Dlaczego mi się ciągle chce…

Nie tylko sama sobie zadaję to pytanie, ale wciąż słyszę je od innych.

Moi „cywilni” przyjaciele i znajomi od dawna zastanawiają się co ja jeszcze robię „w tym harcerstwie” i co ono takiego mi daje, że potrafię zrezygnować ze spotkań towarzyskich, przełożyć na inny termin jakieś artystyczne wydarzenie, jeśli zbiegnie się np. z terminem zbiórki, rozprawy harcerskiej, posiedzenia komendy, dyżuru w hufcu, spotkania Komisji Kształcenia i Stopni i Instruktorskich, zlotu Poczt Harcerskich, zjazdów, obchodów, czy jeszcze innej harcerskiej uroczystości.

Mój harcerski czas poniekąd minął i właściwie dzisiaj mogłabym „odcinać kupony”, jak to się popularnie mówi, od kapitału moich osiągnięć, dokonań i sukcesów. Na nic jednak nie zamieniłabym mojego dotychczasowego harcerstwa.

Zawód – harcerz? Nie, nic z tych rzeczy! Jestem nawet przeciwna takiemu traktowaniu harcerstwa i buntuję się, gdy ludzie swą przynależność do związku stawiają na najwyższym szczeblu w swoim życiu. Uważają, że harcerstwo ma zrekompensować ich braki i powetować niepowodzenia.

Ja sadzę, że harcerstwo ma dopełniać, a nie wypełniać nasze życie, ma wspierać a nie wypierać rzeczy najważniejsze, ma pomagać a nie przeszkadzać, ma pogłębiać zainteresowania i rozwijać umiejętności, ma wreszcie nas umocnić w wierze cokolwiek ona oznacza. Takie właśnie było i jest moje harcerstwo.

Chce mi się w nim być, bo:
– identyfikuję się z harcerskimi ideałami zawartymi w Prawie i Przyrzeczeniu. Przyłapuję się niejednokrotnie, że odwołuję się do harcerskiego dekalogu w chwilach wątpliwych
– szczególnie jest mi bliska idea braterstwa, która tak silnie funkcjonuje chyba tylko w harcerstwie
– harcerskie próby nauczyły mnie wytrwałości i wiary w siebie
– nie mogę zapomnieć tych chwil, w których na moje ręce składano przyrzeczenia harcerskie i zobowiązania instruktorskie
– głośno bijące serca zuchów podczas uroczystości składania Obietnicy Zucha przekonują, że dla takich chwil warto być instruktorką
– dumą napawają mnie wspaniałe dokonania innych harcerzy i instruktorów
– niezwykły nastrój harcerskich ognisk zostaje w pamięci i w sercu
– biegi, zwiady, rajdy, biwaki i obozy tworzą niepowtarzalny klimat przeżyć
– ciekawe i intrygujące nieraz gawędy, po których pozostały jakieś życiowe przesłania
– radość z udanych kolonii zuchowych i obozów
– pozytywny wpływ, jaki mogę mieć na innych
– mogę się samorealizować, robić w harcerstwie to, co lubię, co wyzwala moją aktywność i nie robiła bym tego gdzie indziej: w pracy, w domu, na imprezie towarzyskiej
– swoje marzenia mogę tutaj łatwo urzeczywistniać
– swoje pasje przekazywać innym
– chcę wiedzieć więcej, chcę widzieć, chcę być
– harcerska służba, czyli ta radość dawania swojej wiedzy, kompetencji, bezinteresowne działanie na rzecz innych
– niepowtarzalne i nigdzie indziej nie spotykane zwyczaje, tradycje, obrzędy
– czas, którego mam więcej, bo muszę go wykorzystać racjonalnie i efektywnie
– lubię cudowne wzruszenia
– mam ochotę do spontanicznego śmiechu, którego nie brakuje, tam gdzie harcerska brać.

Mogłabym jeszcze długo wypisywać powody, dla których mi się chce mieć entuzjazm, który nie wygasa, młodość której nie określa się wiekiem, przeżywać niekłamaną radość ze wspólnie osiągniętego zwycięstwa, z wdzięczności rodziców, których dzieci nie „skręciły” w niewłaściwym kierunku, bo znalazły druhnę, której zaufały…

Ciągle jeszcze czegoś chcę dla innych, ale także dla siebie, mam szczerą wolę… I niech ta moja wola posłuży innym za rację.

Parafrazując sentencję z „Wesela” S. Wyspiańskiego zakończę moje myśli wierszem: Dużo byśmy mogli mieć, byśmy tylko chcieli chcieć.

hm Ula Bugaj

Biała Sowa na DMB (Dzień Myśli Braterskiej)

Braterstwo, fraternité, brotherhood, братство, bruderschaft. Co dla nas znaczy to słowo? Jakie treści kryją się w nim? Sądzę, że każdy z nas odczuwa inaczej istotę tego pojęcia.


W drugim numerze „SKAUTA” z 1 listopada 1911 roku Andrzej Małkowski opublikował treść Prawa Skautowego, które w czwartym punkcie stanowi: „Skaut jest przyjacielem wszystkich, a bratem każdego innego skauta”. Przyjaciół można sobie dobrać, można mieć wielu. Braci ma się niewielu i tu nie ma wyboru. Po prostu los tak chciał. Na całe życie. Z bratem mieszka się pod tym samym dachem, jedną ma się rodzinę. Ma się wspólne przeżycia, ten sam katalog wartości.


Kiedyś wstąpiłeś do drużyny. Wszedłeś w grono braci. Nie wybierałeś ich sobie. Nie wszyscy spodobali ci się od pierwszego wejrzenia. Jeden był za gruby, drugi za chudy, trzeci przemądrzały, czwarty szukał okazji do zwady, twój kandydat na zastępowego nie został wybrany. Przeżywałeś to wszystko bardzo poważnie.


Minęły pierwsze zbiórki, coraz głębiej wnikałeś w Prawo Harcerskie i znalazłeś punkt mówiący o braterstwie. Czy wtedy zastanawiałeś się, co ono naprawdę znaczy? Śpiewałeś, że „wszyscy harcerze to jedna rodzina”, ale czy uświadamiałeś sobie, o co w tym wszystkim chodzi? Drużynowy w gawędach przywoływał przykłady wspaniałych czynów, legendarnych poświęceń. Szczególnie przeżywałeś dzieje chłopaków z „Kamieni na Szaniec”. To „… opowiadanie o ludziach, którzy w tych niesamowitych latach potrafili żyć pełnią życia, … którzy w życie wcielić potrafili dwa wspaniałe ideały: b r a t e r s t w o i s ł u ż b ę” odkryłeś stosunkowo póżno. Jako lekturę obowiązkową powinieneś przeczytać na którąś kolejną lekcję języka polskiego, ale wolałeś przeczytać jakieś opracowanie. Prawdziwe braterstwo „Alka” i „Rudego” scementowane tą samą darnią wspólnego grobu może dotarło do ciebie dopiero na Wojskowych Powązkach. Wróciłeś do książki Aleksandra Kamińskiego i wracasz do niej często.


Wyjechałeś na pierwszy obóz. Pierwsze sukcesy, pierwsze niepowodzenia, pierwsza nocna warta. Pierwsze nieporozumienia, jakieś niepotrzebne obgadywanie, ploteczki, czyjeś zdumione spojrzenie…. „jak mogłeś?!”.
Też przeżyłeś to bardzo. Odczułeś, że tobie też jest przykro, że sam sobie to zawdzięczasz. Długo nie mogłeś zasnąć. Miałeś przed oczyma twarz zdumionego kolegi, druha, ale czy brata? Zacząłeś powoli, stopniowo dojrzewać do zrozumienia tego trudnego pojęcia braterstwo. Losowaliście kiedyś kolejność nocnego wartowania. Jemu przypadła najgorsza pora w środku nocy. Powiedziałeś wtedy: „chętnie się z tobą zamienię”.


Do dzisiaj pamiętasz jego zdumione spojrzenie i twarde „nie potrzebuję twojej łaski”. Bardzo długo musiałeś się starać o jego przychylność. Nie jesteś do końca pewien, czy dzisiaj już ją w pełni osiągnąłeś. Za to w całej rozciągłości zrozumiałeś, że zawsze jest łatwiej coś zburzyć niż zbudować.


Bardzo Cię proszę – sięgnij po „Kamienie…”, po opowieść o wspaniałych ideałach BRATERSTWA I SŁUŻBY, o ludziach, którzy potrafią pięknie umierać i PIĘKNIE ŻYĆ. Wierzę, że Ty też potrafisz.
Mnie kiedyś wydawało się, że już potrafię. Dzisiaj wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że nie do końca, że być bratem każdego harcerza wcale nie jest łatwo. Korzystając z okazji przepraszam tych wszystkich, których kiedykolwiek zawiodłem, którzy przez moje nieopatrzne słowa, czy zachowania czuli się dotknięci, wobec których nie zachowałem się po bratersku. Czy wybaczacie?


Biała Sowa

K + M + B 2003

Wszyscy znacie historię trzech króli, którzy prowadzeni przez gwiazdę przyszli pokłonić się nowo narodzonemu królowi żydowskiemu. Znacie też ich imiona: Kacper, Melchior i Baltazar.
Nie wszyscy jednak sięgnęliście pewnie do fragmentu Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 2, 1-12) opisującego to niezwykłe zdarzenie. I cóż się okazuje po przeczytaniu tego fragmentu?



Okazuje się, że nie tylko nie ma tam mowy o żadnych królach, nie ma tam podanych ich imion, i – co najważniejsze dla tego tekstu – św. Mateusz nigdzie nie wspomina, że było ich trzech.

Jest legenda, że króli było czterech. Czwarty był bardzo lubiany przez swoich poddanych, którzy poprosili go, żeby pozdrowił Chrystusa od mieszkańców swojego kraju. Król ten – historia i tradycja przemilczają jego imię – podróżując do Betlejem zostawał coraz bardziej w tyle za pozostałymi trzema. Powodem jego opóźnienia była jego chęć pomagania innym. W jednym miejscu zatrzymał się, żeby pomóc zwalczyć zarazę, w drugim wykupił z więzienia niesłusznie skazanego więźnia, w innym przygotowywał miasto na odparcia ataku dzikich plemion. Im więcej miejsc mijał tym dystans dzielący go od pozostałych trzech się zwiększał. Na szczęście gwiazda wciąż go prowadziła, więc nie było obawy o zgubienie drogi.
Kiedy już w końcu dotarł do Jerozolimy – gdzie miał znaleźć Chrystusa – trafił na chwilę, kiedy został skazany na karę śmierci na uraktowanym procesie.
Czwarty król zdążył jeszcze pokłonić się – wiszącemu już na krzyżu Chrystusowi. W tym momencie gwiazda zgasła.

Czwarty król dotarł więc do celu i wypełnił swoją misję. I chociaż w czasie wędrówki nie brakowało mu zapewne powodów do zawrócenia z drogi uparcie dążył do celu. Po części dlatego, że obiecał przecież swoim poddanym, że wykona swoją misję, a po części dlatego, że przez cały czas prowadziło go światło gwiazdy.

Pomyśl czy Ty też masz swoją gwiazdę betlejemską, która Cię prowadzi przez życie. I czy aby na pewno jest to prawdziwa gwiazda, która nie zgaśnie wtedy, kiedy będziesz jej najbardziej potrzebować…

Mirek Grodzki


Święto Objawienia Pańskiego w Kościele katolickim obchodzone jest 6 stycznia. Zwane jest zwyczajowo uroczystością Trzech Króli. Święto obchodzone jest na pamiątkę Trzech Mędrców ze Wschodu, którzy odwiedzili Chrystusa w Betlejem.
Uroczystość Objawienia Pańskiego jest jednym z najstarszych świąt chrześcijańskich.

[Pohukiwania Białej Sowy] Mamy własne państwo

Pozwólcie, że na wstępie złożę szczególne wyrazy uznania Kaśce Burbridge za Jej refleksje na temat Rajdu „PALMIRY” w 2(22) numerze „Przecieku”. Kasiu! Powiedziałaś to, o czym ja zawsze myślałem i czasem to nawet artykułowałem w różnych wypowiedziach. Ty zrobiłaś to wspaniale. Taki wstrząs jest czasem bardzo potrzebny. Ludzie !! Jesteście Polakami!

Tak, jesteśmy Polakami i będziemy nimi nawet, a może jeszcze bardziej po ewentualnym wejściu do Unii Europejskiej. Możemy i mamy prawo być dumni z naszej polskości. Jesteśmy spadkobiercami pokoleń walczących o wolność, tych wszystkich, którzy nie zważając na konsekwencje szli do powstań narodowych, walczyli w konspiracji przed pierwszą wojną światową i w trakcie drugiej. Jesteśmy spadkobiercami „wyklętej armii”, tych wszystkich, którzy cierpiąc i ginąc do 1956 roku, a nawet do 1989 przypominali swoimi czynami o godności i dumie narodu.

Ostatni wielki zryw to lata 1980 – 1981, wielki powiew wolności, zakończone goryczą po wprowadzeniu stanu wojennego. A potem były lata próby charakterów oraz prania mózgów po rok 1989.

Pora powtórzyć za Aleksandrem Kwaśniewskim „stan wojenny nie był mniejszym złem, był złem!”
Dla mojego pokolenia, które przeżywało euforię Pażdziernika 1956, tzw. Odnowę Harcerstwa, oklaskiwało Gomułkę na Placu Defilad, a następnie w 1957 odbierało pałowanie za protesty przeciw nakładaniu kagańca prasie i innym mediom, które przeżyło rozterki Marca 1968, strach Grudnia 1970, a następnie przez kilka lat podziwiało Gierka nie rozumiejąc wtedy kosztów pozornego dobrobytu, które przeżyło załamanie Czerwca 1976 w Ursusie i Radomiu, a następnie 13 grudnia 1981, potem mroczne lata wojny polsko – jaruzelskiej, śmierć księdza Jerzego Popiełuszki, mówienie o patriotyzmie było szczególnie trudne. Dlatego zatrzymywaliśmy się często na etapie walki i etosu Szarych Szeregów.

Od roku 1989 mamy własne państwo, to my wybieramy (raczej należy powiedzieć: możemy wybierać…) posłów, senatorów, radnych, a ostatnio i prezydentów miast. Nie od zaborców czy okupantów jesteśmy zależni, nie jesteśmy wydani na ich łaskę czy niełaskę, ale czy potrafimy sami się rządzić?

Niektórzy politycy, zwłaszcza ci z pierwszych stron gazet i pierwszych zdań telewizyjnych wiadomości, przez dwanaście lat robią wszystko, by przeciętny człowiek myślał, że to ich staraniom ma zawdzięczać swój dobrobyt.

Ostatnie wybory pokazują, że wyborcy mają tego dosyć, że zaczynają myśleć. Jeszcze daleka droga przed naszym narodem do osiągnięcia poziomu życia Belga, Hiszpana, czy Francuza. Drogo trzeba płacić za lata księżycowej gospodarki, za próby realizowania pięknej utopii.
Może dlatego niektórzy z nas myślą o Polsce tylko od wielkiego dzwonu, zapominają o biało-czerwonych flagach w dniach 11 Listopada i 3 Maja. Może dlatego młodzi Polacy idą na Rajd „Palmiry” bez głębszych przemyśleń. Może nikt im nie uświadomił, że są dziećmi narodu, za którego wolność cierpiały i padły miliony rodaków.
Dzięki Ci młoda Kasiu, że przypominasz nam o POLSKOŚCI! Przyjmij od starej Białej Sowy wyrazy wielkiego szacunku!

Czuwaj i działaj!
Już niedługo będziemy w większości naszych domów obchodzić kolejne Boże Narodzenie. Pozwólcie, że z tej okazji złożę wszystkim Czytelnikom „Przecieku” najserdeczniejsze życzenia zdrowych i wesołych Świąt oraz wielu sukcesów w Nowym, 2003 roku. Wszystkiego Najlepszego.

Wasza Biała Sowa

Per aspera ad Betlejemskus Światłus Pokojus – BŚP 2002

A ja mam już dość….
Jestem zmęczona i nie mam siły na nic kompletnie. Siedzę przed komputerem przez cały czas tworząc materiał programowy o Betlejemskim Światełku Pokoju.

Gdy już jestem prawie bliska omdlenia Mirek – Grodzkim zwany – zaproponował mi, bym napisała do Przecieku o tym, jak powstawał mój materiał o Światełku. Bla, bla, bla. Szczerze mówiąc pomyślałam, że to żart (bo jak wszyscy wiecie Mirka trzymają się często żarty).

Jednak tym razem mówił (o dziwo) poważnie. Wolałabym jednak, żeby to był żart – przynajmniej dzisiaj. Niestety. Któż z Was, moi drodzy oparłby się wrodzonemu urokowi MG? No właśnie… Tak też było ze mną, więc piszę tę „preambułę” do materiału dydaktycznego – żartuję, taką małą kronikę .

Mam nadzieję, że to co napiszę nie zniechęci Was do tworzenia takich prac „popularno – naukowych”. Ja byłam bliska napicia się soku z cebuli, żeby skończyć te męki, więc jeżeli macie słabe serca nie czytajcie już dalej. Proponuję zająć się kolejnym artykułem w „Przecieku”. Zaczynam. Na początku mój komputer się popsuł, więc siedziałam u swojego brata 2 klatki dalej i zaczynałam pisać, pełna zapału i chęci. Po 7 stronie, włączyłam coś – niechcący oczywiście – i wersy na moich kartkach zaczęły się przesuwać, zmieniać położenie i mieszać. Postanowiłam więc używając funkcji „wytnij/wklej” i poukładać tekst jak puzzle na swoje miejsca. Ale gdy tylko jeden fragment znalazł się na miejscu, parę innych znowu zmieniało położenie. Raz nawet udało mi się skasować cały akapit.

Byłam zła, wściekła wręcz. Już miało być blisko końca, a tu takie dżołki. Nie, tak to nie mogło być. Zaczęłam wciskać wszystkie klawisze po kolei i jakoś (nie pytajcie jak) udało mi się wszystko pokładać. Oprócz tego wykasowanego akapitu – to musiałam odtworzyć z pamięci. Czas leciał, a ja musiałam pracę oddać Magdzie Grodzkiej, która jest dobrym duchem tego arcydzieła, pomaga mi, robi drobne, kosmetyczne poprawki, zwane korektami, a potem Tomasz G. zajmie się składem. Jestem pewna, że jeżeli miałabym zająć się tym wszystkim sama -wszystko wylądowałoby w niszczarce.

Od tamtej pory na sam dźwięk słów „Betlejemskie Światło Pokoju”, mam dziwny skurcz w brzuchu i jakiś taki odruch kierujący mnie… mniejsza zresztą gdzie.
Muszę jednak przyznać, że jak skończyłam i usłyszałam od Magdy, że materiał jest całkiem ok. zrobiło mi się lekko i miło – oczywiście tekst potrzebował kilku poprawek, ale to już kosmetyka.
Na koniec pozostaje mi tylko życzyć Wam więcej szczęścia (niż mi było dane go zaznać) w pracy ze złośliwymi komputerami. I mimo wszystko zachęcam do dzielenia się wiedzą z innymi.

Aneczka P.

Pohukiwania Białej Sowy [Palmiry 2002]

Kilka lat temu wymyśliliśmy w otwockim oddziale PTTK Rajd Sympatyków Zlotu „PALMIRY”. Jak dotąd obejmował on zawsze dwa ostatnie dni Zlotu, tak więc i we tym roku 18 i 19 pażdziernika 2002 spędziłem na szlaku wiodącym przez Kampinoski Park Narodowy.


Dzięki Paniom Ewie Kardasiewicz i Ewie Trzaskowskiej z Gimnazjum w Karczewie oraz Pani Ewie Katarzyńskiej z Gimnazjum w Falenicy prowadziłem ponad czterdziestkę gimnazjalistów. Pierwszego dnia zgłębialiśmy wojenne, wychowawcze i patriotyczne sekrety Lasek, tajemnice Parku w siedzibie dyrekcji w Izabelinie oraz uroki sienkiewiczowskiego Lipkowa. Drugiego, z Roztoki, przez Kiścinne i Krogulec dotarliśmy do Wierszy.

To tam w dniach Powstania Warszawskiego żołnierze grupy „Kampinos” Armii Krajowej spotykali się na Mszach świętych celebrowanych m. in. przez jednego z kapelanów, póżniejszego Prymasa Polski, księdza Stefana Wyszyńskiego.

Tamtejszy kościółek ma wiele elementów przypominających powstańcze dni. Przede wszystkim musi wzruszać znajdująca się w ołtarzu głównym panorama płonącej Warszawy, kapliczka z hełmem i wykazem poległych partyzantów, mieszkańców Wierszy i okolicznych wiosek, a także polichromia na sklepieniu przedstawiająca grupę wiernych, m. in. partyzanta w zielonym mundurze z biało – czerwoną opaską na ramieniu. Po chwili skupienia ruszyliśmy na szlak. Cmentarzyk powstańczy pod Wierszami, mogiła 72 poległych w boju i zakłutych przez Kozaków rannych powstańców 1863 roku w pobliżu Zaborowa Leśnego, wreszcie sala pamięci i 2115 krzyży cmentarza na polanie palmirskiej. Mogiła „Jerzyków”, jeszcze kilkaset metrów i wchłania nas polana Pociechy. Jak wielu znajomych! Zanim się zupełnie odprężymy pamiętamy, że wchodzących na cmentarz wita napis:

„Łatwo jest o Polsce mówić, trudniej dla niej pracować, jeszcze trudniej umrzeć, a najtrudniej cierpieć”.

Czy naprawdę my, instruktorzy staramy się, by nasi harcerze do końca zrozumieli głęboki sens zdania wypisanego na ścianie celi w katowni Alei Szucha? Obserwując grupy harcerskie, dominujące przecież na Zlocie, m. in. grupę Tomka Kuczyńskiego z Otwocka, myślę, że chyba tak.

Tegoroczna frekwencja, ponad 2000 uczestników przerosła wyobraźnię żoliborskich organizatorów. Zasialiśmy ziarno. Niech dojrzewa i kiełkuje. Doglądajmy go i pielęgnujmy. To bardzo długi proces… Do zobaczenia za rok!

P.S. Czy wiesz, że inicjatorem „Palmir” był zmarły w 2001 roku Ś. P. ksiądz Tadeusz Uszyński? Pułkownik W. P., Honorowy Przodownik Turystyki Pieszej PTTK, duszpasterz dzieci, młodzieży, kadry turystycznej, Wojska Polskiego – Kawalerzystów, Żołnierzy Armii Krajowej, Sybiraków. Współorganizator kół PTTK w Piasecznie i „Mazowsze” w Warszawie. Długoletni Rektor Kościoła Akademickiego p. w. Św. Anny, proboszcz parafii Św. Andrzeja Apostoła przy ul. Chłodnej. Harcmistrz, do końca życia wierny Prawu i Przyrzeczeniu harcerskiemu.

Wasza Biała Sowa

Ojczyzna Nauka Palmiry [Palmiry 2002]

[Środa wieczór… nie mogę spać. Skręcam się z emocji, przewracam z boku na bok. Jutro spakuję plecak, zawiążę mocno glany na przedostatnią dziurkę, szalem się otulę i… wyruszę w drogę.
Czas wędrowcy nadchodzi – szlak wzywa, cel przyświeca.]

Rajd palmirowski jest dla mnie szczególną pielgrzymką, symbolem mojej tęsknoty za patriotyzmem, polskością… tęsknoty za tym, czego nie dane było mi poznać w całym smaku, a tylko nieznaczącą cząstkę… I ta mała cząstka wcale mi nie wystarczała. Zawsze zazdrościłam, choć to może złe słowo, Polakom ich narodowości. Podziwiałam za sam fakt, że płynie w nich taka krew. Bo jakże – czyż nie jest to powód do dumy?

Tak bohaterski lud, tak odważny, waleczny, męczeński! Krwią znaczył święte imię narodu. Szacunek, podziw i wywyższenie należne mu od innych państw.

Zatem, o ile mogę nazywać się obywatelem świata – hołd złożyć chciałam krwi polskiej, świętości bohaterów. A, że Palmiry są symbolem narodowego męczeństwa –o, niechże tam wiedzie moja pielgrzymka! Tam niechaj mnie prowadzą zimne wiatry jesienne…

W czwartek rano westchnęłam u progu swego domu, tak jak zawsze wyruszając w drogę. Dzień był piękny –słońce raczyło wyjrzeć zza chmur i choć chłód czerwienił mi dłonie, z uśmiechem powitałam Zawiszaków (niewielu ich, ale i tak dobrze!). Dobrze, że ten rajd odbywa się jesienią, nie tylko z powodu rocznicy rozstrzelania. „Ta pora roku sercu najdroższa…” –mawiał mędrzec. Jesienny deszcz i gasnące drzewa należycie oddają nastrój smutku patriotycznego.

Dołączając się do innych drużyn rozpoczęliśmy 41 Rajd Palmirowski.

Tylko co to znaczy rajd?

No właśnie – tu zaczyna się mój żal, który w głębi serca odczuwam. Rajd jako taki to wycieczka –wędrówka ukończona dotarciem do wymierzonego celu. Często rajdy młodzieżowe, czy też turystyczne odbywają się w grupach: społem, z piosenką, gitarą i śmiechem. Tak też wygląda większość dzisiejszych rajdów harcerskich. Jednak Rajd Palmirowski nie jest zwykłą przechadzką!

To wyjątkowy, bo jedyny rajd mający na celu utrzymanie żywej pamięci męczeństwa, świadomości patriotycznej! Nie można o tym zapominać. Ba, nie wolno! Człowieku –idziesz zobaczyć żywy grób twoich rodaków. Człowieku –idziesz sięgnąć pamięcią dni własnego nieszczęścia. Harcerzu –idziesz oddać cześć poległym bohaterom. Ludzie!! Jesteście POLAKAMI!

Te trzy dni, twoja wędrówka, są czasem na twoje przeżycia, myśli. Każdy krok twój ma ci przypominać dokąd zmierzasz. Zbliżasz się z każdym krokiem nieuchronnie do celu. A celem twym są Palmiry –męczeństwo ludzi. Nie urażała mnie może niepowaga uczestników, a raczej żal mi było i smutno, że niektórzy (niestety znakomita większość) nie rozumie przesłania tej pielgrzymki. Nie odczuwa potrzeby oddania hołdu, szacunku.

Oczywiście, z młodych ludzi nie da wypruć przypisanej im wesołości i życia. Ale niechaj ta młodość, to życie właśnie (bo któż inny lepiej to uczynić może?) złoży świadectwo pamięci. Niechaj w przyszłym roku może, odczuje, że idąc przez Puszczę Kampinoską – idzie śladem własnej krwi.

Szkoda, że te trzy dni wędrówki wśród szumiących sosen, które swój lament jesienny śpiewają poległym… szkoda, że przeżywałam je w samotności. Ale może to i lepiej? Do myśli dochodzi się w pojedynkę. Jednakże modlitwa wsparta więzią między ludźmi jest silniejsza… piękniejsza…

Nie każdy dorósł do szacunku wobec pamięci, a do tego potrzeba czasu i trzeba swoje przeżyć, żeby zrozumieć… Ja, choć prawa do polskości nie roszczę, głęboko jestem w solidarności z jej męczeństwem.

Myślę, że rajd mimo wszystko był wart uczestnictwa; sprzyjała nam pogoda, umocniliśmy więzi przyjaźni. Najciekawszy był niewątpliwie końcowy Apel Poległych – niezwykle piękny i wzruszający. Niech żałują ci, co nie wytrwali do końca! Widok pochodni na mokrym wietrze wspominać będę jeszcze przez długi czas…

Namawiam zatem, aby zastanowić się nad przyszłorocznym rajdem. Może po prostu zorganizujmy rajd dookoła KPN-u? To też będzie ciekawe i śmiać się będzie można bez przerwy!
Jeśli jednak postanowimy oddać należyty hołd krwi polskiej, bohaterom i ofiarom – jeśli przez pamięć uczcimy, w pełni przekonani, poległych za ojczyznę nie tylko w Palmirach, ale w całym kraju… ruszmy razem w pochodni korowodzie, z czołami uniesionymi, dumni mogąc nazywać się Polakami. Idźmy, jako przyrzekaliśmy – harcerze – idźmy pamiętając, że na lilijkowym ONC… to Ojczyzna zajmuje pierwsze miejsce.

[Kath Gray]

Kaśka Burbridge

3 D.H.S. „ZAWISZACY”

Run Forest! Run!

Idziemy sobie gęsiego. Jeden za drugim. Jest coraz wyżej, w powietrzu coraz mniej tlenu a i plecak robi się coraz cięższy. Oddycha się trudniej, tętno przyspiesza ale wzrok skupiony gdzieś daleko przed siebie. I tak było przez kilka godzin. Cel jest jeszcze daleko, wysoko. Celem był dach Europy – Mont Blanc. To wyzwanie i walka ze słabościami, taki wtedy był pomysł.

Niestety nie jest to najprostsze a i sporo rzeczy to wymaga: specjalistycznego sprzętu, odpowiednich współtowarzyszy ;-), no i ciężkiej waluty. A co zrobić jeżeli energia rozpiera? Odpowiedź prosta jak koło! Biegać!!!

Bieganie jest specyficznym sportem. Nie wymaga specjalnego miejsca, czasu ani nikogo z kim można je uprawiać. Nie wymaga ton sprzętu. Jest więc dostępne 24 godziny na dobę, a całe wyposażenie to tylko porządne buty i jakiś dresik. Jak mówią w pewnej znanej firmie „Just do it”.

No to i ja zacząłem. Najpierw były małe przebieżki tak do lasu i z powrotem. No oczywiście nie mogłem zapomnieć o odpoczynku w połowie trasy, który trwał prawie tyle samo co cały mój bieg. Później było coraz lepiej i lepiej. Dobrym pomysłem okazał się mój start w zawodach. Wtedy okazało że wbrew przypuszczeniom – nie byłem ostatni a i takich „dziwnych” jak ja to jest jeszcze paru.

Od moich początków już trochę minęło i udało mi się ukończyć kilka kolejnych zawodów a i wysiłek ciągłego biegu jakby wydawał mi się teraz trochę mniejszy. Co prawda do tej pory nie dane mi było zaznać smaku sukcesu i zwycięstwa w jakiś zawodach (to odpowiedź na najczęściej zadawane pytanie „i który byłeś?”), ale to chyba właśnie jeden z fenomenów biegania i samego sportu w tym najczystszym wydaniu. Liczy się udział i własna satysfakcja oraz postępy jakich można dokonać. A i ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałem 😉

Oczywiście to co jest dobre dla jednego dla innych będzie nieszczęściem. Nic na siłę. Ale spróbować warto. Satysfakcja gwarantowana.




HISTORIA MARATONU:

„Radości, zwyciężyliśmy” krzyknął Filippiades po przybiegnięciu z pól Maratonu do Aten w pełnej zbroi. Wypowiedziawszy te słowa grecki żołnierz padł martwy na ziemię. Dzisiejszy bieg maratoński jest pamiątką po tym legendarnym biegu i ogniwem łączącym współczesne igrzyska olimpijskie ze starożytnością.

No tak, a ile kilometrów ma ten maraton? Czterdzieści dwa kilometry i sto dziewięćdziesiąt pięć metrów. To nie można było tego jakoś równiej wymierzyć? Mówią, że źródłem jest legenda o Filippiadesie, który przypłacił życiem bieg z wieścią o uratowaniu ojczyzny- antycznej Grecji na którą napadło potężne imperium Persów w 490 p.n.e. Po ponad 2000 lat odżywa tradycja antycznych igrzysk olimpijskich. bowiem piątego dnia igrzysk, około godziny 14, grupa biegaczy wyruszyła spod kopca upamiętniającego bitwę sprzed 2500 lat do Aten.

Zwycięzca biegu, 23-letni Spiros Luis, pokonał 40 kilometrową trasę w 2 godziny 58 minut i 50 sekund. Na trasie zatrzymał się tylko raz – wstąpił do gospody, gdzie wypił szklanicę czerwonego wina…

Długość trasy maratonu była wciąż „okrągła”. Dopiero czternaście lat później, na igrzyskach olimpijskich w Londynie rozpoczęła się 16 letnia awantura. Trasa maratonu biegła od zamku Windsor do stadionu White City. Panujący wówczas w Anglii król Edward VII był gościem na stadionie i trasa biegu nie mogła kończyć się gdziekolwiek. Meta musiała być tuż pod królewską lożą. Oznaczało to dodatkowe 2195 metrów. I trasę przedłużono.

Oczywiście londyńska zmiana dystansu spowodowała oburzenie i liczne dyskusje. Ale najwyraźniej zwolennicy królewskich przywilejów byli w większości bowiem po szesnastu latach sporów dystans został oficjalnie zaakceptowany. I tak jest do dziś. Biega się 42195 metrów.

A Filippiades teraz tylko śmieje się z kusych spodenek i koszulek…

Pohukiwania Białej Sowy [Refleksje na nowy rok]

Od pewnego czasu zastanawiam się nad zagadnieniem: jak my, dorośli harcerze, instruktorzy realizujemy Prawo Harcerskie? Co w nas zostało z zasad, które wpajał nam zastępowy, drużynowy, a może nawet hufcowy?

A może wcale nie wpajał, był równy i swój facet, co to życie rozumie i nie przynudza? Przyznaję, że miotają mną sprzeczne uczucia. Wpajali, czy nie wpajali. Czy ważniejsze były manewry obronne hufca, nauka technik harcerskich, alfabetu Morse’a, węzłów, zasad budowy kuchni polowej, czy latryny ?. Treść Prawa nie docierała do wielu.

Harcerskie wychowanie wspomagali i od pewnego czasu znów wspomagają kapelani. Może bardziej w ZHR niż w ZHP, który w okresie Polski Ludowej miał być i był skuteczną kuźnią kadr socjalistycznej Ojczyzny.

Te kadry działają do dzisiejszego dnia także w szeregach ZHP. Poczynania byłych harcerzy obserwuję w Sejmie i Senacie, w wielu różnych mediach, w niektórych partiach politycznych („być wiernym sprawie socjalizmu” realizują do dziś wspaniale i z niegasnącym przekonaniem o słuszności tej pięknej, utopijnej idei zwłaszcza w świetle swoich interesów) a nierzadko w sprawozdaniach z procesów o nadużycia gospodarcze, malwersacje finansowe itp.

Po co to wszystko, po co zbiórki i obozy, mundury i sznury, marsze i apele, duże pieniądze na bazy obozowe, jeśli nie służy to WYCHOWANIU! porządnego człowieka. Po prostu uczciwego i pracowitego, przedsiębiorczego i zaradnego, punktualnego i prawdomównego, znającego prawdziwą historię Ojczyzny, angażującego się w sprawy publiczne i głosującego na mądrych i uczciwych ludzi.

A co Ty o tym sądzisz?

Twoja Biała Sowa

Okiem przyszłego zucha – cz. 2

Cześć, to znowu ja… Wiecie, że nauczyłam się już przekręcać na brzuszek, mam tylko drobne problemy z odwracaniem się, ale po drobnej awanturce mama przekręca mnie i znów mogę sobie trenować.
Już za 3 dni jadę na wakacje, podobnie pewnie jak Wy. Chyba jednak moja mała główka za wiele jeszcze nie rozumie, bo będąc ostatnio w hufcu bacznie obserwowałam gorączkowe przygotowania i straszne zamieszanie i wyglądało to tak, jakby wszyscy dopiero wczoraj dowiedzieli się, że zaczęły się już wakacje i że 30 czerwca wyjeżdżają na obóz. A będąc jeszcze w brzuszku u mamy słyszałam jak niektórzy się zarzekali ze już od września biorą się za swe drużyny, a na wiosnę ruszą z przygotowaniami do obozu. I co….

Ostatnio przeszkadzałam trochę mamie jak próbowała czytać plany pracy obozów. Zaglądałam jej w kartki, ale nic nie rozumiem z tych dziwnych znaczków (to podobno jakieś litery, czy coś takiego). Ci dorośli to jacyś tacy dziwni – nie mogli by narysować słoneczka i chmurek i nawet ja wtedy bym wiedziała o co chodzi. Mama mówiła ze niektórzy harcerze będą się świetnie bawić, bo ich drużynowi naprawdę się przyłożyli i wymyślili fajne zabawy i zajęcia. Żałuję, że nie będę mogła jeszcze się z nimi bawić (chyba krzyknę na mamę, aby zrobiła mi kaszkę, to może trochę szybciej urosnę) uua…..

Szkoda mi jednak trochę tych, co będą się nudzić podczas deszczu, bo nie widziałam w planach zbyt wielu interesujących propozycji na niepogodę. Może źle kombinuje, ale wydaje mi się, że gdyby do tych planów przyłożyć się wcześniej, to na obozie łatwiej byłoby pracować, ale może nie będzie tak źle…

Musze już kończyć, bo mama idzie z kaszą … mniam, mniam taką pyszną z jabłkiem…

A guug ug a … do zobaczenia w Przerwankach, życzę Wam dobrej zabawy i pięknej pogody

Ja zamierzam się świetnie bawić z zuchami, tylko pewnie znowu starzy (znaczy się kochani rodzice) zapomnieli mi uszyć mundurek… ach co ja się z nimi mam….

Julka