Nie tak trudno być geniuszem

Ostatnio pewna bardzo mądra książka uświadomiła mi prawdziwą, ale i dosyć zabawną „sprawę”: życie każdego z nas, jakiekolwiek by nie było, od początku do końca podporządkowane jest nieskończonej ilości Zasad i Reguł. To dobrze- pomyślałam sobie- dzięki temu jesteśmy w stanie odróżnić dobro od zła, a nasz ziemski byt zyskuje taki, nie inny, bardziej lub mniej pozytywny wymiar. Ale autor książki nie dawał za wygraną (widocznie w jakiś wspaniały sposób przewidział, że jego dzieło może wpaść w ręce mojego pokroju „regułowego ideowca”) i w dość przebiegły sposób wkładał w moją głowę Zupełnie Nowy Tok Myślenia.

Bardzo szybko zrozumiałam, że zagadnienia poruszane w książce nijak się mają do złego czy dobrego kształtowania naszego Wewnętrznego Kodeksu; ich zadaniem jest jedynie ułatwienie nam- ludziom myślącym schematami- uwolnienie się od nich oraz pozyskanie umiejętności wybierania nowych dróg. Podążanie po dawno utartych szlakach może i jest wygodne, ale z pewnością nie tak ciekawe i niezwykłe jak wybieranie i odkrywanie jeszcze do tej pory nie odkrytych ścieżek, jak bycie odkrywcą. A dzisiaj bardzo w cenie jest posiadanie Oryginalnych Pomysłów. I co zabawne, można się tego nauczyć!

Największym problemem Genialnych Rozwiązań jest- jak tłumaczy autor książki- ich Automatyczne Odrzucanie. Brzmi nielogicznie? Ale tak w rzeczywistości jest! Ludzie bardzo często rezygnują z naprawdę dobrych pomysłów, bo ich realizacja daleko wykracza poza definicje powszechnie obowiązujących, Sztywnych Reguł. W ten oto piękny sposób usilnie dążymy do utrudnienia sobie życia. Definicja zwycięstwa czy naszego osobistego sukcesu jest bardzo często dla nas zbyt odległa; bardzo często też właśnie z powodu „nieprzekraczalności” reguł nie potrafimy czerpać satysfakcji z oczywistego powodzenia przeprowadzonych przez nas działań. A wystarczy tylko lekko „zmodyfikować” pewne zasady, żeby przekonać się, że sukces jest w zasięgu ręki (co idealnie widać na przedstawionych poniżej raczej mało popularnych- bo sprzeciwiających się ogólnie przyjętym zasadom- ale jakże nowatorskich rozwiązaniach gry w Kółko i Krzyżyk).

O podobnym sposobie „wygrywania”, choć może nie do końca w pełnym tego słowa znaczeniu, opowiadał mi ostatnio wujek. Opowiedział mi bowiem o swoim bardzo dobrym koledze i jego Bardzo Dobrej Metodzie Na Rozwiązywanie Opornych Krzyżówek: otóż, gdy podczas rozwiązywania krzyżówki na jego zdaniem dobry wyraz brakowało kratek- po prostu je sobie dorysowywał… Założę się, że dla wielu z Was wielce nieobcym jest stwierdzenie o Niemożności (a może raczej Niemożliwości) wykonania Czegoś. Nie zrobię tego, nie ma szans, to jest Niemożliwe! Otóż, jak wyczytałam, możliwe jest- należy tylko odpowiednio sformułować problem i dokładnie rozważyć Wszystkie (nawet te najbardziej zakręcone) przychodzące nam do głowy Rozwiązania. I nigdy nie odrzucać na wstępie „głupich” pomysłów- bo po dokładniejszym przemyśleniu mogą się one okazać WcaleNieTakieGłupie; tylko my prawie nigdy nie dajemy im szansy na dowiedzenie swojego geniuszu!

Nie wiem, czy wiecie, ale osobą, która zapoczątkowała ten awangardowy sposób myślenia był sam Albert Einstein. On to, poprzez odsunięcie na bok wszelkich niewygodnych- czyli nie odpowiadających mu fizycznych definicji i zagadnień- rozwiązał największy dylemat wyżej wspomnianej dziedziny i stworzył najbardziej przełomową w jej dziejach teorię- Teorię Względności. Natomiast biorąc pod lupę samego Einsteina, możemy dojść do równie zaskakujących wniosków: najwięcej odkryć dokonał on nie jako głęboko doświadczony i doskonale orientujący się w swojej nauce fizyk, ale właśnie jako nie do końca jeszcze „wiedzący o co chodzi” młody człowiek. W tej sytuacji całkiem konkretnego sensu nabiera pewna Złota Myśl naukowca, głosząca, że w uprawianiu nauki najbardziej przeszkadza mu jego wykształcenie. A dlaczego tak jest? Odpowiedź jest prosta: bo wykształcenie i doświadczenie wpajają nam pewne schematy, które z kolei w przerażający sposób niszczą nasze zdolności do podążania własnymi ścieżkami, zdolności do tworzenia nowych, czasem naprawdę przełomowych rozwiązań. A przecież „trudno o pewniejszą oznakę nienormalności jak powtarzanie w kółko tego samego i oczekiwanie, że otrzyma się inne wyniki”- A.E.

P.S. Na podstawie książki „Myśleć jak Einstein” S. Thorpe

Ita

Drogowskaz

„… Spieszmy się, spieszmy kochać ludzi

jak pouczał poeta-ksiądz Jan Twardowski.

Oni naprawdę tak umieją odejść nagle,

tak nie wrócić, zawieruszyć się na amen, zatrzeć ślad

Wystarczy wiatru nagły poryw, jedno słowo,

nieostrożny czasem gest.

Zostają głuche telefony, krzesła, stoły, lampy, okna

za oknami pochylone cienie drzew.”

(Jan Długosz)



Każdy z nas ma lub miał w swoim życiu osobę, która była dla niego drogowskazem. Bardzo często nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia, dopóki nie okazało się, ze gdzieś po drodze po prostu ją zgubił.

Drogowskaz to bardzo specyficzna osoba. Potrafi się z tobą śmiać, bez zazdrości dzielić chwile radości i szczęścia. Potrafi płakać, gdy tobie nie starcza już łez. Jest zawsze gdzieś w pobliżu, czasem tuż-tuż za twoimi plecami, czasem z oddali śledzi twoje nie rozważne, młodzieńcze kroki, ale zawsze jest na tyle blisko, by w razie potrzeby stanąć przy tobie. Nigdy nie każe, zawsze radzi. Ale to od ciebie zależy, w którą stronę podążysz. Niezależnie od twojej decyzji ona z radością lub z obawą- podąży za tobą. Wybór jest w tym momencie tylko twoją decyzją.

Pozwala upadać, popełniać błędy. Wtedy natychmiast zjawia się przy tobie, podaje lekko pomarszczoną, twardą, spracowaną dłoń, pomaga wstać, bez słowa ociera łzy. Czasem jednak staje przed tobą i z tym swoim przepełnionym mądrością i dobrocią wyrazem twarzy, mówi łagodnym głosem. Mówi, byś dalej nie szedł, bo przepaść, bo cierpienia bez dna, bo ból, strach, krzywda nie do naprawienia. Ale nadal to ty dokonujesz wyboru…

Na początku twój drogowskaz prowadzi cię za rękę szeroką polną miedzą. Łagodne promienie słońca powoli budzą do życia zmarzniętą ziemię. Na surowym, błękitnym niebie ukazują się nieśmiało pierwsze, białe chmurki, nieodzownie zwiastując nadejście dobrych, słonecznych dni. Czujesz wtedy niesamowity spokój, ukojenie, wiesz, że nic złego nie ma prawa się przytrafić. Wiesz, że jesteś całkowicie bezpieczny, że wszystkie złe moce, gdyby tylko sprzysięgły się przeciw tobie zostałyby pokonane jednym machnięciem czarodziejskiej różczki twego drogowskazu. Patrzysz na niego i widzisz ideał, kogoś kim chciałbyś być w przyszłości. Owa osnuta mgiełką tajemnicy postać pokazuje Ci świat, uczy kochać i być kochanym, uczy żyć, myśleć, pokonywać samego siebie, stawiać sobie wyzwania.

Powoli zagłębiacie się w las. Z początku jest to rzadki zagajnik, w który figlarz-wiatr muska delikatnie młode, zielone listki. Jest wiosna. Wszystko budzi się do życia. Twój drogowskaz puszcza twą dłoń. Idziecie razem, ale mimo wszystko nadal to on prowadzi. Pokazuje ci jak nie zgubić się w lesie, który niezauważalnie dla ciebie stał się nagle gesty i dziki. Pełne dostojeństwa dęby patrzą z góry na twe poczynania. A ty? Ty co krok potykasz się o ich wystające korzenie, padasz boleśnie na wilgotną ziemię, w sam środek kolczastych, purpurowych malin i wtedy czujesz dobre dłonie oplatające cię w pasie i stawiające na dwie, lekko pokiereszowane nogi. Z dnia na dzień twoje kroki stają się coraz pewniejsze, ale i ścieżki którymi podążacie są coraz bardziej dzikie i niebezpieczna. Uczysz się jak nie zbłądzić w gęstwinie tych leśnych drożyn. Nabywasz pewien wewnętrzny kompas; kompas, który gdzieś tam w twym środku trwać już będzie zawsze.

Twój drogowskaz powoli daje ci coraz większą swobodę. Właściwie teraz idziesz już sam, kierując się odziedziczonym kompasem. Twój drogowskaz zdecydował, że czas powoli wycofać się. Dać ci pole, miejsce. Zrobił to z własnej woli, choć było to dla niego bardzo ciężkie i trudne. Gdzieś w oddali zauważasz tylko cień znajomej postaci, czasem jakiś drobny ślad, który celowo zostawił, byś wiedział o jego obecności. Czasem zawsze przypadkiem, przynajmniej tak myślisz- udaje ci się go spotkać, zobaczyć starą, dobrą, coraz bardziej naznaczoną wiekiem twarz. Czujesz wtedy radość, bo pamięta, bo wierzy, bo jest…

Ale…

..w pewnej chwili orientujesz się, że od wielu, wielu dni -dni, które ty spędziłeś troszcząc się o siebie i inne bliskie osoby- nie widziałeś tej kruchej, przygarbionej już postaci. Przecież była na tyle silna, że o nią nie potrzebowałeś się troszczyć, ona nie potrzebowała słów twego wsparcia, twego uśmiechu, ona zawsze radziła sobie sama. Właściwiej jej obecność, jej istnienie było czymś tak zupełnie naturalnym, że nie uważałeś za słuszne o to zabiegać. Ot! było, jest i będzie. To raczej przeciwnie: ona była twoją opoką, ostoją, to ona była potrzebna do życia tobie, bo cóż ty mógłbyś jej dać?

A ona? Ona niepostrzeżenie odeszła. Po prostu przestała istnieć. Gdzieś tam od zawsze czekała na Twój uśmiech, na chwilę rozmowy. Czasem odpychana, bo przecież ona poradzi sobie sama, czasem niezauważana, bo była czymś tak oczywistym jak powietrze: zawsze i wszędzie, w każdej rzeczy którą robiłeś, w każdym kroku który stawiałeś. Żyła tymi krótkimi chwilami rozmowy, tymi przelotnymi spojrzeniami które rzucałeś w jej stronę, czasem stała długo na mrozie dobijając się do twoich drzwi, żebrząc o jeden łyk jej życiodajnej substancji. O jeden łyk ciebie…

A teraz? Teraz odeszła. Tak samo niepozornie i cicho jak istniała w twoim świecie….

Kochajcie swoje drogowskazy….Kochajcie dopóki możecie…

Czuwaj!

Martyna Tochowicz

Ale o co chodzi?

Na początek musimy potwierdzić, że Ci, którzy wzięli udział w konkursie „Filiżanka” (zgodnie z informacją na stronie WWW) jak najbardziej mogą liczyć na dodatkowy prezent od Św. Mikołaja. Właściwie to może lepiej by było zamiast „Ci, którzy wzięli udział „ napisać „Ci, którym chciało się wziąć udział”. I o tym właśnie będzie w dzisiejszym słowie wstępnym od HSI. O tym, żeby Wam się chciało chcieć.

Ostrzegamy, że Czytelnicy z chorym sercem powinni właśnie w tym miejscu przestać czytać. Wszyscy niech najlepiej usiądą, bo będą działy się rzeczy straszne. Wylejemy z siebie tyle goryczy, że zaleje nie tylko cały hufiec, ale może i chorągiew. Ale o co właściwie chodzi? Już tłumaczymy.

Otóż od czasu do czasu chcemy uatrakcyjnić Wam czytanie Przecieku no i w ogóle sprawić, że będziecie musieli wyjrzeć poza Wasze horyzonty [że się tak górnolotnie wypowiemy]. Wyobrażaliśmy sobie, że temu posłużą konkursy, które ogłaszamy. Takich konkursów ogłosiliśmy już kilka, bo pomyśleliśmy, że tak będzie zabawniej.

Nie spodziewaliśmy się jednak, że spotkamy się z takim odzewem z Waszej strony. Nie możemy napisać, że ilość odpowiedzi nas przytłoczyła. Na wszystkie zebrane do kupy z całego Hufca Otwock odpowiedziała… jedna osoba. Brrrrrrrrr. Niejaka KOZADELLA-VITA sprawiła, że nie załamaliśmy się kompletnie.

Zachęcamy stanowczo do rozwijania spostrzegawczości i większej aktywności. Rozumiemy Wasze ograniczenia [sami je mamy], ale jesteśmy przekonani, że stać Was na dużo więcej.

Od stycznia 2002 roku będziemy starali się o większe motywowanie tych, którym będzie się chciało dzielić się swoją wiedzą z Czytelnikami Przecieku, będzie się chciało pisać do lokalnych gazet, będzie się chciało wyściubić nos poza swoje [jakże ważne sprawy], będzie się chciało poświęcić swój cenny czas na dobra naszego [w końcu] Hufca.

W numerze lutowym [Przeciek będzie obchodził pierwsze urodziny] będziemy mieli okazję odwdzięczyć się tym, którym chciało się z nami na łamach Przecieku współpracować.

No i kończymy ten rok na smutno. Życzeń nie składamy, bo zrobimy to osobiście na Wigilii.

HSI

Zaduszki mamy – CZY POTRZEBUJEMY HALLOWEEN?

Halloween to przypadkowa lub nie, ale na pewno implantacja. Popatrzmy krytycznie na to święto.
W Polsce obchodzimy święta pochodzenia europejskiego czyli Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki.

W PRL zbijały się one w jedno. To święta bardzo głęboko wrośnięte w świadomość ludzi, jak i w kalendarz świąt rodzinnych i narodowych. Halloween natomiast ma swą liturgię, obyczajowość, dość bogaty rytuał publiczny i prywatny. Ale to jednak święto pochodzenia anglosaskiego, święto Amerykanów, które obecnie jest dość natarczywie implantowane, podobnie jak Walentynki. Należy do innego repertuaru kulturowego. Jeśli się przyjmie, musi wyprzeć stare lub zająć miejsce obok.

Halloween czyli święto duchów nie wyrasta z naszej kultury a ewidentnie jest nastawione na rynek gadżetów. Halloween to bezkrytyczne przyjmowanie obcych kulturowo wzorów wątpliwej jakości, zakrawające na snobizm.

Halloween czerpie swoje początki z przedchrześcijańskiej tradycji celtyckiej. Zgodnie z celtyckim zwyczajem 1 listopada kończyło się panowanie boga śmierci. W tym czasie duchy zmarłych w mijającym roku wędrowały do królestwa zmarłych. Maski czarownic i ogień miały pomóc ludziom w wypędzeniu złych duchów i prowadzeniu dobrych dusz do królestwa zmarłych. Święto najbardziej popularne jest dziś w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

Źródło: http://e.kai.pl/

Zobacz też: Helloween czy Święto Wszystkich Świętych?

Kult zmarłych

W naszej tradycji kult zmarłych i obchody 1 i 2 listopada mają szczególne znaczenie. 1 listopada obchodzimy jako święto Wszystkich Świętych, a więc zmarłych zbawionych, wyniesionych ponad zwykłych śmiertelników.



Dzień ten celebrowany był kiedyś jako święto radosne. Natomiast 2 listopada to Dzień Zaduszny, w którym wspominamy wszystkich zmarłych (nie tylko Świętych).

Modląc się o ich dusze staramy się przyjść im z pomocą w drodze do życia wiecznego. W pamięci o zmarłych i w okazywaniu im szacunku jest zarówno pewien lęk przed nieznanym i nieodwracalnym jak i uczucie pustki spowodowane odejściem bliskich. Świadomość przemijania skłania do zadumy i szczególnego dialogu jaki toczy się między nami i umarłymi. W pamięci i szacunku dla zmarłych jest również odwieczne pragnienie nieśmiertelności i trwania. Trwania chociażby w pamięci, we wspomnieniu, w serdecznej myśli.

Święto Wszystkich Świętych to również święto patriotyczne – w miejscach uświęconych krwią Polaków zapalamy znicze, składamy kwiaty i oddajemy im szczególną cześć, np. poprzez uroczystości patriotyczne, wystawienie wart honorowych.

MG

A może Ty też jesteś zarażony?

W naszym pięknym kraju panuje taka dziwna moda na bycie ponurym. Jest to zjawisko powszechne i nie omijające żadnych kręgów naszego społeczeństwa.


Możemy stworzyć długą, długą listę zaczynając od gbórowatej sklepowej a kończąc na dyrektorze szanowanej firmy. Nie należy zapominać o całym szeregu innych osobistości towarzyszących naszemu codziennemu życiu. No tak ale można zapytać gdzie leży przyczyna tak marnego stanu ducha naszego narodu. Owej przyczyny nie należy jednak szukać w martyrologicznej przeszłości, lecz tu blisko, w nas samych. Do takiego wniosku doszedłem po wczorajszym wyjątkowo nie nieudanym poranku.

A wszystko zaczęło się tak. Wstałem rano a za oknem jak to za oknem nic inspirującego, a już na pewno nie impresje znad lazurowego wybrzeża. Jedynie wczesny szary cięty z rzadka zimną i mokrą mżawką widok. Tak więc trudno wymagać promiennego uśmiechu na twarzy. Paskudna pogoda wywołała u mnie nieznaczny grymas niezadowolenia. Ale to oczywiście nie koniec porażek. Oto z wolna przemierzam przestrzeń domu w poszukiwaniu łazienki gdy nagle pod stopą poczułem nieprzyjemną wilgoć. No tak właśnie stanąłem w samym środku kałuży, którą z zadowoleniem wyprodukował mój piesek. Powodowany głębokim afektem dopadłem drania i… zaproponowałem mu zmianę lokalu. Dzięki temu dałem odrobinę upustu nagromadzonej w sobie agresji .

To jednak nie koniec porażek, bo oto za chwilę miałem przekonać się jak złośliwe w swej naturze mogą być krany. Tak krany naprawdę mogą zatruć człowiekowi życie. Sytuacja była całkiem zabawna a zaczęła się dość niewinnie bo od nałożenia pasty na szczoteczkę. Dalej była procedura czyszczenia, mordowania bakterii i tych wszystkich innych rzeczy. Problemy pojawiły się gdy wyplułem do umywalki zawartość mojej jamy ustnej (trzeba zaznaczyć że byłem przy tej czynności pochylony). Pech chciał, że dokładnie w tym samym momencie kran zapowietrzył się i potężny strumień wody uderzył w to co wyplułem w ten sposób że cała zawartość umywalki wylądowała na mojej twarzy. Po tym epizodzie postanowiłem nie jeść śniadania i tak już nie byłem głodny. Wolałem nie ryzykować podobnego zajścia z nożem, widelcem czy czymś podobnym.

Poczłapałem do autobusu. A w Mini-busie jak to w Mini-busie – aż szkoda wsiadać. Pan kierowca z czarnym wąsem i olbrzymim bambrem wydał mi bilet z miną kata egzekutora nie mówiąc przy tym ani słowa. Oczywiście dalej było już tylko gorzej. Miejsce zająłem naprzeciwko uroczej panienki i pomyślałem sobie iż rzeczą sympatyczną będzie uśmiechnąć się do niej. Cóż moje intencje zostały opacznie odebrane gdyż w zamian potraktowany zostałem piorunującym wzrokiem z dodatkiem głębokiej pogardy.

Nie będę rozwodził się nad tłumem ponuraków o których otarłem się tego poranka dodam jedynie panią sekretarkę z mojej szkoły która potraktowała mnie z odrazą jako kolejnego natręta zakłócającego rytuał jej dnia.

Po wszystkich tych przejściach nie miałem już specjalnej ochoty uśmiechać się a już najbardziej być dla kogokolwiek miłym i uprzejmym.

Na uprzejmości może nie miałem ochoty ale dzięki prześladującemu mnie fatum naszło mnie na głębokie przemyślenia. Tak doszedłem do smutnego (i znowu ponuro) odkrycia. Nasze społeczeństwo trapi bliżej nieznana medycynie choroba, którą nazwałem Syndromem Dnia Powszedniego. Moim zdaniem możliwe są trzy przyczyny tego stanu.

Pierwsza raczej abstrakcyjna i nie mająca specjalnego związku z rzeczywistością. To, że ów syndrom odziedziczyliśmy w genach i cała nasza choroba przechodzi z pokolenia na pokolenie – począwszy od naszego pra-przodka pierwszego polaka a skończywszy na nas samych.

Druga teoria dotyczy powszechnego i zbiorowego pecha który prześladuje prawie każdego z nas codziennie rano. Dzięki tej teorii można by wytłumaczyć ponurość towarzyszącą nam w autobusach, pociągach i tramwajach .

I wreszcie ostatni pomysł na pochodzenie naszego syndromu to Łańcuchowa Reakcja Obronna, czyli na nieuprzejmość ponurość i brak przychylności ze strony bliźnich odpowiadamy tym samym. Niestety nie jest to metoda dość skuteczna gdyż łatwo zarazić się takim ponuractwem i tak powstaje reakcja łańcuchowa.

Naturalnie to tylko teorie a prawda – jak to z prawdą bywa – pewnie leży gdzieś po środku. Na szczęście choroba ta we wczesnym stadium jest łatwo uleczalna a środki zaradcze są powszechnie dostępne.

I tu dochodzę do sedna sprawy. Apeluję do wszystkich którym sprawa Syndromu nie jest obojętna. Podejmijcie walkę już dziś. Przede wszystkim uśmiechajcie się i nie zapominajcie o tym żeby być miłym. Manifestujcie uprzejmość i pokażcie innym, że jeszcze gdzieś jest piękny i normalny świat, gdzie ludzie są serdeczni dla siebie i wiedzą co to szacunek.

Ja już zacząłem się leczyć. Ty możesz być następny. niech rozpocznie się nowa Łańcuchowa Reakcja Obronna. Ha-ha.

dh. Tomasz Wojciechowski

5 D. H. „LEŚNI”

Alarm

Uwaga! Uwaga! Leci!

Szybki jak pociski. Wymierzony w ludzi

Ktoś wyskoczył przez okno

Skrzypnęły gdzieś drzwi

Ogólny hałas panika króluje

Ktoś jeszcze się modli ktoś jeszcze wierzy

To wszystko na nic krzyknął głos jeden

Widzę śmierć Boening 757. Teraz cisza

Już nie. Wybuch nastąpił. Koniec modlitwy

Koniec paniki. Oto jest stan wyjątkowy

W kościele mówili: „Na śmierć bądź zawsze gotowy”

Więc śmierć czy jeszcze życie ?

Ty już wiesz Więc skoro tak miało być

Niech tak się stanie Na wieki wieków Amen.

Uwaga ! Uwaga ! Leci drugi!

Szybki jak tamten Wymierzony w ludzi

Znów wybuch. Śmierć po raz drugi króluje

Jakby było mało Ktoś wyskakując przez okno

głośno żartuje. Kilku uciec zdołało

Wyszli z budynku Budynek się wali

To już nie żarty Nikt nie przeżyje

Już wszyscy wiedzą Na całym świecie

Tysiące ludzi na wieść mdleją

Wieże World Trade Center już nie istnieją

Zginęli obywatele świata

Przykryci tonami gruzu

Wieczny odpoczynek racz im dać Panie

To oni krzyknęli na alarm Alarm dla całego świata

Dla muzułmanów Dżihad

Dla nas święta zagłada

Do zamachu nikt się nie przyznaje Alarm trwa

Samobójca nie przeżył żaden Jednak my wiemy

Wszystkiemu jest winien Osama Byn Laden

[4.11.2001]

Piotr Zadrożny

SŁOWNIK OBOZOWY

CZAS WOLNY – zwierzę występujące na obozie w małej liczbie, objęte ochroną całkowitą. Służy do napisania kolejnego listu do rodziców z prośbą o pieniądze (patrz: rodzice)

RODZICE – osobnik przeważnie występujący w parach, zdecydowanie monogamiczny. Zaleca się częste odbywanie półgodzinnych rozmów telefonicznych. Najtaniej wychodzi jeśli poprosimy komendanta obozu o komórkę w celu wykonania niezwykle ważnego telefonu w sprawie chorej mamy.

Uwaga: upewnić się, że komendant słabo zna stan zdrowia naszej mamy. W przeciwnym wypadku wykorzystać dziadka, babcię lub inna dalszą rodzinę.

SKLEP – najważniejsze miejsce na obozie. Obowiązkowo odwiedzać przed każdym posiłkiem w celu zakupu i spożycia sporej dawki draży, ciastek, lodów, coca-coli i tego typu artykułów pierwszej potrzeby. W ten sposób unikamy konieczności żywienia się w obozowej kuchni i tym samym dostarczamy kadrze powodów do rozmyślania o stanie naszego zdrowia, a rodzicom o stanie portfela (patrz: pieniądze)

PIENIĄDZE – tylko spora ich ilość zapewni nam jako takie bytowanie na obozie. Zaleca się zebranie na pierwszy tydzień kwoty odpowiadającej średniemu wynagrodzeniu w sektorze przedsiębiorstw. Po wydaniu tych pieniędzy (czyli po 3 dniach) piszemy list do rodziców z prośbą o kolejne.

Uwaga: nie oddajemy pieniędzy komendantowi, stracimy kontrolę nad swoimi środkami. Nie wydajemy pieniędzy na takie zbędne rzeczy jak: kartki pocztowe (chyba, że korzystamy z niej jako metody unknięcia prac – parz KARTKA POCZTOWA), znaczki, mapy, przewodniki itp.

WARTA – dwugodzinna przerwa w śnie. Zaleca się odpowiednio wczesne obudzenie następnej warty najlepiej na półtorej godziny przedzmią. Należy dbać o to, aby wszystkie zegarki w obozie wskazywały inną godzinę, wtedy unikniemy posądzeń o zbyt wczesne zejście z warty. Na warcie należy być czujnym i nie można dać się złapać na spaniu. Jeżeli nie chce nam się stać na warcie (bo jest zimno, straszno, podchodzi nas sąsiedni obóz lub po prostu chce nam się spać) udajemy się do kadry i informujemy o nagłym ataku bólu brzucha. Doświadczonym obozowiczom polecamy wzmocnienie efektu symulowanym mdleniem. Powinno to zapewnić od pół godziny odpoczynku do zejścia z warty.

Uwaga: nie stosować zbyt często. Możemy być posądzeni o kłamstwo.

KADRA – osobnicy bardzo potrzebni. Dlaczego? Tylko oni mogą odbierać podwieczorki i zaprowadzić obóz na kąpielisko.

IZOLATKA – ostatnia deska ratunku w przypadku ciężkich prac w obozie, np.: pionierka. Można uratować dwa do trzech dni.

Uwaga: przed symulacją udania się do izolatki upewniamy się, że w obozie jest izolatka.

LATRYNA – doskonały pretekst do wyjścia z obozu na jakiś czas. Wyjścia oczywiście wykorzystujemy w każdym innym celu, tylko nie w tym, o którym mówiliśmy przed wyjściem.

Uwaga: jeżeli prawdziwy cel naszego wyjścia jest po przeciwległej stronie obozu niż latryna, to wtedy wracając, np.: znad jeziora, zataczamy szeroki łuk i zbliżamy się do obozu od strony latryny.

KUCHNIA – unikać służby w kuchni. Zwłaszcza jeżeli instruktorem służbowym jest osoba, przy której nie będziemy mogli poleżeć.

Uwaga: utrzymywać dobre stosunki z szefową kuchni. Zapewni nam to dodatkową porcję drugiego dania.

KOMENDANT ZGRUPOWANIA – unikać!! Nie przyznawać się, że wiemy która to osoba. W przeciwnym wypadku grozi nam, że będziemy do niego posyłani z różnymi sprawami do załatwienia. Posłani do komendanta zgrupowania przesiadujemy od 20 do 40 minut nad jeziorem i powracamy z wiadomością, że delikwenta nie zastaliśmy. Dla wzmocnienia efektu możemy zastosować wersję sanepid, która polega na tym, że wracamy z informacją, że trwa właśnie kontrola sanepidu i komendant nie miał dla nas czasu.

SKARPETY NOWE – występują w ilości znikomej. Mają zdolność do samodzielnego wychodzenia z namiotów. Nie można ich znaleźć wtedy, kiedy są nam najbardziej potrzebne.

SKARPETY UŻYWANE – występują w ilości wystarczającej do obdzielenia kilka obozów. Często wylegują się pod materacem lub przebywają częściowo zakopane w ziemi.

Uwaga: nigdy nie przyznawać się do używanych skarpet znalezionych przez kadrę na palcu apelowym.

MUNDUR – jest naukowo udowodnione, że nie ma możliwości utrzymania munduru w całości przez cały obóz. Najszybciej tracimy: wywijki, getry, plakietki, guziki, rogatywkę, spodenki i pas.

Uwaga: na punkcie munduru kadra jest wyjątkowo czuła. W przypadku zgubienia elementu munduru symulujemy chorobę i przebywamy w izolatce (patrz: izolatka) do czasu odnalezienia zguby.

PRYCZ – nieudana próba zastąpienia przez ambitną kadrę wygodnej kanadyjki przez konstrukcję drewniano – sznurkową.

Uwaga: Wystrzegać się samodzielnego wykonania pryczy. Uwaga ta dotyczy każdej obozowej pracy, którą mamy wykonać sami. Może wyjść na jaw nasza nieporadność.

WALKMAN – jedna z metod zagłuszania oboźnego lub kolegi budzącego na wartę. Przyzwyczajamy do widoku słuchawek w naszych uszach na długo przed obozem. Po wyczerpaniu baterii nosimy słuchawki dalej, udając że nie słyszymy poleceń oboźnego.

PASTA DO ZĘBÓW – zabieramy swoją z domu. Używamy jej jednak tylko w sytuacji krytycznej. W każdym innym przypadku korzystamy z pasty innych harcerzy. Najlepiej zaproponować: „Pożycz pasty, dam ci się wytrzeć ręcznikiem”, a później wszcząć awanturę, że ktoś nam ukradł ręcznik, który oczywiście leży sobie spokojnie złożony w plecaku.

POBUDKA – najbardziej nieprzyjemna część obozowego dnia. Udajemy, że nie słyszymy i pozostajemy w śpiworze tak długo jak to tylko możliwe. Jeżeli trzeba symulujemy chorobę. Jeżeli zaraz po pobudce jest zwyczaj robienia zaprawy porannej wtedy od samego początku uskarżamy się na ból kolana. Często stękamy przy kucaniu.

KARTA KWALIFIKACYJNA – karta którą wypełniają przed obozem rodzice i lekarz. Umiejętne wypełnienie tej karty zapewnia nam uniknięcie porannej rozgrzewki i innych tego typu atrakcji (patrz: karniak)

KARNIAK – kiedy kadra obozu ma zaplanowane spotkanie z kadrą sąsiedniego obozu na godzinę 2.00 w nocy i nie chce zasnąć, szuka powodów na przyczepienie się do harcerzy i po znalezieniu dziury w całym ogłasza po capstrzyku ćwiczenia terenowe.

Uwaga: ochota na niespanie kadry jest najsilniejsza im większa różnica płci między umówioną kadrą. Zaleca się unikania za wszelka cenę udziału w karniaku – grozi niewyspaniem.

KOMARY – owady hodowane przez kadrę na miejscu obozu i wypuszczane na wolność na dwa dni przed jego rozpoczęciem. Unikamy ukąszeń przez komary nie uczestnicząc w żadnych zajęciach.

APEL – codzienny ceremoniał liczenia harcerzy. Organizowany jest po to, żeby kadra choć przez chwilę poczuła się ważna. Rano towarzyszy mu pośpiech (zbliża się śniadanie), wieczorem komary. Unikamy! Chyba , że ktoś ma urodziny, wtedy proponujemy przyjść.

OBOŹNY – osobnik wyjątkowo złośliwy, pasożyt, chwast, nieużytek. Poznajemy go po charakterystycznej artykulacji: jego organ głosowy nie jest przystosowany do wydawania dźwięków cichych. Po utracie głosu posługuje się gwizdkiem. Na widok oboźnego natychmiast zabierają się do symulowania pracy. Inaczej zostaniemy zatrudnieni do jakiegoś niemiłego zajęcia. Na dowolne polecenie (jeżeli zawiedzie metoda na walkmana) odpowiadamy, że właśnie jesteśmy w trakcie wykonywania jakiejś ważnej czynności zleconej nam przez komendanta obozu.

Uwaga: Przedtem upewnić się, że okolicy nie ma komendanta obozu. Jeżeli jest posługujemy się komendantem zgrupowania.

KARTKA POCZTOWA – na początku obozu inwestujemy w nią 70 groszy. Nosimy ja cały czas przy sobie i w sytuacji kryzysowej (przy próbie zlecenia nam jakiejkolwiek pracy) symulujemy wypisywanie kartki tłumacząc, że za 10 minut przyjedzie listonosz.

Uwaga: upewnić się, że listonosz odwiedza nasz obóz.

RODZEŃSTWO W INNYM OBOZIE – drugi, po latrynie, pretekst do opuszczenia obozu i udania się w dowolnie przez nas obranym kierunku.

Uwaga: upewnij się, że kadra nie wie, że nie mamy rodzeństwa, i że w okolicy jest w ogóle jakiś sąsiedni obóz.

PIELĘGNIARKA – odwiedzamy jak najczęściej uskarżając się na przeziębienie (jeśli pogoda jest deszczowa) lub mdłości i ból głowy (jeżeli jest słońce). Nie wypowiadamy słowa udar słoneczny, odbierzemy pielęgniarce satysfakcję rozpoznania choroby. Częste wizyty u pielęgniarki mogą zaowocować pobytem w izolatce (patrz: izolatka).

Uwaga: chęć wyjścia z obozu do pielęgniarki zgłaszamy tylko wtedy, kiedy w obozie jest jedna osoba z kadry. W przeciwnym razie grozi nam towarzystwo. Może wtedy wyjść na jaw, że nie wiemy gdzie szukać pielęgniarki (jeżeli używamy jej jako pretekstu do wychodzenia z obozu) lub, że jesteśmy już rozpoznawani jako obozowy symulant.

LEKARZ – unikamy!!! Jest w stanie szybko rozpoznać, że nasze dolegliwości to symulacja. Przychodząc do pielęgniarki mówimy, np.:” Pan lekarz powiedział, że to przeziębienie i prosił, żeby pani dała polopirynę”.

Uwaga: upewniamy się, że lekarz jest mężczyzną. Chyba nie trzeba dodawać, że lekarza wcześniej nie odwiedzamy…

Efekt bezsennej nocy obozowej

Mirka Grodzkiego

Kosmiczne wspomnienia zucha

A miało być tak fajnie, mieliśmy się bawić, odpoczywać i spędzać dużo czasu nad jeziorem a jak przyjechaliśmy to okazało się, że musimy rozstawiać sami łóżka, ustawiać półki i w dodatku padał deszcz i taka z obozu indiańskiego powiedziała, że to przez nas to niesprawiedliwe, prawda?

Jak się zaczęliśmy dobrze bawić, to druhny no i druh Siarek kazali nam iść na polanę a tam spotkaliśmy jakiegoś profesora chyba Gwiazdowski się nazywał i właśnie wtedy zaczęła się robota musieliśmy mu pomóc w naprawie jego rakiety, a później szukać jakiś gwiazdek z takiego gwiazdozbioru Andromeda to niesprawiedliwe.Odwiedziliśmy różne planety i musieliśmy wykonywać różne zadania. Niektóre były całkiem skomplikowane. Musieliśmy np. iść do innych obozów pobrać i opisać 5 próbek ziemi, wypytać się w wszystko co ma związek z wodą to było niesprawiedliwe, że musieliśmy tak chodzić w słońcu a inni kąpali się w jeziorze. Musieliśmy też wymyślać jakieś legendy o kosmosie, kazali nam też biegać do tyłu, skakać, rzucać jakąś kulką bo odwiedziliśmy planetę sportu i była jakaś głupia olimpiada i to niesprawiedliwe, że wszystkie pierwsze 4 miejsca zajęły dziewczyny. Raz byliśmy też u krowy to znaczy u Sołtysa, który pokazał nam swoje gospodarstwo i niektórzy mogli doi krowę, a pan rolnik trochę nas oblał mlekiem i to było bardzo niesprawiedliwe, a wiecie kto był najbardziej oblany? Druh Siarek, biedny, co?

No i robiliśmy sobie zdjęcia na traktorze i to było fajne. Byliśmy też na takiej planecie chyba Ciemności i rysowaliśmy Papierosiaki no wiecie, to takie zwierzątka, które żyją w papierosach.

A najgorsza była wycieczka do Olsztyna, bo gwiazdy które spadały w planetarium były za szybkie i nie zdążyliśmy pomyśleć wszystkich życzeń. A druhna nie pozwoliła jeść dużo lodów i słodyczy to niesprawiedliwe!

A jeżeli ktoś był grzeczny przez całą podróż po planetach, to na koniec mógł złożyć Obietnicę i dostać Znaczek Zucha, ale byliśmy podzieleni na trzy grupy najpierw dostali ci, którzy najbardziej zasłużyli a później ci, co mniej i to właśnie było niesprawiedliwe. Wszystkie Obietnice były bardzo ładne aż się druhnie zakręciła łezka w oku.

mimo tego, że musieliśmy pracować żałowaliśmy wracać do domu. Na pewno za rok tu wrócimy dlatego niech druhna od Indian już się do tego przygotowuje.

Nieznośny Zuch.

[przyp. Redakcji: zachowaliśmy oryginalną pisownię Zucha]

ZWROTNIK NOSOROŻCA – Jesteś kwiatku pewny siebie?

Na czym polega ochrona gatunkowa roślin? Czy tylko na tym, że nie można chronionych roślin niszczyć? Otóż okazuje się, że jest to dosyć szerokie pojęcie.

Przede wszystkim są to dziko występujące gatunki roślin, które podlegają ochronie całkowitej lub częściowej. Nie ma tutaj potrzeby wymieniania wszystkich roślin pod całkowitą ochroną, ale warto wspomnieć chociaż o tych, które w Przerwankach i okolicach można zobaczyć. Te z którymi ja miałam przyjemność się spotkać, to dwa gatunki widłaków: goździsty i jałowcowaty, grzybień biały, grążel żółty oraz porosty m.in. brodaczkowate. Skoro już o porostach, to warto wiedzieć, że są one bardzo wrażliwe na wszelkie zmiany otaczającego środowiska, dlatego można je wykorzystywać jako wskaźnik informujący o zanieczyszczeniu atmosfery. Głównie porosty brodaczkowate są tym najczulszym wśród porostów wskaźnikiem. Ich obecność świadczy o powietrzu czystym lub ze znikomą zawartością zanieczyszczeń. I co ciekawsze, ja zaobserwowałam porosty brodaczkowate na drzewach wzdłuż asfaltowej drogi z Pozezdrza do Przerwanek, tam gdzie jednak jeżdżą samochody, natomiast w lesie nie udało mi się ich spotkać. Może Wam się uda je zaobserwować.

Aktem prawnym regulującym przepisy ochrony roślin jest Rozporządzenie w sprawie ochrony gatunkowej roślin. W tym miejscu następują różne odnośniki, cyferki i daty, które pozwolę sobie pominąć i na potrzeby tego artykułu wymienię również tylko ważniejsze punkty.

W odniesieniu do dziko występujących roślin podlegających ochronie ścisłej (…) zabrania się:

a) umyślnego niszczenia, zrywania, ścinania w całości lub części oraz pozyskiwania i wyrywania z naturalnych stanowisk,

b) zbywania, nabywania, przenoszenia oraz wywożenia za granicę w całości lub części w stanie świeżym lub przetworzonym.

2. Zakazy, o których mowa w ust. 1 pkt a, nie dotyczą wykonywanych czynności związanych z prowadzeniem racjonalnej gospodarki człowieka, a szczególnie: rolnej, leśnej i rybackiej.

3. Dopuszczalne jest ścinanie kłosów zarodnikowych roślin widłakowatych.

Za podlegające ochronie częściowej uznaje się dziko występujące gatunki roślin leczniczych i przemysłowych m.in. grzyby. Tylko bez paniki! Pod ścisłą ochroną również znajduje się kilka gatunków grzybów m.in. wszystkie gatunki sromotnikowatych. Krótko mówiąc nie depczcie psiaków!

1. Pozyskiwanie roślin dziko występujących lub ich części objętych ochroną częściową może odbywać się tylko na obszarach i w ilościach uzgodnionych przez zainteresowane zbiorem podmioty gospodarcze z Ministrem Ochrony Środowiska.

2. Podmioty gospodarcze, które uzyskały zgodę na pozyskiwanie i obrót roślinami lub ich częściami, mogą dokonywać tych czynności wyłącznie przez osoby imiennie przez nie upoważnione.

Ograniczeń, o których mowa powyżej nie stosuje się do:

a) zbioru grzybów w celach konsumpcyjnych,

b) usuwania grzybów niszczących materiały, budynki lub uniemożliwiających prowadzenie racjonalnej gospodarki,

c) zwalczania grzybów zagrażających zdrowiu lub życiu człowieka.

Przy zbiorze grzybów zabrania się rozgrzebywania ściółki leśnej.

Mając na uwadze powyższe ograniczenia, cieszmy się, że mamy o czym śpiewać piosenki, param pam pam…

Świechu