Come back Ryszarda

Kaktusińska w marnym nastroju wracała z ostatniego przed desantem w Przerwankach spotkania komendantów obozów. Przypomniało się jej, że minął rok, odkąd wygłupiła się z etatowym podrywaczem przerwankowskim tuż przed odwiedzinami Ryszarda.

Dowiedział się on o tym od czterech etatowym wiedźm a następnie porzucił. Kolejne lato idzie, ludzie, co to w Przerwankach się pozapoznawali biorą śluby, rodzą im się dzieci. Kurcze, nie miała Kaktusińska wybitnie ochoty na odwiedziny w tym rezerwacie komarów. Bo i to lato ma być jakieś zimne i deszczowe – a kto ją ogrzeje? W tak smętnym nastroju podążała do domu piechotą, bo nie miała drobnych (grubych też) na autobus.

Ryszard trzasnął drzwiami od samochodu i trochę zbyt gwałtownie ruszył. Był tak wściekły, jak rok temu, kiedy cztery szpunciary doniosły mu o złym prowadzeniu jego rybeńki. Złość Ryszarda sięgnęła zenitu, gdy na drogę wybiegł mu kot. Nie zahamował, kot miał szczęście, że akurat uciekał przed psem i bardzo się spieszył. Ryszard wpienił się jeszcze bardziej, że nawet nie mógł rozjechać kota na pocieszenie. Nie znosił kotów! A zwłaszcza jednego, który uporczywie sikał mu do butów podczas wizyt u jednej takiej lali. Tamtego dnia nie wytrzymał i kopnął kota. Lala się wściekła i stwierdziła, że skoro kot go nie lubi, to na pewno jest złym człowiekiem. A potem nawrzeszczała na niego, że przywiózł z sobą niedietetyczną colę, zapomniał, że minęło 100 dni odkąd są razem i był niemiły dla jej koleżanki. Ryszard popatrzył na nią, jak tak stała w progu, wściekła, chuda jak patyk, pyskata i czepliwa. Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Kaktusińska dochodziła do przejścia dla pieszych. Nagle musiała energicznie od niego odskoczyć, bo jakiś czub prawie przejechała jej po stopie. Podniosłą rękę w wymownym geście, ale zamarła. To była fura Ryszarda. Popatrzyła za nim smętnie – pewnie właśnie wracał z udanego tet a tet i rozpierała go energia. Było im kiedyś tak cudownie…
Ryszard nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego jak on ma zielone i jak skręca, to piesi też mają zielone. W ogóle uważał, że wszystkie te przepisy są kretyńskie i tylko mięczaki ich przestrzegają. Nagle noga mu na nodze zamarła. Oto prawie rozjechał swoją niegdyś najdroższą. Pomyślał, że była może ciut tęższa od tej, którą właśnie rzucił, może miała włosy mniej blond, ale w sumie, to nie miała do niego nigdy pretensji, nie czepiała się jego kolegów, nie wypytywała o interesy i znak zodiaku. W ogóle, to fajna z niej laska – mądra, oczytana. Zdała maturę, studiowała a nie była szczęśliwą absolwentką zawodówki krawieckiej ze specjalizacją spódnica mini. Z rozczuleniem wspomniał jeden paskudny wieczór jesienny, kiedy to jeździł po Otwocku, zabawiając się w ochlapywanie panienek wodą z kałuż. Ta jedna miała w sobie coś innego – nie zachichotała, nie pokazała mu popularnego po olimpiadzie w Moskwie gestu (Kozakiewicza – przyp. Redakcji), tylko podeszła do niego na światłach i zwięźle wyjaśniła, dlaczego nie powinien jej ochlapywać. Jej elokwencja, determinacja i ta bezbronność dziewczyny w zabłoconych, beżowych spodniach tak go wtedy rozczuliły, że zaproponował jej podwiezienie, potem wziął od niej numer i… jakoś się potoczyło.
Kaktusińskiej przypomniały się wszystkie chwile związane z tym czerwonym samochodem i jego kierowcą. Łzy same popłynęły jej z oczy. Szła i wyła, pociągając nosem. Nie mogła sobie darować swojej głupoty. Nagle wpadła na cudownie prosty pomysł: odzyska Ryszarda! Choćby miała zakopać tę jego flądrę, odzyska go!

Ryszard podrapał się w ogoloną na 3 mm głowę i aż zatrząsł się pod wpływem dokonującego się niej procesu myślowego. Decyzję podjął w 0,3 sekundy. Nie zważając na jadącego Mini Busa, panią z zakupami i dwa świetliki, zawrócił i zahamował tuż obok kobiety swojego życia.
– Rybeńko, podwieźć cię?
Kaktusińska uznała to za znak od losu i postanowiła wcielić w życie swój plan. I tak jak tamtego listopadowego wieczora, wsiadła, nie mając pewności, czy kierowca chce ją tylko podwieźć, czy zamordować. Jednak tym razem wątpliwości opuściły ją natychmiast po zamknięciu drzwi. Otoczyła ją aura ciepła, zrozumienia i miłości. Ryszard powiedział w typowy dla siebie, oszczędny w słowa sposób, że kocha, wybacza, prosi o przebaczenie i drugą szansę a Kaktusińska położyła mu głowę na ramieniu i rękę gdzie indziej. O tym, że też kocha, też wybacza i daje szansę powiedziała mu tuż po tym, jak odjechała policja, która spisywała protokół ze stłuczki spowodowanej przez zaskoczonego Ryszarda.

Chociaż lato tego roku było wybitnie paskudne i deszczowe, Kaktusińskiej było ciepło. W dzień grzała ją miłość a w nocy… Jak to było? Nic się nie grzeje tak, jak dwa nagie…
Ola Kasperska

PS. Mam nadzieję, ze lato w Przerwankach będzie dla wszystkich obfite w wydarzenia, ciepłe i słoneczne, nawet pomimo ewentualnego deszczu, dziurawego namiotu, bieżącej wody w namiocie i komarów. Po raz pierwszy od 1996 roku nie dam rady się pojawić w Przerwankach ani w ogóle na Mazurach nawet na jeden dzień. Mam tylko nadzieję, że ktoś opisze w Internecie w szczególe i w ogóle poczynania wszystkich Kaktusińskich i Ryszardów, żebym po drugiej stronie wielkiej wody mogła poczytać, co się u was dzieje.

Kaktusińska w UE

Kaktusińska włączyła telewizor i usiadła na fotelu. Miała cichą nadzieję, że uda jej się trafić na jeden kanał, na którym nie będzie relacji z kolejnej imprezy z okazji wstąpienia do Unii. Bo Kaktusińska miała dosyć imprez. Wszystkich imprez, niezależnie, czego by miały dotyczyć… Unia unią, ale czasem trzeba dać sobie odpocząć.

Z braku innych możliwości zaczęła oglądać Czarodziejki z Księżyca, kiedy nagle i niespodziewanie zadzwoniła do niej Ewelina, proponując uczcić wstąpienie do Unii grupowym opiekaniem na słońcu. Propozycja wydała się naszej bohaterce bardzo kusząca, toteż godzinę później leżała na leżaku a słońce przyjemnie opiekało jej nieco przybladzoną przez zimę skórę.

– …. no i ona z nim już nie bo jemu się znudziło…

– Serio? A myślałam, że to poważnie…

– …. No i zamówienia z tego nowego katalogu są do wtorku…

– …. I ja jutro właśnie tam idę…

Kaktusińska zamknęła oczy i coraz słabiej słyszała, czego dotyczyła rozmowa Eweliny i Kasi. Przyszło jej jeszcze do głowy, że powinna zapytać, czy jest promocja na ten nowy krem przeciw zmarszczkom od dwudziestego roku życia, ale jej myśli popłynęły kompletnie w drugą stronę…

… Słońce świeciło, ale jakoś tak inaczej – byćmoże miało to związek z tym, ze na Sycylii jest trochę cieplej niż nad rodzinnym Bałtykiem, nie wspominając już nawet o zacisznym ogródku. Kaktusińska leżała na leżaku, jakoś nieco wyszczuplona i sączyła sok z wysokiej szklanki.
– Ricardo? Ricardo?!!
– Słucham pani – odpowiedział opalony na heban włoski służący
– Przynieś mi deser i powiedz masażyście, żeby przyszedł za godzinę.
– Oczywiście, proszę pani. Pan Ryszard dzwonił i prosił, żeby pani przekazać, że będzie na kolacji z kilkoma znajomymi.
– Dziękuję Ricardo.

Kaktusińska odprawiła służącego i wskoczyła do basenu. Błękitna woda cudownie chłodziła, słońce opalało… pomyślała, że warto było kilka lat temu głosować w referendum za wstąpieniem do Unii. To nic, że początkowo było trochę drogo, że tabliczka czekolady kosztowała 12 złotych. Dzięki temu schudła, Ryszard przypełzł do jej stóp na kolanach i błagał o jeszcze jedną szansę, na co ona łaskawie się zgodziła. Potem, dzięki otwarciu granic Interesy Ryszarda nabrały rozmachu, udało mu się nawiązać cenne kontakty biznesowe w słonecznej Italii, gdzie zamieszkali po ślubie, który odbył się jesienią 2006 roku. Cóż to była za uroczystość – przyszli wszyscy znajomi, pani Kaktusińska i pan Kaktusiński wreszcie zakceptowali Ryszarda jako zięcia, na co wydatnie miał wpływ fakt wybudowania im domu na Costa Brava, ale przecież z ludźmi trzeba umieć postępować. Oj, a Ryszard umiał postępować z ludźmi! Gdyby nie umiał, nie doszedłby przecież do takiej pozycji, jaką ma teraz. Często powtarzał, że jeśli nie dba się należycie o swoich ludzi, oni nie będą należycie dbać o twoje interesy. A interesy były dla Ryszarda równie ważne, jak ludzie. Ale przecież taki jest ten nowy, lansowany image nowoczesnego biznesmena. Prawdę mówiąc, Kaktusińskiej było dosyć obojętne, na czym interesy męża polegają. Trochę ją tylko zdenerwowało, kiedy podczas piątej ślubu, którą dwa lata temu spędzali w Moskwie, nagle się okazało, że jakieś nie cierpiące zwłoki sprawy zmusiły jej ukochanego do nagłego wyjazdu. Miała potem trochę kłopotów – małżonek wyjechał nagle i zapomnioał zostawić jej pieniądze na hotel i do tego policja zadawała jej jakieś idiotyczne pytania, na które ciężko było jej odpowiadać, bo ruskiego uczyła się dawno, krótko i z małym skutkiem… Na szczęście pojawił się ten cały partner Rysia w interesach, ten Wania i wszystko załatwił. Spędziła wtedy miły weekend w Moskwie, zrobiła niezwykle udane zakupy w GUM-ie (*najbardziej snobistyczne, gigantyczne i upiornie drogie centrum handlowe). Rysio, kiedy przyjechał po nią tydzień później, trochę się o to zdenerwował ale kiedy Wania opowiedział mu, jak wspaniale poradziła sobie z policją… Po prostu szalał ze szczęścia, jaką ma zmyślną żonę…
Kaktusińska wyszła z basenu i ponownie zawołała Ricardo, zdawało się jej bowiem, że trochę przypiekła sobie skórę i chciała, żeby podał jej krem do opalania, który leżał na stoliku.
– Ricardo?!!
– Słucham pa…

-… no obudź się! – Kaktusińska otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą twarz Eweliny – jesteś cała czerwona! Chyba starczy nam tego słońca na dzisiaj.
– … starczy… – odmruknęła w ospowiedzi.
– Chodź, zrobimy sobie kawę z lodami w domu i opowiem ci o tej nowej cizi Ryszarda…

Kaktusińska niemrawo zeszła z leżaka i poszła za dziewczynami do domu, smętnie myśląc, jak mały wpływ na jej osobiste sprawy ma tak epokowe zdarzenie, jakim jest wstąpienie do Unii Europejskiej. Chociaż, wszystko się może zdarzyć…

Ola Kasperska

Kaktusińska i Wiosna

Kaktusińska z wyrazem najwyższego obrzydzenia na twarzy szorowała okno w swoim pokoju, z rozrzewnieniem wspominając czasy, kiedy ludzkość zamieszkiwała jaskinie, względnie lepianki w których nie było okien ani innych powierzchni wymagających umycia.

Nagle zadzwonił telefon i nieoceniona Ewelina zaproponowała jej wspólne wyjście na zakupy – idzie wiosna, trzeba się jakoś na nowo przyodziać…
– Tatoo, nie sądzisz, że jakoś cieplej się zrobiło?
– Eeee… – odmruknął Kaktusiński, usilnie myśląc, o co może chodzić córeczce. Nie musiał długo czekać na wyjaśnienie.
– Bo widzisz, ja kompletnie nie mam co na siebie włożyć…
– Eee…
– … i przydałyby mi się jakieś nowe buty, spodnie, bluzka…
– Eee…
– Wiedziałam, że się zgodzisz, dzięki!!!
– Ee… Wcale nie powiedziałem, że się zgadzam! Masz pełną szafę ciuchów i nie potrzebujesz noych! Protestuję! To marnotrawienie moich pieniędzy!

Kaktusińska pomyślała, pomyślała i stwierdziła, że konieczne jest zjednoczenie sił z panią Kaktusińską. W tym celu udała się do kuchni:
– Mamo, wiesz, widziałam bardzo fajne ciuchy…
– Mowy nie ma!!!
– … w sam raz dla ciebie – wyglądałabyś super. Bo ostatnio nieco odstajesz od światowych trendów…
– Tak myślisz? No cóż. Może faktycznie jakieś małe zakupy, wiosna idzie…
– No widzisz?
– Masz rację. Absolutnie, zakupy są konieczne…
– Słyszałaś? Chciałabym iść z Eweliną na zakupy…
– Taak, taak, idź dziecko, idź.
– Ale nie mam kasy, możesz mi coś skapnąć?
– Nie, ale tata na pewno cię zasponsoruje.
– Już go pytałam, powiedział, że nie da mi ani grosza. Powiedz mu coś, jak my będziemy wyglądać w święta, ty bosko ubrana a ja jak szmaciarz?
– Tak, tak, masz rację… Czesieeek, daj dziecku na zakupy, nie ma przecież co na siebie włożyć…

Kaktusiński, wzięty w krzyżowy ogień, nie dał rady odmówić wydania pieniędzy wystarczająco skutecznie.

Jak widać na załączonym obrazku, techniki negocjacyjne i socjotechnika są przydatne nawet w zwykłych, codziennych sprawach…

PS. Autorka pragnie przeprosić wszystkich czytelników za skąpość relacji ale niestety nagruzka zajęć nie pozwoliła jej na spędzenie w towarzystwie Kaktusińskiej ilości czasu niezbędnej do napisania pełnowymiarowego odcinka

Ola Kasperska

Masakra w Dniu Świętego Walentego

– Młody! Młodyyyy!!!!!!- wrzask tej oto treści rozniósł się po mieszkaniu Kaktusińskich.
– Młodyyyyyyyyyyy! – tym razem zabrzmiał bardziej żałośnie. Być może, to właśnie ta smutna nuta we wrzasku siostry skłoniła brata Kaktusińskiej do oderwania się od najnowszej gry komputerowej.

– Czego chcesz, jędzo?
– Przynieś mi coś do piciaa!!
– Przecież przynosiłem ci dwie godziny temu!
– Przynieś mi coś do picia, albo powiem mamie, że oglądałeś pornosy!!! głos z żałosnego stał się grożący.
– Eee… no dobra… Co chcesz? Colę? Sok?
– Colę.
– Może… dodać do niej lodu? – brat zasugerował złośliwie.
– ŻADNEGO LODU, MAŁY ZŁOŚLIWCZE!!! A tak w ogóle, to podaj mi tamtą linijkę, muszę się podrapać… Aaa-psik kichnęła.

W tym miejscu opowieści czytelnikom należą się wyjaśnienia. Otóż brat Kaktusińskiej nie nabrał nagle i dla nikogo niespodziewanie cech uczynności, a Kaktusińska nie zrobiła się nagle leniwa. Po prostu kilka dni temu dała się namówić koleżankom na wyprawę na łyżwy. Uznały one, że Kaktusińskiej przyda się trochę oderwania od myślenia o Ryszardzie. A że całkiem niedaleko znajduje się bardzo fajne jeziorko, zamarzające praktycznie do dna, to warto było skorzystać z okazji i w te ferie przypomnieć sobie rozrywkę, której oddawała się we wczesnym dzieciństwie.
– Zobaczysz, to jest jak jazda na rowerze. Tego się nie da zapomnieć – zapewniała Ewelina. Kaktusińska spojrzała na nią spode łba, bo nagle się jej przypomniało, jak w poprzednie wakacje o mało nie wybiła sobie zęba, kiedy wsiadła na rower koleżanki. Jednak nasza bohaterka nie jest miękka i nigdy się nie poddaje, więc cokolwiek sobie w głębi ducha myślała na temat jazdy na łyżwach, mężnie założyła ciut za małe, zaopatrzone w ostrza obuwie. Ukrywając, jak bardzo się boi, weszła na lód, zrobiła kilka kroków, zdążyła pomyśleć, że to łatwe i… następna część tej historyjki rozegrała się na izbie przyjęć szpitala im. Krasickiego, gdzie założono jej efektowny, biały gipsowy but typu kozak, taki za kolano… W ten sposób przyszło jej spędzić ferie w fotelu, zdana na łaskę i niełaskę swojego złośliwego brata. Ale przynajmniej nie musiała sprzątać, zmywać, gotować itd. Nie było nawet tak źle – miała dobrą wymówkę, żeby zaniechać wszelkich form gimnastyki wyszczuplającej, wreszcie nikt niczego od niej nie chciał, a Ewelina z Kasią nawet czasem do niej zajrzały. Oczywiście zawsze przywoziły ze sobą coś dobrego do jedzenia.

Kiedy już brat spełnił jej podstawowe potrzeby w dziedzinie aprowizacji w pożywienie i napoje, zadzwonił telefon.
– Hej, co robisz w ulubiony dzień wszystkich samotnych kobiet? – zapytał zagadkowo brzmiący głos Eweliny. Kaktusińska smętnie spojrzała w kalendarz i zdała sobie sprawę, że faktycznie, jest 14 lutego. „Cholera, po co ona mi o tym przypomniała? Jeszcze 10 godzin i ten koszmar przebiegłby niezauważenie”
– Eee, chyba nic.
– No to mam dla ciebie pewną propozycję… – głos Eweliny zabrzmiał jeszcze bardziej tajemniczo.

Kilka godzin później nasza bohaterka siedziała w samochodzie koleżanki, usiłując jakoś upchnąć swoją długą, zagipsowaną nogę w ciasnym wnętrzu. Były we trzy, towarzyszył im jeden kolega, potrzebujący wsparcia, bo nadal ciężko przeżywał fakt, że został porzucony przez swoją dotychczasową kobietę. Mieli zamiar jechać do kina, a wcześniej zjeść jakąś pizzę.

W popularnej warszawskiej pizzerii panował dość duży ruch, ale udało im się znaleźć miejsce. Kaktusińska, ze swoją złamaną nogą, z wyraźnym entuzjazmem opychała się pizzą i tłumaczyła koledze, że nie ma co się martwić i że ona mu od początku mówiła itd. Cała czwórka starała się zignorować, wyprzeć ze świadomości fakt, że wszystko jest udekorowane czerwonymi serduszkami, a ona sama siedzi na krześle z napisem „Kochajmy się”. Kiedy byli już przy wyjściu, Kaktusińskiej nagle coś rzuciło się w oczy. Coś, co sprawiło, że zapomniała, że musi się opierać o ścianę bo inaczej się przywróci. Przypomniała sobie o tym, leżąc na podłodze z boleśnie zbitą kością ogonową. Nad nią pochylał się kolega, któremu upadając podbiła oko kulą.
– Co jest?
– Tam… Za nimi… Podły padalec…
– O co jej chodzi? zapytał zdezorientowany.
– Nic, zobaczyła Ryszarda z nową niuńką – odpowiedziała Ewelina a Kaktusińska wysyczała:
– ZA NIMI!!!

Kaktusińska całkiem sprawnie dokuśtykała do samochodu i już po chwili gonili Niewiernego po warszawskich ulicach “białą strzałą” Eweliny. Dopadli ich na parkingu pod kinem. Niestety, okazało się, że nie mają rezerwacji na bilety.
– Coś wymyślimy – powiedziała Kaktusińska, jej ton wskazywał na to, że jest gotowa stratować biletera.
– Skąd wiemy, na jaki film oni idą?
– Zakładam, że na najgłupszy, jaki grają o tej porze. Idziemy do środka!
Jakoś przedarli się przez stanowisko biletera i dopadli do sali kinowej. Wprawne oko Kaśki wypatrzyło Ryszarda:
– Tam są! – wrzasnęła. Niestety, film się już zaczynał i ktoś syknął na nich, by byli cicho.
– Widzisz ich? Co robią? Co im zrobimy?
Plan narodził się właściwie sam i był bardzo prosty: mieli po prostu zabrać colę parce siedzącej obok Ryszarda, wylać ją na niego i obrzucić skradzionym popcornem.
– A masz, draniu! – wrzasnęła Kaktusińska, wylewając colę na Ryszarda.
– Ty podła flądro! – jej koleżanki zajęły się jego towarzyszką. Wywiązało się ogólne zamieszanie, było ciemno, nikt nic nie widział, do ogólnej rozróby dołączyło się jeszcze sporo innych osób. Po chwili wszyscy lepili się od coli, popcorn chrzęścił pod stopami, a awantura wcale nie miała się ku końcowi… Ktoś zaczął przebąkiwać coś o wezwaniu ochrony
– Wycofujemy się!!! – zarządziła Ewelina.
Udało im się wymknąć z sali. Ze względu na zagipsowaną nogę Kaktusińskiej, nikomu nie przyszło do głowy, że to oni odpowiadają za zamieszanie. Nieco niepokojący był tylko ich pośpiech. Już na parkingu zaczęli dzielić się wrażeniami.
– … a jak jej włożyłam ten kubek na głowę…
– … ale byli oboje wściekli!
Jednak nagle uśmiech zniknął z twarzy Kaktusińkiej:
– E, jakie jest prawdopodobieństwo, że istnieją dwa niemal identyczne BMW, o takim samym numerze rejestracyjnym, różniącym się tylko jedną literką, których właściciele wyglądają jak bliźniacy?
– Nie wiem jak reszta, ale z tym bratem bliźniakiem to bardzo prawdopodobne, a co? rezolutnie zapytała Kaśka.
– Bo … tam idzie Rysiek, ze swoją panienką i nie ma na nich śladu coli ani popcornu…
– Cześć Dorota, co ci się stało w nogę? Poznałaś już Elwirę? – powiedział Ryszard, który najwyraźniej właśnie przyjechał i nie brał udziału w awanturze.
Kaktusińska nie odpowiedziała, tylko osunęła się na ziemię zemdlona. W chwili, kiedy uderzała o glebę, usłyszała, jak Kolega pyta:
– To kogo obrzuciliśmy popcornem? – nikt nie zdążył udzielić mu odpowiedzi bo właśnie w tej chwili z kina wybiegł spory tłumek, dowodzony przez ochroniarza…
– Tam są! Łapać ich!
Nasza ekipa szybko wciągnęła zemdloną Kaktusińską do samochodu i jakimś cudem udało im się nawiać. Godzinę później, na izbie przyjęć w szpitalu miejskim w Otwocku stwierdzono u Kaktusińskiej wstrząs mózgu i złamanie ręki z przemieszczeniem.

Jak to dobrze, że następne Walentynki dopiero za rok.

Ola Kasperska

Kaktusińska i WOŚP

ZASTRZEŻENIE: WSZYSTKIE PRZYGODY KAKTUSIŃSKIEJ – Z ZWŁASZCZA TĄ – NALEŻY CZYTAĆ Z PRZYMRUŻENIEM OKA. SĄ ONE SYSSANE Z REDAKCYJENGO PALCA. CHOCIAŻ CZASAMI ODNOSZĄ SIĘ DO ZDARZEŃ, KTÓRE MIAŁY MIEJSCE…


Kiedy Kaktusińską poproszono o pomoc w liczeniu pieniędzy w sztabie WOŚP, zgodziła się niechętnie. Powodem nie było bynajmniej lenistwo. Nasza bohaterka po prostu cierpiała na dosyć pospolitą przypadłość, jaką jest uczulenie na nie swoje pieniądze.

Do szału doprowadzała ją świadomość, że tysiąc złotych, które trzyma w ręku nie jest jej i chwilowo szanse na uzyskanie takiej gotówki są mniej niż żadne. A taki ładny sweterek w Reserved widziała… Na dodatek – pieniądze często są brudne, w sensie fizycznym czego skutek był taki, że rok temu, dwa i trzy lata temu od tego liczenia wyskoczyły jej na dłoniach jakieś podejrzane krostki.

Jednak ogólnie rzecz biorąc, lubiła tę fuchę i teraz też była niezwykle zadowolona, że może sobie siedzieć w tej sali z innymi ludźmi i pomagać robić coś dobrego. To w sumie nic takiego, że jutro ma kolokwium z matematyki, przecież nie marnuje czasu. Humor poprawił się jej do tego stopnia, że zaczęła się czuć prawie tak, jak przed świętami. To znaczy tak, jak powinna się czuć przed świętami. Warto tu dodać, że tegoroczne Boże Narodzenie było dla Kaktusińskiej dosyć ponure. Początkowo sądziła, że może udział w mszy ze Światełkiem Betlejemskim trochę ją wprowadzi w nastrój świąt i prawie by się udało, gdyby tylko Ryszard nie postanowił uświetnić uroczystości obecnością swoją i jakiejś nowej raszpli. No a potem na Wigilii Instruktorskiej wszyscy się pytali o tego drania.

– …sto dwadzieścia cztery, sto dwadzieścia dwa… – liczyła na głos, żeby się nie pomylić
– Kaktusińska! Jak już jesteś w nastroju do myślenia o pieniądzach, to może powiesza mi, kiedy zapłacisz składki za drużynę?! – wydarł się kwatermistrz, który właśnie wszedł
– PRZEZ CIEBIE SIĘ POMYLIŁAM!!! Jakbyś zapomniał, to rozliczyliśmy się przed świętami– odryknęła i zaczęła od początku liczyć dwuzłotówki.. Znudzony wolontariusz pokręcil z politowaniem głową – Kaktusińska pomyliła się już drugi raz: przed chwila komendant pytał ją o ankietę spisową.

Kwatermistrz zrezygnował z dręczenia Kaktusińskiej i poszedł podenerwować kogoś innego. Nagle drzwi otworzyły się z impetem i wpadł roztrzęsiony wolontariusz
– Ukradli mi puszkę!! – wrzasnął od progu. Ponieważ był to, niestety, nie pierwszy taki przypadek, wszyscy dobrze wiedzieli, co robić – policja, protokół, ewentualnie wizja lokalna, może coś uda się wskórać.

Jednak nie był to jeszcze koniec atrakcji. Kilkanaście minut później przybył do sztabu nie kto inny, jak sam Marian Uczepiński, który przyszedł złożyć zażalenie na jednego z wolontariuszy, który odmówił wydania serduszka, twierdząc, że zabrakło. Nie spodobało się to Marianowi, który doszedł do wniosku że za wrzucone do puszki 52 grosze coś mu się należy. Już otwierał usta, żeby wylać swe żale lecz jak tylko wspomniał o serduszkach – jakaś pyskata dziewucha nalepiła mu czerwoną naklejkę na kurtce a barczysty pan ochroniarz profesjonalnie zaprowadził go do drzwi.
– Hm… całkiem niezły ten ochroniarz. – zadumała się Kaktusińska. Miała pecha, bo spostrzegawczy pracownik HSI natychmiast to zauważył i natychmiast zwerbalizował swoje spostrzeżenia, więc nasza bohaterka kontynuował liczenie pieniędzy z ogniście czerwonymi uszami, ochroniarz ciągle się na nią gapił a wszyscy mieli z tego niesamowitą radochę.

Wesoła atmosfera została przerwana przez przyjście kolejnego wolontariusza, który miał do opowiedzenia ciekawą historyjkę: najpierw napadło go kilku młodzieńców w dresach i odebrało puszkę (darmo jej nie oddał, czego dowodem było okazałe limo w pięknym odcieniu fioletu). Dresiarze uciekli ale nagle podjechało do nich czarne BMW, z którego wysiadło czterech innych dresiarzy ale z jakiegoś innego gatunku, jakby większych… Wolontariusz obserwował scenę zza krzaka i dokładnie widział, że dresiarze z BMW przechwycili puszkę. Nie chciał wiedzieć, co było dalej, bo mogło się okazać, że ci pierwsi będą chcieli odbić na nim, swój żal z powodu utraty zdobyczy.

Wszyscy zaczęli się zastanawiać, o co tu chodzi a w głowie Kaktusińskiej powstało pewne wariackie przypuszczenie. Wszelkie spekulacje ucięło pojawienie się Ryszarda, Przecinaka, Ostrego i Szczękonośnego. Wszyscy dżentelmeni nieśli naręcza puszek, które zrabowali tym, którzy wcześniej zrabowali je wolontariuszom. Ponadto Ryszard dzierżył bukiet dwunastu pąsowo czerwonych róż. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie – towarzysze Ryszarda oddali puszki w ręce kasjerów a sam Ryszard przypadł do Kaktusińskiej, wręczył róże, wyraził skruchę i poprosił o jeszcze jedną szansę. Tym sposobem ich związek zawiązał się nowo z błogosławieństwem Komendy Hufca a Ryszard został bohaterem.

– [dryń! dryń! dryń!] – zadzwonił budzik Kaktusińskiej w poniedziałek rano.
– … Tak, Rysiu, ja też cię kocham… – wymamrotał Kaktusińska, budząc się.
– [melodyjka z Janosika] – zadzwonił telefon – Kaktusińska! Kiedy zapłacisz składki? Wiesz, że ankiety spisowe miałaś oddać przed końcem 2003?! – wywrzeszczał komendant…

***

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, wielu pozytywów i niewielu koszmarnych przebudzeń po cudownym śnie życzą:
Kaktusińska i jej przyjaciółka – Ola Kasperska

P.S. Wszystkich sympatyków Kaktusińskiej i gangsterskiej sensacji zachęcam do przeczytania książki Katarzyny Pisarzewskiej „Halo, Wikta!”

Kaktusińscy – zerwanie

Pewnego dość ponurego, sobotniego wieczora Kaktusińska raźnym krokiem zmierzała w kierunku kościoła Pallotynów na mszę harcerską.

Jak zwykle – była spóźniona, tym razem nie z własnej winy. Oczywiście wszystko przez tego drania Ryszarda, któremu coś wypadło i nie mógł jej odwieźć. Aktualnie byli znowu pokłóceni a powodów było tym razem sporo. W tym miejscu, aby wczuć się w rolę naszej bohaterki, przyjrzyjmy się bliżej, co rzuca się cieniem na jej do niedawna kryształowy związek… Chodzi jak zwykle o grzeszki Ryszarda.


Kilka dni temu, podczas obyczajowej awantury na schodach, Uczepiński, kiedy już nie bardzo miał co zarzucić Kaktusińskiemu, odwołał się do informacji nabytych podczas poufnych rozmów nad Tymbarkiem z pewnym kumplem z policji, poznanym jeszcze za dawnych czasów przykładnej służby w pewnej innej organizacji. Mianowicie, Uczepiński zarzucił Kaktusińskiemu, ze jego córka prowadza się z podejrzanym elementem. Wybuchła straszliwa awantura, Katusiński najpierw się wściekł na sąsiada, ale że był człowiekiem rozważnym, postanowił się mimo wszystko nieco nadstawić ucha. A kiedy się okazało, że takowe informacje pochodzą z pewnego źródła, któremu to Ryszard Z. jest znany od dość dawna, postanowił rozmówić się z córką. Kaktusińska, jako że spryt odziedziczyła po tatusiu, udała przejętą tymi rewelacjami (chociaż dość klarowny obraz sytuacji miała od pewnego czasu) i solennie obiecała ojcu, ze natychmiast zaprzestanie kontaktów z elementem, nawróci, zacznie uczyć się i postara o nowego kandydata na zięcia. I wszystko poszłoby gładko, gdyby dzień później Uczepiński nie namierzył jej z Ryszardem na mieście i natychmiast nie doniósł o tym tatusiowi, nawiązując z nim czasowy rozejm. Roztropny tato wiedział, że radykalne zakazy nie poskutkują, więc ograniczył się do tego, odmówił Ryszardowi wstępu do ich domu a córce wyznaczył niższy fundusz komunikacyjny – zaprzestał mianowicie finansowania rozmów telefonicznych z Rysiem i subsydiowania dojazdów Kaktusińskiej na miejsca spotkań z ukochanym. Dlatego właśnie Kaktusińska była spóźniona do kościoła – bo zasuwała na piechotę, bo nie miała kasy na bilet autobusowy. Co prawda, mógł ją podwieźć Rysio, ale tu właśnie pojawia się drugi problem.

Pamiętacie, drodzy Czytelnicy, wakacyjne dokonania Ryszarda w Przerwankach? Otóż nasza bohaterka odkryła, że ukochany nadal ma w komórce telefony do tych wstrętnych dziewuch, za którymi latał podczas swoich odwiedzin na obozie. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że wszystkie figurowały pod jakimiś fikcyjnymi pseudonimami, typu „Andrzej” zamiast „Jola”, co o tyle dało jej do myślenia, że sprawdziła cały spis numerów i okazało się, że takich niespodzianek jest znacznie więcej a wszystkie zainteresowane odbierały telefon (oczywiście dzwoniła z komórki Ryszarda – i tak by się nie kapnął, że ma rachunek o stówę większy) ze słowami „Co słychać kotku”. Na tym tle doszło między nimi do starcia – no bo co to ma znaczyć: ona tu dla niego prowadzi wojnę z ojcem a on jej rogi przyprawia? Niedoczekanie!!! No i przestali ze sobą rozmawiać.

Kaktusińska przyspieszyła kroku. Według jej zegarka, już zaczynało się kazanie. Miała jednak nadzieję niepostrzeżenie wcisnąć się do kościoła i cichutko usiąść z tyłu a potem udawać, że wcale się nie spóźniła. Lecz tu spotkał ją ogromny zawód. Okazało się, że frekwencja jest co najmniej mierna a przyjście szesnastej osoby nie może być niezauważone. Nie miała jednak ochoty zastanawiać się nad przyczynami kolejnego pomoru wśród harcerzy – ich sprawa, może nie są religijni albo ktoś robił imprezę. Tylko jakoś tak głupio przed księdzem – żeby to chociaż w niedzielę było, to może inni ludzie wypełnili luki. A tak? Jakoś dziwnie…

Odsunęła jednak na bok te myśli i zaczęła analizować resztę powodów zerwania z Ryszardem. Może nie powinna naciskać go tak z tą Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy? Przecież pomysł miała świetny! Brakowało szefa sztabu, chodziło tylko o obsługę wolontariuszy. A do tego Rysio (niech go piekło pochłonie) nadawałby się znakomicie. Zrobiłby cos pozytywnego a przy okazji – zrehabilitował nieco w oczach świata i pokazał że może będą z niego ludzie. No i na początku Rysio się bardzo zapalił do całego pomysłu, wymyślił nawet system ochrony wolontariuszy i w ogóle. Jednak na spotkaniu z komendantem doszło do ostrej wymiany zdań bo okazało się, ze Ryszard nieco opacznie zrozumiał termin „obsługa wolontariuszy” a system ochrony nieco urągał praworządności i ogólnie przyjętym regułom harcerskiego postępowania. Zwróciła na to uwagę ukochanemu, na co on się znowu wpienił. No a potem jeszcze niechcący utopiła mu telefon w akwarium i oświadczył, ze ma jej dosyć… „Ale przynajmniej było ciekawie” – pocieszała się Kaktusińska. Może faktycznie najwyższy czas zająć się nauką? Najgorsze jest to, że idą święta, trzeba będzie pójść na Wigilię Instruktorską i znowu będzie miała ochotę zaszyć się w pokoju z dwiema tabliczkami czekolady, byle tylko uciec od przygnębiającego nastroju świątecznego, który w takich wypadkach bywa nie do zniesienia… Ale są też pozytywy: o jeden prezent mniej do kupienia…

Ola Kasperska

Listopadowa tupanka na dwa glany

[Tup, tup,tup] … Jak ja tego nienawidzę…[tup, tup, tup]…zachciało się starej babie… [tup, tup,tup]…drużyny reprezentacyjnej [tup, tup, tup]… trzeba chociaż było włożyć inne buty… [tup, tup,tup]… bo jak Rysio po mnie przyjedzie, to się… [tup, tup, tup]… znowu wpieni, że mu… [tup, tup, tup]… dywanik w furze… [tup, tup, tup]… zasyfie glanami… [tup, tup, tup]…

Był o czy11 listopada 2003. Kaktusińska w towarzystwie niezwykle licznej tego roku drużyny sztandarowej zmierzała do kościoła. Właściwie, to wcale nie miała zamiaru się na tej szopce pojawić, ale niestety – miała strasznie miękkie serce i nijak nie mogła odmówić błaganiom tegorocznego nieszczęśnika, wyznaczonego do przyprowadzenia sztandaru na uroczystości.


[tup, tup, tup]… uważaj z tym kijem [tup, tup,tup]… bo mnie zaraz w głowę wyrżniesz… [tup, tup, tup]… i tym razem nie powiesz, że to nie twoja wina… [tup, tup, tup]… że co? Wiem, że to się drzewiec nazywa… [tup, tup, tup]… bez sensu, że zasuwamy piechotą… [tup, tup, tup]… wyglądamy żałośnie… [tup, tup, tup]… wszyscy się z nas śmieją… [tup, tup, tup]… jest nas taki tłum… [tup, tup, tup]… że byśmy mogli podjechać samochodem… [tup, tup, tup]… i to seicento… [tup, tup, tup]… a jakbyśmy brzuchy wciągnęli… [tup, tup, tup]… to nawet w malucha… [tup, tup, tup]…


Co się stało z tymi wszystkimi ludźmi… [tup, tup, tup]… którzy kiedyś walili tłumami… [tup, tup, tup]… na te tup tanki … [tup, tup, tup]… Pewnie tak jak ja… [tup, tup, tup]… zmienili trochę tryb życia… [tup, tup, tup]… ale czemy nie ma nowych… [tup, tup, tup]… przecież kiedyś sztandarówka to była super sprawa… [tup, tup, tup]… wyjazdy, gry, fajowe towarzycho… [tup, tup, tup]… ani na 3 maja, ani na 11. Listopada nie trzeba było nikogo ściągać… [tup, tup, tup]… bo w sztandarówce było zawsze wystarczająco dużo ludzi… [tup, tup, tup]… żeby nie te dzieciaki (całkiem duże dzieciaki) … [tup, tup, tup]… pewnie byśmy wystąpili jako poczet… [tup, tup, tup]… i postawili by nas przy wyjściu… [tup, tup, tup]… ale może chociaż by wtedy duszno nie było… [tup, tup, tup]…


… [tup, tup, tup]…co? drużyna stój? … [tup, tup, tup]… Jak to się robiło?? … [tup, tup, tup]…A, już wiem. Teraz lewa, potem prawa… [tup, tup, tup]… o, a oni robią na odwrót… [tup, tup, tup]… No, nareszcie w kościele… [tup, tup, tup]… przynajmniej już tupać nie muszę… [tup, tup, tup]…


Ale się ostatnio w tym hufcu nazmieniało. O, kombatantów w tym roku jakby mniej. Żeby tylko nikt nie zemdlał. A na zjeździe, to było fajnie. Coś mi to przypomina… No tak – wybory na prezydenckie na Ukrainie. Jeden kandydat, jeden zwycięzca. Żadnych niespodzianek… Ciekawe, kto pierwszy zasłabnie. Stawiam 5 zeta na tego w czapce. Co? Już nie można obstawiać? Jak to? Przecież zakłady zawsze były ważne do pierwszego omdlenia! Skandal! Mali krwiopijcy….




O czym to ja…? A tak. Zjazd hufca. W sumie fajnie było. Szkoda tylko, że Rysia nie wybrali do komisji. On tak bardzo chciał być w komisji. Naoglądał się chłopak telewizji i nie jego wina, że mu się w głowie przewróciło. No bo teraz wszędzie tylko komisja i komisja. No i jak usłyszał, że szukają do komisji, to po prostu nie mógł się oprzeć. Było mu strasznie smutno, że nie może kandydować, bo nie jest harcerzem. Co z tego? Przecież w każdej chwili można się zapisać. A on nigdy nigdzie nie był zapisany, poza ministrantami po komunii. Potem się tylko biedakowi przypomniało, że przecież Przecinak był harcerzem, więc może by sobie chociaż swojego ziomala do komisji wkręcić? Zawsze to coś. Ale też się nie chcieli zgodzić. Prawdę mówiąc, to znowu wszyscy byli dla Rysia potwornie niemili. I znowu ktoś mu groził policją a ten niski łysy bezczelnie zawracał mu głowę pytaniami o to, czy Rysio nie wie, kto łysemu skroił radio. Tak jakby Rysio zadawał się z elementem. A przecież Rysio jest porządny… Ale co z tego, skoro go nie wybrali do komisji?? Naprawdę, żal mi go było. Mam tylko nadzieję, że kiedyś się z tego otrząśnie…


O, a nie mówiłam! Ten w czapce zemdlał pierwszy! Wygrałabym, żeby te nie małe wredne dusigrosze dopuściły mnie do kasy zakładowej. Pewnie po prostu wiedzieli, że jestem od nich o niebo lepsza! Co? Już koniec mszy? Jakoś szybko w tym roku. No, jeszcze tylko pod obeliks i spokój. Jak w tym roku nie będzie batoników, to… [tup, tup, tup]…


Ola Kasperska

Kaktusińska zdała maturę

Kaktusińska przeciągnęła się. Pomyślała, że skoro matura z biologii jest dopiero jutro, dokładniej za osiem godzin, to zachodzi szansa, że wkuje zawartość tej ostatniej książki przed dziewiątą, zwłaszcza, jeśli weźmie ją sobie do autobusu…


Między Bogiem a prawdą – całkiem nieźle jej było z okazji tej całej matury – ojciec zakazał bratu zbliżania się do jej pokoju na tydzień przed egzaminem. Informacje zdobyte dzięki współpracy z sąsiadem nieco ją uspokoiły – Uczepiński nie znalazł nic, co stawiałoby w małopozytywnym świetle jej ukochanego. Nawet drobiazgowe śledztwo, przeprowadzone na żądanie Kaktusińskiej (miała jeszcze kilka kłopotliwych dla sąsiada informacji związanych z jego wiernością małżeńską). Tak. Wszystko było w porządku. Poza jednym detalem…



Od kilku tygodni prawdziwym utrapieniem naszej zaprzyjaźnionej rodziny stał się… sąsiad, który wprowadzał się do mieszkania na tym samym piętrze. Miał on pewien brzydki zwyczaj – niezbędne prace remontowe, wymagające zaangażowania wiertarki wykonywał zawsze od 7 do 8.15 rano a następnie od 16.30 do 19.



Niewtajemniczonym wyjaśniam, że pierwsza sesja uniemożliwiała Kaktusińskiej tak niezbędny podczas przygotowań do matury sen a druga niebezpiecznie kolidowała z czasem, jaki bohaterka przeznaczała na naukę. No tak właściwie to uczyła się całymi dniami ale między 16.30 a 19 odbywało się to na oczach ukochanych rodziców, którzy w ten sposób utwierdzali się w przekonaniu, że jeśli coś uniemożliwi ich córuni zdanie egzaminu dojrzałości, to z pewnością nie będzie to brak wkładu pracy.



Kaktusińska przerzuciła jeszcze kilka kartek, ziewnęła szeroko i zrobiwszy optymistyczne założenie, że tego, czego się nie nauczyła na sto procent nie będzie, poszła spać.
Sama matura z biologii wyszła bardzo zabawnie. Zgodnie z przeczuciami wszystkich uczniów, większość nauczycieli zapadła na głuchotę i ślepotę, więc wszystkie chwyty stosowane na polskim można było odnieść do biologii. Zatem po dwóch godzinach pisania testu z człowieka, Kaktusińska wybrała się do toalety, gdzie przez telefon komórkowy niezawodny Ryszard podyktował jej brakujące odpowiedzi. Pani woźna stała na czatach, miała zagwizdać, jakby ktoś szedł. Potem się okazało, że nie umie gwizdać… Po zakończeniu egzaminu, Kaktusińska udała się do rodzinnego gniazda, gdzie zdała rodzicom szczegółową relację, pomijając udział Ryszarda oczywiście…



W dniu ogłoszenia wyników naszą młoda bohaterkę obudził uroczy odgłos wiercenia. Miała pecha, ponieważ świdrujący odgłos nie opuścił jej aż do momentu, w którym na liście nazwisk odczytała swoje oraz stojące przy nim cyfry: 3; 2.


Odetchnęła z ulgą – zdała. Jednak chwilowe odprężenie ustąpiło miejsca nagłej panice: przecież rodzice ją zabiją! Znowu będzie, że się nie uczy, co ona zamierza zrobić ze swoja przyszłością i inne brednie.



Podzieliła się swoimi obawami z Ryszardem, na którego silnym ramieniu się wspierała.
– Ależ Rybciu, przecież to twoi rodzice, kochają cię więc będą się cieszyć niezależnie od ocen!
– Tak myślisz? – upewniła się dziewczyna, zastanawiając się jednocześnie, jak mogła być taką flądrą, żeby oskarżyć ukochanego o jakieś ciemne machlojki. Nie, on jest po prostu cudowny…
– Faktycznie, zrobiłam, co w mojej mocy. A to wszystko przez tego cholernego sąsiada i jego wiertarkę. To dlatego nie mogłam się uczyć.
– Straszny typ, kochanie, masz racje… – Ryszard uśmiechnął się jakoś tak mrocznie.



Dwie godziny później Kaktusińska kończyła składać raport na temat uzyskanych ocen. Zgodnie z przewidzeniem, państwo Kaktusińscy nie zachwycili się jej wynikami i z przekonaniem stwierdzili, że to wszystko przez jej częste spotkania z Ryszardem. Jednak sprytna dziewczyna od razu zasłoniła się przygotowanym wcześniej argumentem o wiertarce. Trochę poskutkowało, do tego stopnia, że tato Kaktusiński i zaproszony wujek, nieco ośmieleni wypitym trunkiem (przygotowano małą libacyjkę rodzinną z okazji spodziewanego sukcesu córki) mieli zamiar zastukać do sąsiada i po sąsiedzku dać mu w pysk. Ale ostatecznie się rozmyślili, bo jakby tamten dostał, to dla porządku musieliby tez iść wlać Uczepińskiemu a tamten na pewno by doniósł na policję…



Następnego ranka Kaktusińska udała się do sklepu po bułki na śniadanie. Kiedy czekała pod domofonem, aż jej złośliwy brat otworzy jej drzwi, zaczęła przeglądać zakupioną gazetę. Tytuł na pierwszej stronie sprawił, że guma do żucia wpadła jej do gardła: „MĘŻCZYZNA ZABITY WIERTARKĄ W CENTRUM PODWARSZAWSKIEGO MIASTECZKA”. Wówczas zdała sobie sprawę, że rano nie słyszała wiertarki u sąsiada. Szybko wbiegła po schodach i bez wahania nacisnęła na dzwonek Uczepińskiego. Czas zacząć działać bardziej radykalnie.



Ola Kasperska

Kaktusińska jednoczy siły

Był pochmurny wtorek po Wielkanocy. Ściślej – poranek. Kaktusińska siedziała w wannie i roztrząsała w pamięci wydarzenia minionych dni. Czwartek, piątek i sobota były absolutnym koszmarem – ciągle tylko sprzątanie, gotowanie, pieczenie i inne bzdury.

Oczywiście jej brat nawet palcem nie kiwnął, ojciec zresztą też – „To chyba oczywiste, że kobiety zajmują się TAKIMI sprawami!”. Co prawda, była przyzwyczajona do takiego przebiegu świątecznych przygotowań, ale tym razem jakoś wybitnie ją to irytowało – martwiły ją dość częste zniknięcia Ryszarda, z których ten dość dokładnie wepchnięty pod pantofel dżentelmen, pomimo próśb i gróźb nie chciał się wytłumaczyć. Potem była Wielka Niedziela – raczej Wielkie Żarcie u rodziny a wczoraj koszmarny dzień o nazwie lany poniedziałek.

Aż się wzdrygnęła na samo wspomnienie mokrego przebudzenia, jakie zafundował jej brat. Potem przyszła na obiad ciocia z wujkiem Frankiem, strasznym zgrywusem, który uwielbia polski folklor i tradycję, dlatego też oblał ją jakimiś potwornie śmierdzącymi perfumami (zabawne – kosztuje takie coś 3,50 zł ale cuchnie przez cały dzień). Kiedy myślała, że to już koniec fatalnego dnia, odwiedził ją Ryszard, uzbrojony w dziesięciolitrowe wiadro lodowatej wody.

W sumie, było nawet zabawnie, ponieważ pan Uczepiński, zaintrygowany dziwnym rekwizytem, wyszedł aż na klatkę schodową, czego efekt był taki, że część wody przeznaczona dla Kaktusińskiej spłynęła na jego łysa głowę.

Kaktusińska wzdrygnęła się ostatni raz i opuściła łazienkę. Postanowiła zadzwonić do Ryszarda i umówić się z nim na wycieczkę do ZOO (w ramach przygotowań do matury), które ostatnio znajduje się dość podejrzanie blisko skrzyżowania Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich i można nabyć w nim zaskakująco dużo artykułów odzieżowych… Niestety, telefon znowu nie odpowiadał. Wściekła dziewczyna zastanowiła się chwilę po czym wyjęła z szafy koszmarną, plisowaną granatową spódnicę, białe podkolanówki i białą bluzkę z kryzą oraz jakąś bombonierkę, która leżała tam zapomniana od sześciu lat. Zamazała markerem datę trwałości, głęboko odetchnęła i zeszła piętro niżej do sąsiada. Miała pewien bardzo chytry plan…

Uczepiński właśnie wypróbowywał na balkonie swój teleskop do podglądania sąsiadki z naprzeciwka, dlatego na początku nie usłyszał dzwonka. Kiedy otworzył drzwi, ujrzał zjawiskowo piękną, niezwykle elegancko ubraną dziewczynę (Kaktusińska dobrze znała upodobania starego świntucha), w której (ku swojemu przerażeniu) rozpoznał Kaktusińską.
– Czego chcesz? – warknął.
– Chciałam pana bardzo przeprosić za wczorajszy wypadek. Przyniosłam panu czekoladki – zaszczebiotała, energicznie mrugając oczami
– Dawaj – burknął sąsiad i już miał zatrzasnąć drzwi, ale Kaktusińska, przewidując jego ruch, zablokowała je swoją nogą. – No co ty robisz? – wrzasnął Uczepiński. Chociaż noga wydała mu się całkiem interesująca…
– Tak sobie pomyślałam, że może pokazałby mi pan, w jaki sposób pan zabezpiecza szafki przed skrzypieniem, to tata zrobiłby tak samo. A przy okazji napilibyśmy się herbaty.

Uczepiński przez chwilę kontemplował kolano Kaktusińskiej. Myśli ścierały się w jego głowie niczym armia feldmarszałka Kuzniecowa z wojskiem Napoleona pod Petersburgiem (czy gdziekolwiek ty było – w takiej sytuacji Uczepiński nie mógł sobie przypomnieć).
W końcu zadecydował.
– Właź. – wpuścił Kaktusińską do środka, rozejrzał się po klatce schodowej i dokładnie zaryglował drzwi od mieszkania.

Dziewczyna ciekawie się rozejrzała po apartamencie sąsiada. Jeszcze nigdy tu nie była, a przecież nienawidzą się już od tak dawna. Wszędzie było pełno rozmaitych rupieci – połamanych krzeseł z doczepionymi jakimiś dziwnymi, metalowymi prętami, lornetek, kawałków wykładziny. Honorowe miejsce zajmował mundur Zasadniczych Oddziałów Milicji Obywatelskiej, wiszący na wieszaku nad telewizorem. Kaktusińska była bardzo ciekawa, gdzie ma ukrytą aparaturę do podsłuchu rozmów na klatce schodowej. Chodziły plotki, że Uczepiński odkąd się wprowadził, nagrywa wszystkie rozmowy…
– Po co tu przyszłaś? Chyba nie myślisz, uwierzę, że nagle postanowiłaś mi zadośćuczynić za doznane wczoraj krzywdy? Może jestem już stary, ale nie głupi! No i mam intuicję! W końcu byłem w milicji!
– Widzę, że jest pan bystry. Myślę, że się dogadamy…
– Nie rozumiem…
– Sprawa jest prosta. W pana archiwum jest coś, co mnie interesuje. W zamian za to ja zdradzę Panu, w którym mieszkaniu w bloku obok jedna babka chodzi wieczorami nago po mieszkaniu a w oknach ma tylko firanki – żadnych zasłon, żadnych żaluzji.
– Skąd pomysł, że mnie to zainteresuje? Skąd wiesz, że już jej nie namierzyłem?
– Po prostu wiem.
– Nic z tego, moja mała. Za kogo ty mnie zresztą uważasz? Jestem żonaty, nie muszę podglądać sąsiadek!
– No dobra. To była prośba. Teraz będzie groźba – wiem, że kradnie pan prąd z klatki schodowej a Nowakowa z naprzeciwka może się dowiedzieć, że to pan walnął na parkingu w jej samochód.
– Nie masz na to dowodów!
– Zebrałam próbki lakieru.
Uczepiński podrapał się w głowę. Po chwili zastanowienia zapytał:
– To mówisz, że ile lat ma ta ekshibicjonistka z bloku obok?…

Ola Kasperska

KAKTUSIŃSCY – GDZIE JEST RYSZARD?

Pewnego piątkowego popołudnia Kaktusińska siedziała wygodnie w fotelu, oglądając arcyciekawy serial telewizyjny. Na stole stała miska z chipsami paprykowymi, pilot od telewizora, telefon komórkowy i książka do biologii, rozstawione w strategiczny sposób, umożliwiający błyskawiczne przełączenie kanału na Discovery i symulowanie nauki biologii.

Dziewczyna popatrzyła obojętnie w telewizor, skomentowała poczynania głównego bohatera serialu i podjęła decyzję. Tak, zadzwoni do Ryszarda, pojadą gdzieś, do jakiegoś kina może (tzn – do biblioteki po książkę do ssaków albo lepiej – do Ryszarda ściągać z internetu jakieś bardzo istotne dla jej edukacji materiały). Niestety, zgłosiła się poczta głosowa. Kaktusińska, nieco zirytowana brakiem perspektywy na wieczór, pochłonęła kolejną garść chipsów.

Spokój naszej ulubionej bohaterki został zmącony powrotem mamy z pracy. W związku z tym, zaczęła pilnie wpatrywać się w ekran telewizora, na którym jakiś szajbus trzymał gołymi rękami anakondę i wyjaśniał telewidzom, że to obrzydliwe, dziesięciometrowe stworzenie jest właściwie zupełnie nieszkodliwe. Pokiwała głową i przeniosła wzrok na książkę do biologii, w której miała ukrytego Cosmopolitana.

– Córciu, obiad! – usłyszała wołanie z kuchni.
– Nie jem, odchudzam się – odpowiedziała, zagłębiając rękę w stojącej na stole salaterce.

„Lakier do paznokci w kolorze śliwki to tej wiosny obowiązkowe akcesorium w kosmetyczce każdej kobiety” – wyczytała w piśmie. „Zwłaszcza, jak ma się paznokcie w strzępach od bębnienia w komputer” – pomyślała. Następnie ponownie wybrała numer Ryszarda, tylko po to, aby usłyszeć, że nie może odebrać. Ledwo zdążyła odłożyć telefon, zaczął dzwonić. Niestety, nie był to Ryszard, lecz komendant hufca, który przypominał jej o konieczności uregulowania składek za drużynę za nowy kwartał. W sumie nie miała ochoty iść do hufca, głównie dlatego, że dystans ten musiałaby pokonać pieszo, ponieważ zgubiła bilet miesięczny. Jednak zawsze lepsze to od biologii. No i przejdzie się, spali trochę kalorii, a przy okazji kupi sobie czekoladę.

Gdy weszła do hufca, było tam pełno ludzi. Wszyscy umówieni z komendantem na dziewiętnastą, każdy w innej sprawie. Była 19.10, komendant właśnie mówił, że za 10 minut musi wyjść. Kaktusińska zrezygnowana usiadła na krześle. Z doświadczenia wiedziała, że wszelkie dyskusje na temat kolejności nie mają sensu. Chcąc niechcąc, wdała się w rozmowę z najlepiej poinformowaną osobą w hufcu o bieżących plotkach – w końcu czasem trzeba uaktualnić dane na temat kto, co, z kim i ile razy. W sumie, warto było. Chyba trzeba będzie odwiedzić kilku znajomych pod pretekstem oddania czegoś, czego wcale nie pożyczała lub też od dwóch lat zaklinała na wszystkie świętości, że oddała… Jednak dalsze informacje poinformowanej osoby okazały się dość nudne, więc zabrała się za kasowanie sms-ów z telefonu. Natrafiła właśnie na wiadomość od Ryśka sprzed kilku dni, że jedzie na parę dni do znajomego w interesach. „No tak, pan tam zajmuje się interesami pijąc szampana, a ja musze się uczyć biologii…”
– Kaktusińska!!! – wykrzyknął komendant, który dopiero teraz ją zobaczył – masz kasę na składki? Dawaj, bo jeszcze się rozmyślisz! – obsłużona poza kolejnością, Kaktusińska usadowiła się na poprzednim miejscu. Wzięła do ręki gazetę sprzed paru dni i dość obojętnie przejrzała informacje o strzelaninie w Magdalence. Tknęły ją złe przeczucia… ponownie wybrała numer Ryszarda i znowu nikt nie odebrał.

Tajemnicze zniknięcie Ryszarda było co prawda krótkotrwałe, ale zasiało w duszy młodej dziewczyny ziarenko niepokoju, które dość szybko zaczęło kiełkować.

Kaktusińska z bardzo posępną miną powlokła się do domu. Nie dawało jej spokoju, gdzie może przebywać Ryszard. Wyszła na ulicę i nagle zadzwonił telefon. Ryszard zapraszał ją do kina. „A więc jednak nie Magdalenka…” – pomyślała z ulgą. Jednak, na wszelki wypadek, trzeba dostać się do tajnego archiwum Uczepińskiego, który pewnie już ma co najmniej dwa pudełka po butach informacji na temat jej ukochanego. Trzeba tylko jakoś dostać się na balkon sąsiada…

Ola Kasperska