Trzy twarze wędrowniczego zastępu

Czuwaj druhu! Siedziałeś kiedyś i zastanawiałeś się, dlaczego twoi wędrownicy nie wykazują chęci do działania, czasem nie przychodzą na zbiórki, bo mają coś ważniejszego do zrobienia. Borykałeś się z problemami, aby zebrać sensowną ekipę na rajd lub biwak. A może miałeś mało ludzi w drużynie lub zastępie. Też się kiedyś zastanawiałem nad tym i znalazłem rozwiązanie tak proste i oczywiste, że aż mnie to zdziwiło.

Grupa wędrownicza w drużynie harcerskiej i wielopoziomowej.

Od dobrych paru lat prowadzę drużynę, która w naturalny sposób ewaluowała z grupy młodych podwórkowych rozrabiaków do wydaje mi się całkiem niezłego środowiska harcerskiego. Swoją działalność jako drużynowy rozpoczynałem w harcerskim pionie wiekowym, prowadząc męską drużynę składającą się najpierw z jednego potem dwóch i trzech zastępów. Nowych harcerzy przybywało a starsza cześć w naturalny sposób wyrastała i wtedy skończyła się sielanka. Starzy harcerze zaczęli rościć sobie prawa do lepszego traktowania w drużynie, na zbiórki przychodzili niesystematycznie, pojawiły się problemy z piciem i paleniem, a co chyba najgorsze większość zbiórek stara ekipa rozwalała tak, że nie można było nic zrobić. Było kilka dróg, wszystkie z latami przetrenowałem i wyciągnąłem wnioski.
Pierwsze najprostsze rozwiązanie to usunięcie z drużyny wszystkich, którzy zaczęli przeszkadzać i tak stało się z pierwszą wychowaną przeze mnie grupą. To rozwiązanie z perspektywy czasu było najgorsze z możliwych, było zaprzeczeniem całej dotychczasowej mojej pracy w drużynie – ale stało się.

Ale dlaczego tak się stało, dlaczego ci, których wychowałem, nauczyłem harcerstwa przestali mnie słuchać, zaczęli psuć własną drużynę, w którą włożyli ogrom pracy. Wtedy tego nie wiedziałem i nie mogłem zrozumieć, byłem drużynowym, który bardziej czuł metodę harcerską niż ją rozumiał i znał. Z czasem pojąłem, że oferta mojej drużyny przestała być atrakcyjna dla nich to, co było przygodą i przysparzało przypływu adrenaliny w klasie czwartej było jeszcze do zniesienia w siódmej, ale zaczynało drażnić już pod koniec klasy ósmej. Pewna powtarzalność programu pojawiająca się wraz z nowymi członkami drużyny była nie do zniesienia dla harcerzy starszych. Gotowe pomysły na gry i zajęcia będące objawieniem dla młodszych były jakieś „niedopracowane” dla starszych, oni chcieli dołożyć coś od siebie, coś zmienić, zmodyfikować. Ja chciałem żeby byli dalej podobnie jak młodsi uczestnikami, odbiorcami a oni mieli już wiele do powiedzenia. Z ich strony sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej, to ja według nich zatrzymałem się, nie traktowałem ich jak partnerów, nie dostrzegałem ich potencjału, zaangażowania, traktowałem jak „dzieciaki”. Skoro nie było ich udziału w tworzeniu propozycji programowych pozostawała im jedynie rola krytykantów i kontestatorów. Nasze drogi z dnia na dzień się rozchodziły coraz bardziej, oni jak i ja byliśmy dalej i dalej od siebie. Dziś powiedziałbym, że to stosowanie metodyki harcerskiej do staszoharcerskiego pionu wiekowego było błędem.

Po kilku latach znowu wyrosła grupa „buntowników” i trzeba było znowu stawić czoła temu, co dzieje się w drużynie. Założenie było dość jasne nie może powtórzyć się sytuacja sprzed trzech lat. Więc …?
Padł pomysł, aby wyrastających harcerzy przekazać do drużyny starszoharcerskiej, to rozwiązanie było całkiem niezłe. Do wyboru mieliśmy dwa środowiska, jedno odpadło z założenia, gdyż samo borykało się w wielkimi problemami, a drugie było takie sobie, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Wspólne narada starszyzny, troska o drużynę i chęć zapobieżenia kryzysowi doprowadziła do decyzji o przejściu starszej części do drużyny starszoharcerskiej. Początki były całkiem niezłe, deklaracje obu drużyn o współdziałaniu i pomocy. Było nawet wspólne zimowisko. Co z tego, skoro proza życia okazała się zupełnie niesielankowa. Z czasem związki między obiema drużynami wygasły, zabrakło wzajemnego wspierania się, wspólnych wyjazdów i ciągłości pracy. Drużyna starszoharcerska żyła własnym życiem tracąc kontakt ze środowiskiem, które przekazało jej harcerzy. Dla, wtedy już, harcerzy starszych zmiana środowiska, drużynowego, podejścia do harcerstwa, atmosfery, charakteru drużyny, obrzędowości, odcięcie od korzeni miały wpływ na systematyczne wykruszanie się i odejście większości z ZHP.

Co się takiego zadziało, że nieźli harcerze nagle stracili chęci i ZHP przestało być ważne w ich życiu. Wydaje mi się, że wychowanie w określonym środowisku, a nasze było dość hermetyczne, w pewnej jasnej i bardzo określonej konwencji, wytworzyło w nich charakterystyczny obraz harcowania. Nie wyobrażali oni sobie innego harcerstwa, nie budowano w nich poczucia jedności ze starszą drużyną, nigdy nie stawiano ich za wzór i cel, do którego powinni zmierzać na swej drodze harcerskiej. Nie było też stałej współpracy pomiędzy drużynami, nie było wspólnych biwaków, szkoleń, gier i zajęć, nie istniała ciągłość wychowawcza. Każda drużyna miała odmienne zwyczaje, obrzędy a przejście z młodszej do starszej było jakby wstąpieniem do „innego” ZHP.

Miałem za sobą już utratę dwóch odchowanych grup harcerskich i nie można było kroczyć dalej drogą, która nie dawała szansy na zachowanie ciągu wychowawczego. Postanowiłem zmienić podejście do harcerzy starszych i uczynić ich funkcyjnymi, zastępowymi, przybocznymi. Wiedziałem jednak o tym, że gdy z drużyny znikali starsi harcerze prawie natychmiast na ich miejsce wchodzili ci nieco młodsi, którzy z powodzeniem ich zastępowali i dzięki temu szybko dorastali do objętych funkcji. Pozostawienie starszyzny w drużynie stwarzało jednak problem; bałem się, że sytuacja ta z czasem zablokuje rozwój młodszych, a kadry zacznie przybywać tak, że część funkcji może stać się czysto tytularna. Ten system organizacji drużyny miał jednak swoje plusy, zatrzymałem w drużynie kilka, potem kilkanaście osób na czas szkoły średniej, miałem dobrze prowadzone zastępy, wyszkolonych ludzi, mundury i sprzęt harcerski wędrował z pokolenia na pokolenie, przy organizacji wyjazdów młodsi harcerze byli dobrze przygotowani, sprawny podział obowiązków gwarantował zluzowanie mnie na biwaku a przede wszystkim na obozie. Świetną rzeczą były biwaki starszyzny, a najlepiej wychodziły wyjazdy na rajdy, wtedy powoływany specjalnie na ten czas zastęp, taka poszerzona rada drużyny, zbierał się bez większego problemu, aby móc wyjechać bez „młodych” i pokazać, co tak naprawdę potrafi. Podnosiło to rangę funkcyjnych w drużynie, bo gdy wracali pełni opowieści, przeżyć i trofeów ich oczy lśniły a młodszych harcerzy zazdrość ściskała, że oni jeszcze tak nie potrafią i motywowała ich do systematycznej pracy nad sobą.
Tak zorganizowana drużyna funkcjonowała całkiem dobrze przez parę lat, miała swoją specyfikę, duża rozpiętość wieku dawała możliwość uczestnictwa w ramach jednej drużyny starszemu i młodszemu rodzeństwu, rozwinęła się współpraca z rodzicami. Poprawiło się zdecydowanie morale wędrowników, stali się przykładem i wzorem do naśladowania dla młodszej części. Na wyjazdach, zajęciach terenowych, obozach nie było sytuacji trudnych, starsi byli wodzami, organizatorami, realizowali się w tym. A młodsi mieli świetne gry, ciągle wypełniony czas, zagwarantowaną przygodę i wytyczony cel, aby stać się takimi jak ich zastępowy czy przyboczny, szybko dojrzewali i wybijali się pozytywnie wśród rówieśników w szkole. Jedynym problem były wspólne zbiórki w harcówce, młodsi mieli w głowie grę i wygłupy, siła ich roznosiła a siedzenie było udręką, starsi za to chcieli planować, dyskutować, przegadać sprawy. To spowodowało, że z czasem zbiórki zaczęły przybierać inny charakter, starsi powołali własny stały zastęp, zaprosili do ściślejszej współpracy harcerki starsze z zaprzyjaźnionej drużyny, zastępy przekazali nieco młodszym, którzy deptali im już mocno po piętach. W ten sposób naturalnie staliśmy się drużyną o wydzielonych dwóch pionach wiekowych. Sytuacja ta miała swoje dobre strony, młodsza część drużyny usamodzielniła się, zaczęła się dynamicznie rozwijać, przecież nowi zastępowi też chcieli się wykazać. Po wyraźnym rozdzieleniu części na piony wiekowe pojawiła się dość znacząca zmiana, o której chcę wspomnieć. Była nią radykalna zmiana modelu zastępowego w grupie młodszej, zastępowym przestał być „starszy brat” a stał się nim kolega w tym samym wieku. Dla starszych harcerzy w dużej mierze atrakcyjność grupy rówieśniczej była ponad służbą zastępowego.

Wędrownicy zaczęli szukać swojej ścieżki, specjalności, nie wystarczało już im organizowanie zajęć dla młodszych zastępów, chcieli zaistnieć na polu hufca i nie tylko. Ciągnęło ich w świat do innych wędrowników. Przyszedł też czas na powołanie więcej niż jednego przybocznego, wzrastająca liczba harcerzy młodszych wymagała coraz więcej pracy. Po roku przemian i ciągłego rozwoju z jednej 23 Drużyny Harcerzy „Skaut” wydzielone zostały: gromada zuchów, dwie drużyny młodsze i jedna starszoharcerska. Tak w naturalny sposób przeszła drużyna od pracy z jedną grupą wiekową poprzez wielopoziomowość do drużyny starszoharcerskiej.

Jacy harcerze starsi zostali wychowani w mojej drużynie wielopoziomowej, jacy ludzie opuścili jej szeregi? Czas wielopoziomowości to wychowanie wędrowników, którzy byli dobrymi organizatorami, umieli zaopiekować się młodszymi, rozumieli, że młodsi to też członkowie drużyny, ale byli również przekonani o szczególnej swojej roli w środowisku. Ci wędrownicy mieli wiedzę harcerską na niezłym poziomie, ale do mistrzostwa to było dość daleko. Natomiast zawsze brakowało czasu na samorozwój, ciągle było coś do zorganizowania dla młodszej części, stała służba na funkcjach nie dawała wielkich możliwości do rozwijania pasji i zainteresowań. Specjalność puszczańska, która wtedy zyskała swoją naczelną pozycję w drużynie realizowana była dość powierzchownie. Sam program z natury rzeczy musiał być kompromisem łączącym elementy metodyki harcerskiej i starszoharcerskiej.

Z podziałem drużyny na kilka środowisk o bardzo określonych ramach wiekowych zaczął się raj. Również moja droga jako drużynowego zakręciła i poszła dalej wraz ze starszymi wychowankami do pionu wędrowniczego. Drużyny młodsze objęli moi przyboczni.
W drużynie miałem kilkanaście osób, znałem ich na wylot, byli dobrze umundurowani i wyrobieni harcersko – aż miło pomyśleć, ale o tym jak ułożyła się praca w tej nowej – starej drużynie już w następnej części.

hm. Krzysztof Manista HR
drużynowy 23 DSH „SKAUT”
Hufiec Krotoszyn

Na stronę dostarczył Michał Łabudzki