska pod koniec swojego życia Lady Olave Baden-Powell nie poddawała się cierpieniu. Choć przykuta do inwalidzkiego wózka, żartowała ze swoich kłopotów, była pogodna i dzielna do końca. Zmarła 26 czerwca 1977 r. w Surrey pod Londynem, w wieku 88 lat.

JEJ wielką zasługą było szerzenie idei skautowej i wychowywanie młodzieży świata w duchu pokoju oraz braterstwa między narodami.

Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie Instruktorów ZHP “CZUWAJ” (2/2001)

hm. Jadwiga Skiba

SYSTEM MAŁYCH GRUP


Założyciel skautingu, generał Robert Baden-Powell w podsumowaniu własnych doświadczeń podkreślał, że wychowanie większy skutek może odnieść w małych zespołach, gdzie młodzi ludzie, na ile to możliwe, sami odpowiadają za swój rozwój. Było to bardzo śmiałe i nowatorskie podejście do wychowania, na które nie zdecydowała się żadna inna organizacja. Generał Baden-Powell stosując metodę prób i błędów rozwijał i wykorzystywał metodę małych grup podczas pełnienia funkcji wojskowych. Pomysły przetestował podczas obozu chtopięcego na wyspie Brownsea.

Harcerze z Józefowa wykorzystali jeden tydzień ferii zimowych na zorganizowanie kursu zastępowych. Przyszli zastępowi uczyli się kierować pracą zastępu. Było to jednym z elementów programu zaktywowania systemu zastępowych. Jest on oryginalnym pomysłem harcerstwa na wychowanie. Przyjrzyjmy się dziś bliżej temu systemowi…

SYSTEM MAŁYCH GRUP

Założyciel skautingu, generał Robert Baden-Powell w podsumowaniu własnych doświadczeń podkreślał, że wychowanie większy skutek może odnieść w małych zespołach, gdzie młodzi ludzie, na ile to możliwe, sami odpowiadają za swój rozwój. Było to bardzo śmiałe i nowatorskie podejście do wychowania, na które nie zdecydowała się żadna inna organizacja. Generał Baden-Powell stosując metodę prób i błędów rozwijał i wykorzystywał metodę małych grup podczas pełnienia funkcji wojskowych. Pomysły przetestował podczas obozu chtopięcego na wyspie Brownsea, a potem wydał „Skauting dla chłopców (Scouting for Boys). Zaczęły powstawać pierwsze drużyny skautowe… i trwa to do dziś przez blisko 100 lat istnienia ruchu harcerskiego.

Dzisiaj, tak samo jak na początku XXw., chłopcy nadal tworzą własne „paczki”. Jest to naturalna forma organizacji, miejsce do pracy i zabaw. Wprowadzając system małych grup wykorzystujemy po prostu naturalne zdolności dzieci. Patrol i zastęp to jednostki, które są punktem wyjścia do wspólnych działań, w których chłopcy pracują razem jako równoprawni członkowie.

W takiej naturalnej grupie zrodzi się przywódca, który wyłoni się z grupy samoistnie lub zostanie przez nią wybrany. Czasami „kierownictwo” zmienia się i nie ma w tym nic niezwykłego. W zastępie przywódca może się czasem zmienić, bo z grupy wyłoni się nowy, innym razem nowy może być wybrany przez członków zastępu. By odnieść maksymalną korzyść z pracy systemem małych grup, trzeba przywódcy zastępu powierzyć prawdziwą odpowiedzialność, jaką miałby w naturalnej „paczce”. Jeśli dana jest tylko część odpowiedzialności, osiągane rezultaty są również częściowe. Założyciel skautingu twierdził, że głównym celem systemu małych grup jest powierzenie odpowiedzialności chłopcu, gdyż jest to bardzo dobra pomoc w pracy nad własnym charakterem. Generalnie, zastępowy musi mieć naturalne predyspozycje przywódcze, o czym należy pamiętać, jeśli chce się uzyskać rezultaty w pracy systemem małych grup.

System małych grup jest metodą, za pomocą której dzieci i młodzież pobudzane są do indywidualnego rozwoju fizycznego, intelektualnego, duchowego i społecznego poprzez dobrowolny udział w pracy i zabawie.

HARCERSKI ZASTĘP JAKO MAŁA GRUPA

Formowanie zastępów bazuje na naturalnej skłonności do łączenia się rówieśników w grupy.

Poprzez członkostwo w zastępie harcerz zostaje wciśnięty w jego działania; jego praca będzie doceniona, a nieobecność zauważona. Jego życie łączy się z innymi; on sam troszczy się o swoich kolegów i, co równie ważne, oni troszczą się o niego. Tylko mała grupa może zapewnić istnienie takich układów między harcerzami.

Poprzez angażowanie się z tygodnia na tydzień w pracę zastępu również osobisty wkład w te zajęcia – chłopiec czy dziewczynka zostają zauważeni przez swoich kolegów. Rozwija się wzajemne zaufanie, a w efekcie powierzane są coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Dzięki temu harcerz może spełniać coraz ważniejsze role.

Przez wspólne działanie harcerze uczą się – każdy zgodnie z własnymi możliwościami, we własnym tempie. Niemniej wszyscy są zdolni do przeżywania nowych spraw we współpracy, dostosowując się do innych, budując wspólnotę. Razem uczą się zasad bycia w większej społeczności – klasie, miejscowości, własnej Ojczyźnie, w świecie.

Zaletą systemu małych grup jest to, że wszyscy uczą się od siebie nawzajem i nie jest tu potrzebna szczególna opieka czy nadzór dorosłych.

Zastępy zawsze rozwijają własną tożsamość i identyfikację – mają nazwę, proporzec, obrzędowość i własne, tajemne dla innych miejsce. Potrzeba odrębności jest ważna, choć sposób manifestowania swej inności wciąż się zmienia, zależy od decyzji samych harcerzy i środowiska, w którym działają. Poprzez wyraźnie zaznaczoną odrębność zastępu harcerze zyskują świadomość, czym on jest i są dumni z przynależności do grupy, którą sami stworzyli.

Nikt nie lubi, by mówić mu, co i jak ma zrobić i jakich dokonywać wyborów. Jest to prawda oczywista. Kierujemy się nią wybierając współpracowników, przyjaciół. Podobnie rzecz się ma z dziećmi. One także wolą się spotykać z ludźmi, którzy mogą się stać ich przyjaciółmi, a nie nadzorcami; działanie staje się wtedy przyjemniejsze i łatwiejsze. Młodzi ludzie lubią być razem, harcerz bardziej angażuje się w pracę, jeśli będzie mógł działać ze swoimi przyjaciółmi, ludźmi w tym samym wieku i na tym samym poziomie rozwoju, z podobnymi zainteresowaniami i zdolnościami.

KURS ZASTĘPOWYCH W JÓZEFOWIE

Kurs był zorganizowany przez 5 Dryżynę Harcerską „LEŚNI”. Wzięli w nim udział harcerze Szczepu im. R.G. Hamiltona w Józefowie (3 D.H. „ZAWISZACY” i 5 D.H. „LEŚNI”).

Kadrę kursu stanowili: Sylwia Strzeżysz, Marek Rudnicki, Michał Rudnicki, Mirek Grodzki.

Dziękujemy harcerzom ze Szczepu Harcerskiego „WAGANCI” oraz Dyrekcji Szk. Podst. nr 2 w Józefowie za udostępnienie miejsca na odbycie kursu.

Część 2
Wykorzystano materiały Centralnej Szkoły Instruktorskiej ZHP

Nie tak trudno być geniuszem

Ostatnio pewna bardzo mądra książka uświadomiła mi prawdziwą, ale i dosyć zabawną „sprawę”: życie każdego z nas, jakiekolwiek by nie było, od początku do końca podporządkowane jest nieskończonej ilości Zasad i Reguł. To dobrze- pomyślałam sobie- dzięki temu jesteśmy w stanie odróżnić dobro od zła, a nasz ziemski byt zyskuje taki, nie inny, bardziej lub mniej pozytywny wymiar. Ale autor książki nie dawał za wygraną (widocznie w jakiś wspaniały sposób przewidział, że jego dzieło może wpaść w ręce mojego pokroju „regułowego ideowca”) i w dość przebiegły sposób wkładał w moją głowę Zupełnie Nowy Tok Myślenia.

Bardzo szybko zrozumiałam, że zagadnienia poruszane w książce nijak się mają do złego czy dobrego kształtowania naszego Wewnętrznego Kodeksu; ich zadaniem jest jedynie ułatwienie nam- ludziom myślącym schematami- uwolnienie się od nich oraz pozyskanie umiejętności wybierania nowych dróg. Podążanie po dawno utartych szlakach może i jest wygodne, ale z pewnością nie tak ciekawe i niezwykłe jak wybieranie i odkrywanie jeszcze do tej pory nie odkrytych ścieżek, jak bycie odkrywcą. A dzisiaj bardzo w cenie jest posiadanie Oryginalnych Pomysłów. I co zabawne, można się tego nauczyć!

Największym problemem Genialnych Rozwiązań jest- jak tłumaczy autor książki- ich Automatyczne Odrzucanie. Brzmi nielogicznie? Ale tak w rzeczywistości jest! Ludzie bardzo często rezygnują z naprawdę dobrych pomysłów, bo ich realizacja daleko wykracza poza definicje powszechnie obowiązujących, Sztywnych Reguł. W ten oto piękny sposób usilnie dążymy do utrudnienia sobie życia. Definicja zwycięstwa czy naszego osobistego sukcesu jest bardzo często dla nas zbyt odległa; bardzo często też właśnie z powodu „nieprzekraczalności” reguł nie potrafimy czerpać satysfakcji z oczywistego powodzenia przeprowadzonych przez nas działań. A wystarczy tylko lekko „zmodyfikować” pewne zasady, żeby przekonać się, że sukces jest w zasięgu ręki (co idealnie widać na przedstawionych poniżej raczej mało popularnych- bo sprzeciwiających się ogólnie przyjętym zasadom- ale jakże nowatorskich rozwiązaniach gry w Kółko i Krzyżyk).

O podobnym sposobie „wygrywania”, choć może nie do końca w pełnym tego słowa znaczeniu, opowiadał mi ostatnio wujek. Opowiedział mi bowiem o swoim bardzo dobrym koledze i jego Bardzo Dobrej Metodzie Na Rozwiązywanie Opornych Krzyżówek: otóż, gdy podczas rozwiązywania krzyżówki na jego zdaniem dobry wyraz brakowało kratek- po prostu je sobie dorysowywał… Założę się, że dla wielu z Was wielce nieobcym jest stwierdzenie o Niemożności (a może raczej Niemożliwości) wykonania Czegoś. Nie zrobię tego, nie ma szans, to jest Niemożliwe! Otóż, jak wyczytałam, możliwe jest- należy tylko odpowiednio sformułować problem i dokładnie rozważyć Wszystkie (nawet te najbardziej zakręcone) przychodzące nam do głowy Rozwiązania. I nigdy nie odrzucać na wstępie „głupich” pomysłów- bo po dokładniejszym przemyśleniu mogą się one okazać WcaleNieTakieGłupie; tylko my prawie nigdy nie dajemy im szansy na dowiedzenie swojego geniuszu!

Nie wiem, czy wiecie, ale osobą, która zapoczątkowała ten awangardowy sposób myślenia był sam Albert Einstein. On to, poprzez odsunięcie na bok wszelkich niewygodnych- czyli nie odpowiadających mu fizycznych definicji i zagadnień- rozwiązał największy dylemat wyżej wspomnianej dziedziny i stworzył najbardziej przełomową w jej dziejach teorię- Teorię Względności. Natomiast biorąc pod lupę samego Einsteina, możemy dojść do równie zaskakujących wniosków: najwięcej odkryć dokonał on nie jako głęboko doświadczony i doskonale orientujący się w swojej nauce fizyk, ale właśnie jako nie do końca jeszcze „wiedzący o co chodzi” młody człowiek. W tej sytuacji całkiem konkretnego sensu nabiera pewna Złota Myśl naukowca, głosząca, że w uprawianiu nauki najbardziej przeszkadza mu jego wykształcenie. A dlaczego tak jest? Odpowiedź jest prosta: bo wykształcenie i doświadczenie wpajają nam pewne schematy, które z kolei w przerażający sposób niszczą nasze zdolności do podążania własnymi ścieżkami, zdolności do tworzenia nowych, czasem naprawdę przełomowych rozwiązań. A przecież „trudno o pewniejszą oznakę nienormalności jak powtarzanie w kółko tego samego i oczekiwanie, że otrzyma się inne wyniki”- A.E.

P.S. Na podstawie książki „Myśleć jak Einstein” S. Thorpe

Ita

Nabywanie umiejętności wychowawczych

Drużynowy to wychowawca, rodzic prawie. Harcerz jest dzieckiem. Wiedzieliście o tym, prawda? Czy łatwo być wychowawcą? Przeczytajcie co na ten temat ma do powiedzenia psycholog, p. Elżbieta Doroszuk. Pomyślcie jak można to wykorzystać w Waszych drużynach.

Być rodzicem, moi drodzy, nie jest łatwo. Wszyscy znamy sytuację, w których czujemy się zmęczeni, zestresowani, czy też bezradni. Czasami więc tracimy cierpliwość lub mówimy dzieciom rzeczy, których później żałujemy. Być rodzicem nie jest łatwo. Nie mamy gotowych rozwiązań sytuacji wychowawczych, z którymi przychodzimy na świat. Uczymy się bycia rodzicem … albo też i nie uczymy.

Czasami postępujemy metodą prób i błędów, czasami idziemy po omacku, czasami uda nam się nie przeszkodzić dziecku w rozwoju, czasami wspomagamy jego rozwój, a czasami niestety blokujemy. Wychowanie jest sztuką, ale sztuką, której można i trzeba się uczyć. Optymistycznym więc jest, że nasze umiejętności wychowawcze można rozwijać. Można pracować nad byciem dobrym rodzicem.

Ważnym źródłem zdobywania wiedzy w tym temacie jest Pismo Święte. Jest to najważniejsze i pierwsze źródło. Tak, a poza tym wszelka literatura, mianowicie książki i czasopisma, które oparte są na nauce Kościoła Katolickiego. Umiejętności praktyczne można nabywać w trakcie grupowych zajęć psycho-edukacyjnych.

Chciałam tu zwrócić uwagę na tak zwaną Szkołę dla Rodziców i Wychowawców, która ostatnio rozpowszechnia się w naszym kraju. Szkoły dla rodziców to warsztaty umiejętności wychowawczych. Prowadzone są one przez profesjonalistów. Program warsztatów, częściowo oparty na książkach Faber Meslisz(?) Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały i jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły, a częściowo program oparty jest na nurcie Wychowania bez porażek, Gordona. W większości jednak warsztaty oparte są na doświadczeniach osób prowadzących. I tu chciałam zwrócić uwagę, że kompetencja, czyli wiedza, doświadczenie, postawa osób prowadzących są szalenie istotne, gdyż książki, o których wspominałam są napisane wprawdzie w sposób przystępny, ale w innych realiach życia – życia rodzinnego w Ameryce. Wymagają więc adaptacji do naszych realiów polskich i wymagają zakotwiczenia w naszych chrześcijańskich wartościach. Zadaniem osób prowadzących warsztaty nie jest rozwiązywanie problemów za nas, mówienie rodzicom, co mają robić, ale wyposażenie ich w informację i umiejętności, które pomogą im samym decydować, co powinni robić. Celem warsztatów jest więc opanowywanie konkretnych umiejętności wychowawczych takich jak: nawiązywanie efektywnej współpracy z dzieckiem, modyfikowanie niepożądanych zachowań dziecka bez stosowania przemocy, uwalnianie siebie i dziecka od zaburzającego rozwój osobowości funkcjonowania w rolach, czy też wspieranie procesu usamodzielniania się dziecka, wspomaganie dziecka w budowaniu przez niego adekwatnego obrazu samego siebie, odkrywania przez dziecko talentów, jego możliwości, ambicji, rozpoznawanie i akceptowanie uczuć dziecka, ale też uczenie wyrażania własnych uczuć i uczenie się aktywnego słuchania. Warsztaty, na których rodzice mogą nabywać te umiejętności wychowawcze, prowadzone są metodami aktywizującymi, czyli tak zwaną psychodramą. Są to wspomnienia z dzieciństwa, autorefleksja, praca w małych grupach, wymiana doświadczeń, techniki twórczego myślenia.

Po warsztatach przeprowadzamy tak zwaną ewaluację, czyli zbieramy informacje zwrotne od uczestników. I co mówią uczestnicy? Mówią mianowicie, że po warsztatach polepszyła się ich komunikacja z dzieckiem, rozpoczęli pracę nad własnym rozwojem osobowym – co nas bardzo cieszy, a w szczególności nad akceptacją siebie, własnych ograniczeń. Starają się też stawiać realne wymagania wobec własnych dzieci. Mówią też, że zrozumieli, że każde dziecko wymaga akceptacji. Nie można natomiast godzić się na naganne zachowanie, czyli nauczyć się odróżniać dziecko od jego zachowania. Jest im też łatwiej rozpoznawać uczucia dziecka i też wyrażać własne. Mają świadomość, że jeszcze nie raz popełnią błąd, ale będą starali się go naprawiać. Nauczyli się słuchać swojego dziecka czy też szanować jego godność. To kilka z informacji zwrotnych które pochodzą od rodziców. Chciałabym zwrócić uwagę, na jeszcze jedną szalenie istotną sprawę.

Mianowicie nabywanie przez rodzica umiejętności wychowawczych jest ważne, ale same wyuczone umiejętności nie wystarczą. Bardzo ważna jest praca rodzica nad sobą, nad swoim rozwojem osobowym. Mówiąc konkretniej, rozwój osobowy rodzica jest niezbędnym warunkiem, aby mógł on stawać się dobrym rodzicem. Mam tu na myśli rozwój osoby rozumianej jako jedność fizyczna, psychiczna i duchowa. Chodzi więc o własny rozwój w sferze fizycznej, psychicznej, społecznej ale nade wszystko duchowej.

Człowiek jest jednością i chcąc się rozwijać nie może zaniedbywać żadnej z wymienionych sfer. I tak dbałość o rozwój fizyczny, wiemy na czym polega. To między innymi dobra kondycja, dobre odżywianie. Rozwój sfery psychicznej to rozwój osobowości, praca nad sobą, nad swoim charakterem. Rozwój społeczny to praca nad naszymi relacjami z innymi ludźmi. I wreszcie rozwój sfery duchowej. Ostateczny charakter rozwoju duchowego człowieka wyznaczony jest jego relacją do Boga: afirmacją lub też negacją. Brak relacji do Boga to nijakość. Sprawdzają się tu słowa: obyście byli zimni lub gorący, nigdy letni. Aby rodzic mógł dobrze, skutecznie spędzać swoje obowiązki rodzicielskie, sam musi wiedzieć dokąd idzie, jakim wartościom służy.

Dla nas źródłem wartości jest Pan Bóg. Angażując się w służbę wartości mamy poczucie skuteczności naszych działań, również wychowawczych. Zaangażowanie w realizację wartości wspomaga nasze oddziaływania wychowawcze w stosunku do dziecka. Zaangażowanie w realizację wartości wprowadza porządek w nasze myślenie, w nasze działanie – nie idziemy wówczas po omacku i wiemy jaką drogą prowadzimy nasze dzieci. A nauka Kościoła stanowi dla nas tak bardzo potrzebne znaki drogowe.

Zanim posłuchamy rad – proponuje przyjrzeć się sobie. Oto kilka pytań egzaminacyjnych dla rodziców:

Czy pamiętamy, że dziecko nie jest naszą własnością, ale jest nam powierzone na wychowanie? Kiedy dorośnie, pójdzie swoją drogą. My natomiast, póki co, możemy wspomagać go w rozwoju.

Czy uświadamiamy sobie, że wychowywanie naszego dziecka jest przywilejem? Przywilejem, ale też obowiązkiem. Nasze dziecko ma prawo mieć odpowiedzialnego rodzica. Czy staramy się sprostać jego wymaganiom?

Czy jesteś dla swoich dzieci przykładem? Jeżeli chcemy, żeby nasze dzieci ceniły wartości chrześcijańskie, musimy przede wszystkim sami postępować jak chrześcijanie.

Czy jako matka, jako ojciec, akceptujesz swoje dzieci takimi jakie są, ze wszystkimi ich wadami i słabościami? Tu warto jeszcze raz podkreślić, że należy odróżniać osobę dziecka od jego zachowania. Osoba wymaga akceptacji, bezinteresownej miłości, natomiast na niewłaściwe zachowanie dziecka nie możemy pozwolić. Dziecko musi znać granice, których nie wolno mu przekraczać.

Czy twoje dzieci wiedzą, że zawsze mogą przyjść do ciebie ze swoimi zmartwieniami i troskami?

Czy masz dla nich czas?

Czy słuchasz z uwagą i zainteresowaniem, gdy do ciebie mówią?

Czy wymagania, jakie stawiasz wobec dziecka, są adekwatne do możliwości dziecka? A może za mało wymagamy? Mitem jest, że potrafimy wychowywać bez porażek.

Czy potrafię, jako rodzic, wyciągać wnioski z własnych błędów?

Czy dostrzegam związek między jakością swojego małżeństwa, relacjami z mężem/żoną, a skutecznością wychowywania dzieci? Pracując nad relacją z mężem/żoną, pracujemy na korzyść dziecka.

Człowiek idąc przez życie karmi się słowem. Czy mówię swojemu dziecku, że jest kochane, potrzebne.

Czy dbam o własny rozwój osobowy i duchowy?

Tekst znajduje się na serwerze Radio Maryja

Plan pracy zastępu

Zastępowy tworzy program pracy zastępu, aby jak najefektywniej wykorzystać czas, jaki podczas roku został mu dany na pracę z zastępem.

Na początku każdy zastępowy powinien napisać ogólną charakterystykę swojego zastępu, uwzględniającą informacje o jego członkach. Informacje te powinny zawierać ich wiek, posiadane stopnie, środowisko, z którego pochodzą, cechy charakteru, stosunki koleżeńskie panujące w zastępie, zrozumienie idei harcerskiej (Prawa i Przyrzeczenia) przez harcerzy, opis mocnych i słabych stron zastępu, opis kwatermistrzostwa zastępu.

Więcej czytaj na stronie: http://208wdhiz.home.pl/zastep/

Czym jest program pracy?

Czym jest program pracy? Jest zbiorem słów tworzących zdania w języku zrozumiałym dla czytających i dla tych, którzy będą go realizować [..] jest [tworem] zaplanowanym i przemyślanym. Opartym na wnioskach z poprzednich okresów, doświadczeniu, potrzebach, chęciach itd.

Zawiera cele zgodne z celami idei harcerskiej i elementami programu skautowego (rozwój fizyczny, społeczny, duchowy i intelektualny). Jest zrealizowany i podsumowany przez realizujących i biorących w jego realizacji udział.

phm. Dominika Wywrocka

była komendantka

Szkoły Instruktorów „Agrikola”

w hufcu Warszawa-Mokotów

Więcej czytaj na stronie http://208wdhiz.home.pl/zastep/