Taki siódmy „misz – masz”

Tak sobie czasem siedzę i myślę nad „Palmirami” i zwykle dochodzę do wniosku, że muszę iść i tyle. Choć niekoniecznie stan zdrowia mi na to pozwala… Ale ponoć uporem można zdziałać wszystko. To byłyby pierwsze Palmiry w moim życiu, więc to chyba jasne, że bardzo chcę na nie iść!!! Ale nie do tego zmierzam. Napiszę „coś” o mojej drużynie, czyli 7 ODH…

Otóż wybieraliśmy się niedawno do zoo i… w końcu się nie wybraliśmy. Stwierdziliśmy, że jest już za zimno i zwierzaki nie będą chciały wychodzić, tak więc przełożyliśmy to na wiosnę. Co tak poza tym się u nas dzieje?! Ostatnio (dwie zbiórki temu, czyli 8.10.) dh Olga Zaborowska dostała barwy!! Towarzyszyły temu oczywiście łzy wzruszenia, uściski i miłe słowa, które na pewno pozostaną w jej sercu. Gdy teraz wspominam chwile, kiedy to ja dostałam barwy, a później krzyż, w oku aż się kręci łezka… Było to w grudniu 2003, bodajże piątego (barwy) i krzyż w nocy z 18 na 19 czerwca ’04 na biwaku w Mlądzu. Wtedy to harcerstwo stało się dla mnie całym światem… A potem była „nasza” gra hufca (bo my ją robiliśmy) i stałam na punkcie z Kingą Duszyńską, czyli moją drużynową. Byłyśmy wtedy taaakie zmęczone! Bo po ósmej wróciłyśmy z tego biwaku, miałyśmy tylko czas, żeby się umyć, przebrać i coś zjeść, a następnie na dziesiątą leciałyśmy już do hufca! Także byłyśmy wręcz nieprzytomne…

A potem były Przerwanki… I znowu osiedliliśmy się „na widełkach”:) Pojechaliśmy jako taki „zlepek” kilku drużyn, a konkretnie 7, 17 ,69 i 77 dh. I cóż mogę napisać, gdy oboźnym jest Majak…? Chyba tylko tyle, że było czasem wesoło, a i czasem spóźniliśmy się na jakiś posiłek i jedliśmy ostatni… Głównie rano, na śniadanie, bo budzenie kadry nie zawsze wychodziło;).

A po Przerwankach miesiąc laby… Bez zbiórek, bez szkoły, bez jakichkolwiek obowiązków! Co prawda zbiórek nam brakowało, ale wkrótce nadszedł wrzesień i wszystko wróciło do normy. A teraz jest już zimno, w powietrzu czuć jest jesień i trudno jest cieszyć się życiem…

A ja siedzę przed monitorem komputera i tworzę… A to artykuł, a to jakiś wiersz. Teraz muszę przede wszystkim skupić się nad stworzeniem planu mojej zbiórki. Tematem jej będą „Andrzejki”, a najgorsze jest to, że ja nigdy jeszcze nie prowadziłam zbiórki!!! Także muszę się baaardzo postarać! Mam nadzieję, że później ktoś to doceni…

Tymczasem żegnam Was moje ukochane harcerzyki!

Dh Monika Siereńska vel „Variatka”

Po prostu bądź jak Irlandia

24 października 2004 ja i Karolina G. (patrz Grosia) wybrałyśmy się do Warszawy na casting… Muszę przyznać, że było to dość niespodziewane, ponieważ o całym tym wyjeździe dowiedziałam się dzień wcześniej!! Ale, że słyniemy z szalonych pomysłów, tak więc go wprowadziłyśmy w życie.

To był casting do „Szansy na Sukces”… Wstałyśmy obie przed siódmą budząc się wzajemnymi sms-ami (choć w rzeczywistości każda wstała „na własną rękę”). Po doprowadzeniu się do ładu miałyśmy spotkać się przy torach w Śródborowie (niedaleko mojego domu) o godzinie 7.30. Chwilkę czekałam, aż na moim horyzoncie pojawił się samochód Państwa Grodzkich.

Gdy podjechał i zatrzymał się, Karolina dała mi znak- czas wsiadać i w drogę! Tak więc wsiadłam. Do Warszawy dojechaliśmy szybko, na szczęście nie było korków (ale kto widział korki w niedzielę przed ósmą?!). W pewnym momencie „wyrósł” nam przed oczyma budynek Telewizji Polskiej. Nagle w brzuchu pojawiły się takie nerwowe drgania… Wysiadłyśmy z samochodu i ruszyłyśmy w stronę budynku „F”, czyli tego „naszego”. Przy bramie do całej placówki przywitał nas ochroniarz, obdarzył przemiłym uśmiechem i życzył powodzenia. Dumnie, z wypiętą piersią podążyłyśmy do wskazanego sektora, po czym weszłyśmy do tegoż właśnie (ponoć półokrągłego, ale nie wiadomo z której strony) budynku. A tam czekało już kilkoro ludzi. Podeszłyśmy do „recepcji” i otrzymałyśmy ankiety, które kazano nam wypełnić, oraz numerki, które trzeba było sobie jakoś przytwierdzić do klatki piersiowej;)… Zrobiłyśmy to i wreszcie weszłyśmy do środka. Cóż to były za emocje!!! Pierwszy raz przytrafiło nam się coś podobnego! Szłyśmy długim, z początku szklanym korytarzem, aż zobaczyłyśmy zebranych ludzi, którzy też przyszli po to, aby pokazać swoje wokalne możliwości. Usiadłyśmy gdzieś pod ścianą, zajmując ostatnie wolne krzesła i zaczęłyśmy gadać. Miałyśmy niezły ubaw, praktycznie ze wszystkiego. Ona miała aparat w telefonie, a ja przywiozłam swój, „normalny”. No i zaczęłam strzelać zdjęcia… Już dawno nie byłam tak wyluzowana, a było mi tego trzeba. Tak więc wesoło było. Na korytarzu wszyscy razem śpiewali- jeden zaczynał, a wszyscy się dołączali- aż wychodziło to naprawdę bajerancko! Bo chyba fajnie brzmi, gdy jakieś 50 osób śpiewa ładną piosenkę i jeszcze do tego wchodzą gitary. Czekałyśmy ze dwie godziny, rozśpiewałyśmy się, aż przyszła nasza kolej.

Pani z komisji wyszła z sali przesłuchań i kazała nam być w pogotowiu (nam, czyli pięciu osobom, bo wchodziło się piątkami.). Poznałyśmy się z kilkoma osobami, aż nagle drzwi się otworzyły, poprzedni „wokaliści” wyszli, a nas zaproszono do środka.

Wchodziłyśmy po kolei, numerkami, zaczynając od 27, a kończąc na 31. Ja byłam 29, a Karo 30. Weszłyśmy (tak się złożyło, że w naszej piątce były same dziewczyny) powoli, stanęłyśmy obok siebie pod oknem, każda przy „swoim” mikrofonie i po kolei miałyśmy mówić swoje numery, a następnie imię i nazwisko. Pierwsza śpiewała taka dziewczyna z Konina, Asia- mój Boże, jaki ona miała śliczny głos!!! Szczerze mówiąc zaczęłam się w pewnej chwili zastanawiać po co ja tam jestem…!;) Po Asi śpiewała jakaś dziewczyna, ale za dobrze to jej nie wyszło. Potem zaś byłam ja… Serce podchodziło mi do gardła, słyszałam dokładnie każde jego bicie… Komisja mnie wywołuje- śpiewać, czy nie? Kompletna panika…- odpowiadam więc- 29, Monika Siereńska…- a jakaś kobieta (przewodnicząca jury) mówi- „słuchamy”-… Głos we mnie zadrżał, ale odważyłam się i wydałam pierwsze dźwięki. Śpiewałam piosenkę zespołu Kobranocka „Kocham cię jak Irlandię”, miałam nadzieję, że piosenka ta przyniesie mi szczęście… Zaśpiewałam zwrotkę i refren i usłyszałam- dziękuję, kolejna osoba- wtedy uświadomiłam sobie, że już po wszystkim, stres minął.- Uff!!

Nareszcie – w głowie mojej zagościł znowu optymizm i spokój. Ale teraz była Karolina, tak więc musiałam się skupić na trzymaniu za nią kciuków:). Ona śpiewała „Po prostu bądź” Maanamu (też to śpiewam na studiu piosenki w MDK-u!). Wydaje mi się, że też się stresowała, bo to było wyczuwalne. Głos z lekka jej drgał, ale ogółem ładnie było. Zaśpiewała tyle co i ja i poprosili następną osobę. To była jakaś Góralka, Danka, a głos to miała jak dzwon!! Ale trochę za bardzo „wyła” (Hmm… Jak ja lubię krytykować ludzi;)). Jeszcze chwilkę to trwało i podziękowali nam. Wyszłam zła na siebie, że tak mnie sparaliżowało, że nie było tak, jak chciałam. Ale jak widać ta komisja (bodajże pięcioosobowa) i kamera strasznie mnie skrępowały. Muszę częściej ćwiczyć przed kamerą (mój tato jest fotografem, także nie mam z tym problemu). Ze studia wyszłyśmy wolne, jak rzadko kiedy. Już czekał na nas dom otworem, trzeba było tylko do niego dojechać… W sumie to trochę nam to z początku nie wyszło.

Z ul. Woronicza wyszłyśmy gdzieś po 11, a w domu byłyśmy (a przynajmniej ja) po trzeciej!A co robiłyśmy tak długo?! Jak to co – włóczyłyśmy się po stolicy w poszukiwaniu czegoś fajnego (konkretnego celu w sumie nie miałyśmy).. Najpierw postałyśmy „pod Pałacem”, potem poszłyśmy do hal handlowych w MarcPolu. A tam na wstępie „przypięłam się” do stoiska z glanami. Potem poszłyśmy do KDT (na życzenie GrosI) i łaziłyśmy oglądając wszystko!! W tym suknie balowe, buty, piżamki i szlafroczki! Upatrzyłam sobie już taki jeden, różowy w serduszka;D… Oczekuję go w kwietniu, na urodziny! A Karolina chciała kupić sobie piżamkę szaro-pomarańczową… Ciekawe dlaczego? Nagle obie poczułyśmy gigantyczny głód (!) i szybko pobiegłyśmy do Mc Donalds’a. Podjadłyśmy sobie i poleciałyśmy dalej. Wylądowałyśmy w Galerii Centrum, gdzie przebuszowałyśmy dosłownie wszystko! Przyznam się jednak, że najbardziej mnie urzekła strefa z czapkami, szalikami i rękawiczkami. Niektóre czapy były takie słodkie!! I do tego pompony… Po Galerii maksymalnie zmęczone jechałyśmy sobie autobusikiem, czyli tzw. „szparką”, na przystanku pomiędzy Michalinem, a Józefowem wysiadła młoda Grodzka, a ja jechałam prawie do końca, czyli do Śródborowa… Co robiłam potem, to już nie istotne, ważne, że ten dzień miło wspominam…;)!

A czy dostałyśmy się do programu, tego nie wiadomo, mają nas powiadomić. Trzymajcie mocno kciuki!!!

Monika Siereńska

Jan Paweł II o świętości

W ciągu 25-letniego pontyfikatu Jan Paweł II dał Kościołowi ponad 1300 błogosławionych i niemal 500 kanonizowanych. Jest w tej dziedzinie Papieżem wyjątkowym, uznawanym za swego rodzaju „rekordzistę”.

Ta liczba, jak i reforma regulacji dot. przebiegu procesów kanonizacyjnych świadczy o wielkim znaczeniu, jakie ma dla Papieża aprawa „obcowania świętych” w naszym życiu.

Papież w swojej „polityce kanonizacyjnej” kieruje się kilkoma priorytetami. (1) Stara się podkreślić znaczenie męczeństwa w dzisiejszym Kościele. Zdecydowana większość wyniesionych w ciągu ostatnich 25 lat na ołtarze ponad tysiąc beatyfikowanych i przeszło 400 kanonizowanych to właśnie męczennicy. (2) Drugim wyraźnym priorytetem jest dowartościowanie kobiet i mężczyzn, którzy założyli wspólnoty zakonne. (3) Kolejnym kryterium, jakim kieruje się Jan Paweł jest pragnienie dowartościowania tych narodów, które nie miały dotąd własnych świętych. Dzięki Janowi Pawłowi II pierwszych świętych otrzymały: Kongo-Kinszasa, Lesoto, Madagaskar i Sudan w Afryce, Tajlandia w Azji, Papua Nowa Gwinea w Oceanii, Wenezuela w Ameryce Łacińskiej oraz Słowenia i Bułgaria. (4) Kolejną intencją Papieża jest pragnienie dowartościowania świeckich, zwłaszcza rodzin. We wspomnianej wielotysięcznej rzeszy świętych stanowią oni ciągle niewielki odsetek. W 2001 roku pierwszy raz w historii Kościoła beatyfikowane zostało małżeństwo. Byli to Luigi Quattrocchi i Maria Corsini, włoscy mieszczanie zaangażowani m.in. w działalność w harcerstwie. Papież przy tej okazji powiedział: „Dziś mamy potwierdzenie, że kroczenie ścieżką świętości przez małżeństwo jest możliwe, piękne, nadzwyczajnie owocne i fundamentalne dla dobra rodziny, kościoła i społeczeństwa”.

Ojciec Święty pragnie rozbudzić w Kościele entuzjazm, jakby popchnąć go na drogi nowej ewangelizacji, która potrzebuje świadectwa licznych świętych. Przybliżając ideę świętości Papież chce, żebyśmy nie traktowali jej jako doskonałości, której nigdy nie osiągniemy, ale jako coś dostępnego dla nas wszystkich. Dlatego przy wielu okazjach podkreśla, że jako stworzeni na obraz i podobieństwo Boże każdy z nas jest wezwany do tego, żeby być świętym.

Wszystkich Świętych – refleksje

Kult zmarłych znany jest już od najdawniejszych czasów. Zaduszkowe zwyczaje spotykane są w różnych religiach w postaci licznych ceremoniałów – najczęściej pozostawiania pokarmów na grobach. Zwyczajom tym towarzyszył zawsze bogaty rytuał zarówno kanoniczny, jak i pozakościelny.

Wierzymy w „obcowanie świętych” czyli możliwość naszego wzajemnego wpływania na swoje losy (my na zbawienie zmarłych, zmarli na nasze ziemskie życie)

MY DLA ZMARŁYCH
Pamięć o zmarłych wyraża się to przede wszystkim w modlitwie za ich dusze. Modlimy się za zmarłych, ponieważ nie możemy być pewni, czy zostali już zbawieni czy też czekają wciąż na naszą modlitwę w czyśćcu. Wspólnota Kościoła nie ogranicza się do żyjących, ale obejmuje też zmarłych. Obowiązkiem każdego członka wspólnoty jest dbanie o pozostałych. Wierzymy, że nasze ziemskie życie jest jedynie wstępem do tego, co czeka nas po śmierci. O ile żyjący mogą jeszcze wpływać na to, jak zostaną po śmierci osądzenie, o tyle zmarli nie mają już takiej szansy. Mamy ją my – żyjący, poprzez modlitwę za ich dusze „w czyśćcu cierpiące”. Stąd właśnie wynika nasz obowiązek modlenia się za ich „wieczny odpoczynek”.

Kościół naucza, że najskuteczniejszym sposobem modlitwy jest ofiarowanie za dusze zmarłych Mszy Świętych. Najpopularniejszą natomiast metodą, kojarzącą się ze Świętem Wszystkich Świętych jest odwiedzanie grobów, składanie na nich kwiatów i zapalanie zniczy.
Zasadniczo odbywa się to przez cały rok, ale początek listopada jest czasem, kiedy prawie każdy grób jest odwiedzany (w tym roku na cmentarzu w Józefowie znalazłem tylko jeden, na którym nie było znicza 1 XI). Niektórzy pamiętają o modlitwie na grobach. Przeważnie nie przywiązujemy do niej dużej wagi, a gdybyśmy byli świadomi jej wagi, to zapewne spędzalibyśmy na cmentarzu kilka godzin dziennie na żarliwej modlitwie. Ale że nie bardzo nam się chce zagłębić w istotę naszej łączności ze zmarłymi, i to co możemy dla nich jeszcze zrobić poza ufundowaniem pomnika i kwiatów kilka razy w roku, to nie bardzo się na niej koncentrujemy. Przeważnie te święta są dla nas okazją do przedłużenia sobie weekendu, wyjazdu na klika dni, spotkania dalszej rodziny i pochwalenia się nowymi zakupami.
Dla coraz większego kręgu osób te święta są też okazją do zarobienia pieniędzy.
Nie mam nic przeciwko rodzinnym spotkaniom i zarabianiu pieniędzy, ale na wszystko jest miejsce i czas. Coraz bardziej kolorowe i pachnące pieczonymi kiełbaskami stragany przed cmentarzami nie nastrajają do modlitwy i zadumy.

Często nie uświadamiamy sobie, że te materialne oznaki pamięci (pomniki, znicze, kwiaty) nie powinny być wszystkim, co ofiarujemy zmarłym, ale powinny być tylko znakiem naszej modlitewnej łączności ze świętymi w niebie i zmarłymi w czyśćcu, która powinna wyrażać się w ofiarowaniu z miłości naszych modlitw, odpustów, uczynków miłosierdzia, wszelkich naszych zasług, a szczególnie ofiarowanie za nich Mszy Świętej.

ZMARLI DLA NAS
Zwykle nie zdajemy sobie sprawa z roli, jaką mogą odegrać w naszym życiu święci.
Powinni być dla nas wzorem do naśladowania w ziemskiej drodze do Chrystusa. Po to, żeby tą drogę ułatwić Kościół przez ostatnie ćwierć wieku – za przyczyną Jana Pawła II – wyniósł na ołtarze wiele nowych osób. Wybierając wśród wielu dróg łatwiej znaleźć nam ten szlak, który jest dla nas najodpowiedniejszy. Po to m.in. każdy z nowych osób wyniesionych na ołtarze zostaje patronem pewnej grupy ludzi, której to grupie jest postawiony jako wzór.

Najbliższymi nam są: św. Jerzy (patron skautów), bł. Wincenty Frelichowski (patron polskich harcerzy), św. Stanisław Kostka (patron polskiej młodzieży).
Poza tym, że mogą być oni dla nas wzorem do naśladowania w czasie ziemskiej części naszego życia, to mogą być dla nas pośrednikami w modlitwach do Boga. Rzecznikami naszej sprawy, jaką chcemy Bogu przedstawić i o jaka chcemy poprosić.
Oznacza to, że modlitwa za przyczyną jednego ze świętych jest bardziej skuteczna od modlitwy bezpośrednio do Boga. Należy tylko pamiętać, że nie modlimy się np. do św. Antoniego, tylko do Boga, za pośrednictwem św. Antoniego.

Święci pragną wstawiać się za nami i chcą naszej świętości. Chcą nam w tym pomagać, ale żeby było to możliwe musimy się do nich o taką pomoc zwracać i musimy się otwierać na ich wpływ.
Tak jak w starym dowcipie, w którym Bóg mówi do człowieka, który od dłuższego czasu modli się o wygraną na loterii: „Człowieku, daj mi w końcu szansę. Kup los”.

Bezmyślne naśladowanie obcych nam tradycji zawitało w tym roku na nasz józefowski cmentarz, na którym to przy jednym z grobów w roli dekoracji użyto wyciętych dyń rodem z Hellowen. Być może nie powinienem oceniać osoby, która je przyniosła, raczej nie zastanawiała się nad bardzo różnym rodowodem chrześcijańskiego święta „Wszystkich Świętych” i staropogańskiego święta Helloween.

A Ty? Jak przeżyłeś te święta? Jaka jest Twoja wiara i praktyka łączności modlitewnej ze świętymi i zmarłymi?
MG

Wszystkich Świętych – słowniczek

Święci
Chrześcijanie, w których życiu uznajemy i czcimy szczególny wysiłek dążenia do naśladowania Chrystusa oraz to, czego On w nich dokonat. Od X w. fakt świętości potwierdzany jest uroczyście dokumentem papieskim. Początkowo za świętych uważano tylko męczenników (świadkowie krwi); od V w. mianem „święty” obejmuje się również tych, którzy nie będąc męczennikami, publicznie wyznają swą wiarę (wyznawcy).

Kult świętych
Świętych nie uwielbia się. Oddaje się im jedynie cześć i prosi o wstawiennictwo. Cześć świętych jest formą pobożności rozpowszechnioną przede wszystkim wśród katolików.

Kanonizacja
Uroczyste orzeczenie Kościoła, mówiące o tym, że jakiś zmarły słusznie dostępuje czci jako święty i że można zwracać się do niego publicznie z prośbą o wstawiennictwo. Mocą tego orzeczenia święty wpisany jest do katalogu świętych. Pierwszy dokument kanonizacyjny pochodzi z dnia 31 stycznia 993 r. (Ulryk z Augsburga). Wstępem do procesu kanonizacyjnego jest beatyfikacja. Kanonizację poprzedzają staranne badania („proces kanonizacyjny”). Święci pierwszych dziewięciu wieków historii Kościoła nie byli w ten sposób „kanonizowani”. Zawsze istotne jest powszechne oddawanie czci zmarłemu przez społeczność wierzących. Cześć tę potwierdza obecnie Kościół uroczystym aktem kanonizacji. Kościół jest głęboko przekonany, że święci żyją w Chrystusie, w pełnej wspólnocie z Bogiem.

Święto Wszystkich Świętych
Święto kościelne, w którym Kościół katolicki wspomina wszystkich znanych i anonimowych świętych. Obchodzi się je 1 listopada.
Krwawe prześladowania Kościoła w I w. rozbudziły także kult męczenników. Dzień ich zgonu uważano za dzień ich narodzin dla nieba. Dlatego już od V w. kult prywatny przerodził się w urzędowy, powszechny. 13 maja 608 r. papież Bonifacy IV, rzymską świątynie pogańską, ku czci zwłaszcza nieznanych bóstw (Panteon), poświęcił Matce Bożej i świętym męczennikom. W VIII w. papież Grzegorz III w kościele św. Piotra otworzył kaplicę poświęconą Wszystkim Świętym, nie tylko męczennikom. W Anglii pojawiło się święto Wszystkich Świętych w połowie VIII w. obchodzone 1 listopada. Święto poprzedzone było wigilią, a od XV w. otrzymało także oktawę. Reforma z 1955 r. usunęła wigilię i oktawę. Natomiast papież Jan XI w 935 r. ustanowił osobne święto ku czci Wszystkich Świętych, wyznaczając je na dzień 1 listopada.

Zaduszki, Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych
Kościół wspomina 2 XI w liturgii wszystkich wierzących w Chrystusa, którzy odeszli już z tego świata, a teraz przebywają w czyśćcu. Przekonanie o istnieniu czyśćca jest jednym z dogmatów naszej wiary.
Obchód Dnia Zadusznego zainicjował w 998 r. św. Odylon (+ 1048) – opat klasztoru benedyktyńskiego z Cluny (Francja). Praktykę tę początkowo przyjęły klasztory benedyktyńskie, ale wkrótce za ich przykładem poszły także inne zakony i diecezje. W XIII w. święto rozpowszechniło się na cały Kościół Zachodni. W wieku XIV zaczęto urządzać procesję na cmentarz do czterech stacji. Piąta stacja odbywała się już w kościele, po powrocie procesji z cmentarza. Przy stacjach odmawiano modlitwy za zmarłych i śpiewano pieśni żałobne. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć już w XII w., a z końcem wieku XV była znana w całym kraju. W 1915 r. papież Benedykt XV, na prośbę opata-prymasa benedyktynów zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy Msze święte: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji Ojca Świętego.

Czyściec
Dogmat o istnieniu czyśćca – przedsionku Nieba – Kościół ogłosił na Soborze w Lyonie w 1274 r. a potwierdził i wyjaśnił na Soborze Trydenckim (1545-1563) w osobnym dekrecie. Sobór Trydencki orzekł prawdę, że duszom w czyśćcu możemy pomagać. Dogmat ten opiera się na przesłankach Pisma św. oraz na sięgającej II w. tradycji kościelnej.
Czyściec to stan, w którym znajdują się dusze, które zeszły z tego świata w grzechach powszednich i nie odbyły jeszcze na ziemi całej doczesnej kary. Według św. Katarzyny Genueńskiej, która najtrafniej pisała o tajemnicy czyśćca, największą karą dla duszy czyśćcowej jest tymczasowa rozłąka z Bogiem. Dusza ludzka poznając po śmierci Boga jako pełnię miłości pragnie zjednoczenia z Nim a równocześnie rozpoznaje, że jeszcze nie jest tego godna i sama szuka możliwości oczyszczenia. Bóg odpowiada na to pragnienie duszy poprzez czyściec, dlatego też jest on dziełem miłosierdzia Boskiego. W Polsce istnieje nawet zgromadzenie Sióstr Wspomożycielek Dusz Czyśćcowych, założone przez błogosławionego o. Honorata Koźmińskiego – kapucyna

Święto Zmarłych
Takiego święta nie ma w naszej kulturze. Nazwa była promowana w PRL, żeby nie wymieniać prawidłowej nazwy tego święta. Miało to pomóc w oderwaniu święta od Kościoła.

Dziady
Zaduszkowe zwyczaje spotykane są w różnych religiach w postaci licznych ceremoniałów – najczęściej pozostawiania pokarmów na grobach. Zwyczajom tym towarzyszył zawsze bogaty rytuał zarówno kanoniczny, jak i pozakościelny. Obrzędem tego typu były bez wątpienia tzw. Dziady, odprawiane potajemnie nocą w kaplicach lub pustych domach niedaleko cmentarza. Stoły zastawiano tam rozmaitym jadłem i owocami. Częstowano nim przywołane dusze zmarłych. Obrzęd ten posłużył A. Mickiewiczowi za motyw tematyczny do II cz. Dziadów. Z czasem ucztę zastąpił zwykły bochen chleba niesiony przez rodzinę na cmentarz i tam darowany najbiedniejszym tzw. „dziadowi”. Chleb dzielono na tyle kromek, ile w rodzinie zmarło osób. Dając poczęstunek ubogim, wymawiano jednocześnie imię zmarłego, za którego „dziad” powinien się modlić. Wierzono również, że zmarli zbierają się w noc zaduszkową w kościele lub kaplicy cmentarnej na wspólnie odprawianym o północy nabożeństwie.

Helloween
Halloween czerpie swoje początki z przedchrześcijańskiej tradycji celtyckiej. Zgodnie z celtyckim zwyczajem 1 listopada kończyło się panowanie boga śmierci. W tym czasie duchy zmarłych w mijającym roku wędrowały do królestwa zmarłych. Maski czarownic i ogień miały pomóc ludziom w wypędzeniu złych duchów i prowadzeniu dobrych dusz do królestwa zmarłych. Święto najbardziej popularne jest dziś w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.


Zobacz też: Helloween czy Święto Wszystkich Świętych?

Staniemy w milczeniu

Kiedy piszę te słowa, mija siódmy dzień od 60 rocznicy podpisania układu o kapitulacji Powstania Warszawskiego. Dziesiątki wycieczek szkolnych w Muzeum Powstania poznają przebieg walk i bezmiar cierpień ludności miasta. 2 października 1944 roku, w Ożarowie Mazowieckim oficjalnie stwierdzono zakończenie walk powstańczych.

Stolica Polski legła w gruzach. Śmierć w nich znalazło prawie dwadzieścia tysięcy powstańców i około dwustu tysięcy mieszkańców. W gruzach Warszawy pochowano marzenia o wolności. Za Wisłą stała potężna Armia Stalina, świat obojętnie milczał. Wyrok na Polskę i Polaków został wydany. Najbliższe pięćdziesięciolecie upłynie pod znakiem dominacji Wschodu. Niepokorni zostaną wyeliminowani, lub już ich wyeliminowano. Tajemnicę zna Katyński lasek. Tajemnicę największej zbrodni II wojny światowej, brutalnego mordu na ponad dwudziestu tysiącach bezbronnych jeńców wojennych.

Czy my zdajemy sobie z tego sprawę? Czy jesteśmy świadomi, że chodziło o wytrzebienie polskiej inteligencji? Że dwa ówczesne totalitaryzmy, rosyjski w Katyniu i niemiecki w Palmirach postanowiły o tym samym?


Minęły dziesiątki lat. Za kilkanaście dni, 23-go października 2004 spotkamy się na szlakach Palmir. Przy Mogile Powstańców Stycznia, przy Mogile Jerzyków, przy mogiłach na cmentarzu w Laskach. Idąc od mogiły do mogiły będziemy śmiać się i żartować. Będziemy cieszyć się życiem. My żyjemy. A kiedy my żyjemy, Ona też żyje. Bo Ona nie umarła, Ona żyje w nas. Kiedyś zwano Ją Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, śpiewano hymny o świętej miłości kochanej Ojczyzny, przywoływano pamięć o Jej najlepszych synach i córach. Oni żyją do dzisiejszego dnia jako Bohaterowie naszych drużyn. Zawisza Czarny i Tadeusz Kościuszko, Emilia Plater i Józef Piłsudski, Zośka, Rudy i Alek. Oni pójdą z nami szlakami palmirskiego Zlotu Młodzieży. Nie przynieśmy im wstydu. Pójdziemy razem. Oni w nas, my z nimi.


Staniemy w milczeniu na skraju polany, na której ponad dwa tysiące krzyży i macew daje świadectwo, odsłania prawdziwą twarz fanatycznego totalitaryzmu. Potrójna salwa honorowa zakłóci ciszę lasu. Migotliwy blask pochodni rozświetli ciemność nocy. Na tę chwilę czekamy i my, żywi i oni, tam spoczywający, cały rok.

Pamiętaj o tym Druhno, nie zapomnij o tym Druhu. Dobrze, że tam będziesz, że skłonisz się pomordowanym rodakom. Oddali życie za to, że byli Polakami. Historia oszczędziła Ci tej straszliwej próby patriotyzmu. Pomyśl, w jaki sposób Ty możesz dać świadectwo umiłowania Ojczyzny. Nie zwlekaj!

Biała Sowa

Zapiski Emigranta – prolog

Zdjęcie ze strony http://www.tourisme.fr/recherche/index.htmCzytałem ongiś w „Przecieku” wywiad z Jurkiem Lisem. W kwestionariuszu pytań było jedno, które zapamiętałem. Brzmiało ono mniej więcej tak: „Czy robisz coś, czego nie wiedzą być może o Tobie inni”? Otóż gdyby ktoś zadał by mi takie pytanie, odpowiedziałbym, ze zdecydowałem się spędzić rok we Francji.

Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem wyjechania gdzieś daleko, poodychania innym powietrzem. Dzięki mojemu przyjacielowi, Tomkowi Wojciechowskiemu, trafiłem do Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana. Udało mi się zakwalifikować do programu „Budowanie mostów w Europie – Francja”.

Dziewiątego września 2004, po 30 – to godzinnej podroży, znalazłem się w Carquefou koło Nantes (50 kilometrów od Oceanu Atlantyckiego). Moja „służba” (jestem wolontariuszem) polega na pracy z ludźmi nie posiadającymi wykształcenia, poszukującymi pracy. Pomagam im w rozwiązywaniu problemów administracyjnych, wspieram w zdobywaniu kwalifikacji zawodowych i motywuje do pokonywania barier społecznych. Tzn. będę to wszystko starał się robić, bo dopiero zaczynam działać i jeszcze wiele musze się nauczyć.

Mieszkam w domu studenckim (jest mi zatem dosyć wesoło, kiedy o 1.30 w nocy za ścianą dudni muzyka i słychać śpiewy, a ja mam w perspektywie pobudkę o 6.30) przy szkole inżynierskiej ICAM – Institut Catholique d’Arts et Métiers.

Po godzinach pracy (w trakcie również) staram się odkrywać uroki Francji. Jak w każdym z państw znajdujących się na południu kontynentu europejskiego, także tutaj ludzie starają się „dobrze żyć”. Objawia się to przede wszystkim we wszechobecnym uśmiechu, którego u Nas, w Polsce, niestety ciągle mało. Dla Francuza jest rzeczą normalna, ze wita się radosnym pytaniem „ca va?”. Oczywiście jest to w większości przypadków czysta kurtuazja, ale z pewnością tego typu zwroty łagodzą obyczaje.

Nawet kupno bagietki w piekarni jest okazja do krótkiej, sympatycznej rozmowy i życzenia sobie nawzajem „miłego dnia”. Generalnie życzenie sobie „miłego…”: popołudnia, wieczoru, kolacji, śniadania, nauki, pracy, kąpieli, treningu, spotkania etc. jest tutaj norma i może początkowo obcokrajowców wprawiać w zakłopotanie (mnie się to zdarza).

Znamienna tez jest francuska przerwa na obiad (raczej lunch, bo o godzinie 12.00). Myślę, ze jest to cos w rodzaju angielskiej herbaty lub hiszpańskiej sjesty. Tak wiec w samo południe wszyscy, jak jeden mąż, porzucają prace lub naukę i udają się do restauracji na „małe co nieco”, przypieczętowane talerzem serów i kieliszkiem czerwonego wina. Co prawda dzień pracy wydłuża się w ten sposób do dziewięciu i pół godzin, ale wierzcie mi, ze łatwiej funkcjonuje się ze świadomością, ze przed nami półtorej godziny przerwy, również po niej, gdy kiszki nie grają marsza.

Francuzi uwielbiają rozmawiać. Ja tymczasowo jestem wiernym słuchaczem, chociaż oczywiście staram się mówić. Ciągle jeszcze mylę wiele dźwięków, dzięki czemu zamiast „młodzi ludzie” mówię „żółci ludzie”, a pytanie „czy możesz…?” w moich ustach brzmi „czy śmierdzisz?”. Nie zrażam się jednakowoż, bo wszyscy mnie dopingują. Polacy są tu zresztą dosyć znani, nie tylko z powiedzenia, ze ktoś jest „pijany jak Polak” (co zresztą ma pozytywne konotacje, sięgające czasów napoleońskich). W czasach powojennych (lata 50 – te, 60 – te) przybyła albowiem do Francji duża emigracja polskich górników i to właśnie w okolice, w których teraz mieszkam. Często zatem spotykam kogoś, kto mi mówi, ze miał babcie – Polkę, lub ze pracuje z Polakiem, tudzież chodził z Polakiem do szkoły.

Okolice Nantes, jak i samo miasto, są przepiękne. Nie bez powodu region ten został wybrany przez Francuzów jako najprzyjemniejszy do życia. Staram się zatem eksplorować pobliskie tereny na rowerze, byłem już nad Oceanem. Po siedmiu godzinach jazdy (trochę się zgubiłem i miałem nie najlepsza pogodę) dotarłem do Pornic, malowniczego miasteczka portowego. Wybrzeże jest tam raczej skalne, ale znalazłem małą, piaszczysta zatoczkę, gdzie po kąpieli w słonej wodzie spędziłem noc. Owa noc nie należała do najbardziej udanych, ponieważ budził mnie co chwila szum fal odbijający się echem od kilkunasto – metrowych ścian skalnych, poza tym ciągle zastanawiałem się, czy nie zaleje mnie jakiś przypływ…

Jestem jednak bardzo zadowolony z tej wyprawy i mam nadzieje, ze niebawem będę mógł pochwalić się zrobionymi w jej trakcie zdjęciami.

Tymczasem uśmiecham się do Was i życzę milej dalszej lektury „Przecieku”.

Michał Rudnicki

60. rocznica Powstania – wrażenia na gorąco

Wielu jest bohaterów w naszej historii naszego kraju. Wiele jest czynów męstwa i odwagi… Nam harcerzom najbardziej bliscy są jednak żołnierze Polski Podziemnej, a wśród nich najbardziej Powstańcy Warszawscy.

WRAŻENIA NA GORĄCO – cz. I

Wiele drużyn, szczepów, hufców a nawet chorągwi nosi imiona bohaterów walk w sierpniu i wrześniu 1944 r. Czy w dniach gdy Oni mają swoje święto i obchodzą 60 rocznicę wybuchu Powstania w Warszawie my harcerze oddajemy należny Im hołd? Czy ci ludzie, żołnierze, którzy przez 63 dni walczyli o wolność i lepsze jutro dla nas mają godne miejsce w naszej pamięci? Czy jest dla nich miejsce nie tylko na naszych sztandarach i naszywkach? Czy gdy minie ich czas, my będziemy pamiętali bohaterów Woli, Starówki, Śródmieścia, Czerniakowa? Wydawało mi się że na te pytania odpowiedź brzmi „tak”.

Zgodnie z tym odczuciem i kierowany potrzebą serca przybyłem 30 lipca 2004 roku o godzinie 18.00 na pl. Bankowym. Tam uroczystą zbiórką kombatantów i harcerzy z prezydentem Warszawy rozpoczynały się obchody rocznicowe. Plac pełen był druhen i druhów ze wszystkich polskich organizacji harcerskich. Pierwsze moje bardzo pozytywne odczucie jednak szybko ostygło… W tłumie mundurów trudno było odnaleźć członków ZHP. Zaczęło mnie zastanawiać czy nie przeidealizowałem podejścia moich kolegów i koleżanek do spraw pamięci o bohaterach. Mimo tego, że mienimy się największym związkiem harcerskim to nasza reprezentacja przy reprezentacji ZHR czy ZHP pGK wyglądała mizernie… Harcerzy z Warszawy w i tak mało licznej reprezentacji ZHP było jak na lekarstwo. Zapomniano chyba o tym, że Chorągiew Stołeczna nosi zaszczytne imię „Bohaterów Warszawy”. Wydawało mi się, że to właśnie my powinniśmy wyjść z inicjatywą i być gospodarzami tych uroczystości. To my powinniśmy na terenie naszej chorągwi przyjąć naszych braci harcerzy… A co się okazało?

ZHR (Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej) z okazji rocznicy powstania zorganizował w Warszawie dwa zloty (męski i żeński) na które z całego kraju przybyło kilka tysięcy harcerzy. ZHPpgK (Związek Harcerstwa Polskiego poza granicami Kraju) na swym zlocie zgromadził reprezentacje z wielu krajów świata. A my? My nie potrafiliśmy nawet zebrać reprezentacji stołecznych hufców z pocztami sztandarowymi. Boli najbardziej to, że jesteśmy na miejscu, nie musimy przemierzać setek kilometrów a mimo to odpuszczamy sobie uczczenie tak ważnego dla nas wydarzenia. Nie wiem czy przyczyną jest brak organizacji, czy – co gorsze – mając bohaterów Powstania na co dzień spowszednieli nam i nie zaprzątamy sobie nimi głowy. W takim razie czy nasza chorągiew zasługuje na zaszczytne imię „Bohaterów Warszawy”?

Ponieważ moja praca ni pozwoliła mi być na kolejnych uroczystościach, śledziłem je jednak pilnie w telewizji. Niestety na nich także nie doliczyłem się sporej ilości harcerzy z ZHP. Było mi trochę wstyd. Mam nadzieję, że przemyślimy sobie naszą postawę, i nauczymy się czegoś od naszych braci z ZHR i ZHP PGK. Naprawimy błędy organizacyjne na „górze”, a na „dole” poświęcimy więcej czasu na to by przybliżyć postacie bohaterów Powstania młodym pokoleniom. Dziś cały świat patrzy na Warszawę. Powstańcy są na ustach wszystkich. Politycy i historycy mówią o ich męstwie i osamotnieniu w walce, jednak niedługo przejdą nad tym do porządku dziennego. Pamiętajmy, że dla bohaterów 63 dni walk o Warszawę największym hołdem będzie nasza prosta harcerska pamięć. Nie zawiedźmy Ich więcej…

WRAŻENIA NA GORĄCO – cz. II – „z trochę innej beczki”

Przypatrywałem się tam na Placu Bankowym tej olbrzymiej masie harcerzy. W szeregach jedni przy drugich, ale czy jak „bracia”? Bo tak chyba powinno być zgodnie z 4 punktem Prawa Harcerskiego (Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza). Może tak widzieli to ludzie stojący w koło, wewnątrz czuło się niestety tarcia i przepaści. Przepaści, które od lat nas dzielą i z roku na rok pogłębiają. Niby podobne mundury, niby te same ideały a jednak ciągle jesteśmy po przeciwnych stronach barykady. Nie potrafimy o tym zapomnieć nawet w dniu święta naszych wspólnych bohaterów.

W szeregach ZHP często można było usłyszeć różnej treści uwagi pod kątem „braci” z ZHR. Tak chyba moi koledzy ze związku nadrabiali braki liczebne. Chcieli się dowartościować? Kto wie? Na pewno było to mało harcerskie.
Bracia z ZHR nie pozostawiali nam dłużni. Ponieważ byli gospodarzami uroczystości rozstawiali nas „po kątach”. W szczegóły nie wejdą bo wyglądałoby to tak jak bym chciał pogłębiać ten konflikt.

Był jednak moment, który napełnił me serc nadzieją! Przez kilka chwil byliśmy wszyscy jedną harcerską bracią. Nie ważne skąd przybywaliśmy, jakie związki reprezentowaliśmy, czy jakie nosiliśmy mundury. Byliśmy spadkobiercami Szarych Szeregów gotowymi odpowiedzieć na zew naszej ojczyzny. HYMN. Ten prosty harcerski, przelewający się strumieniem przez plac jednoczył nas wszystkich. Nie było „My”, nie było „Oni” staliśmy razem, młodzi ludzie wierni swym ideałom. Pamiętajmy o tym druhny i druhowie z ZHR i ZHP, może to pierwszy krok do pojednania. Mały choć tak ważny… Wszyscy jesteśmy braćmi.

Czuwaj!
Marek Sierpiński HO

Oszukana armia (1944)

Wywołanie ogólnonarodowego powstania wymierzonego przeciwko okupantowi (akcja „Burza”) było celem istnienia Armii Krajowej. Pod koniec niemieckiej okupacji oddziały AK liczyły 300.000 żołnierzy. Kiedy Armia Czerwona wkroczyła na polskie ziemie AK chciała wystąpić w roli gospodarza witającego na swoich terenach sojuszniczą armię. Wychodzili z konspiracji i często u boku Rosjan prowadzili akcje bojowe przeciwko Niemcom.

Rosjanie nie uznawali oddziałów AK za wojska sojusznicze. Były one w większości po przejściu frontu rozbrajane. Część żołnierzy wywożono w głąb ZSRR, część umieszczano w obozach. Zdarzały się wypadki mordowania schwytanych Akowców, zwłaszcza oficerów. Część ich znalazła się przymusowo w oddziałach Ludowego Wojska Polskiego.



Tak, jak zostało powiedziane w teście Rosjanie czekali na drugim brzegu Wisły i przyglądali się biernie na samotną walkę żołnierzy AK z Niemcami.
Jacek Kaczmarski napisał piosenkę o tym jak sowiecki czołg stoi ukryty przed Powstańcami i nie rozumie dlaczego nie jest wysyłany do walki.
Jeżeli klikniesz na przycisk „start” pod zdjęciem czołgu to będziesz mógł posłuchać tej piosenki.

POWSTANIE W WARSZAWIE
W Warszawie plan przeprowadzenia akcji „Burza” zakładał wywołanie powstania, którego skutkiem miało być wyzwolenie stolicy po kilku dniach walki. Chodziło, żeby Powstanie trwało do wkroczenia Armii Czerwonej. I żeby ta wolna Polska była obecna na miejscu, w stolicy Polski w chwili wkraczania tu Rosjan.
O tym, ze powstanie wybuchnie wiedzieli wszyscy. Nie był znany tylko dokładny termin. Nastąpiło to 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17:00 (godzina „W”). Niemcy już wcześniej zdawali sobie sprawę z nastrojów jakie panują wśród Warszawiaków. Świadczy o tym chociażby instrukcja Hitlera: „W razie wybuchu powstania każdego warszawiaka należy zabić, także kobiety i dzieci, a Warszawę należy zburzyć”. Rozkaz ten Niemcy wykonywali z dużą starannością od 4 dnia powstania, kiedy to przejęli inicjatywę w walkach na ulicach Warszawy.

STOSUNEK ROSJAN DO POWSTANIA
Jedyną osobą, która mogła pomóc powstańcom był Józef Stalin.
Jego armia stała po drugiej stronie Wisły i w każdej chwili mogła wesprzeć Powstanie. Opracowany nawet został przed dowódców radzieckich plan zdobycia Warszawy, ale nie zyskał on poparcia Stalina. Nie tylko nie udzielił pomocy Powstaniu ale nawet nie wydał zgody na lądowanie na swoich lotniskach alianckich samolotów ze zrzutami (zmienił zdanie dopiero wtedy, kiedy był pewien że Powstanie upadnie).
Stalin nie pomógł Powstaniu z powodów politycznych. Wiedział, że AK nigdy nie zgodzi się na nową – sowiecką tym razem – okupację polskich terenów. Przywódców Powstania nazwał awanturnikami a w późniejszych czasach oskarżył ich o współpracę z Niemcami.

W czasie Powstania gen. „Bór” Komorowski wydał rozkaz niesienia pomocy Powstaniu przez oddziały AK stacjonujące poza Warszawą. Na ten apel odpowiedział m.in. odział AK z białostocczyzny. W drodze został on jednak rozbrojony przez Armię Czerwoną (stacjonującą wtedy w rejonie Białegostoku). Ta część oficerów AK, która ujawniła się Sowietom została aresztowana i zesłana w głąb ZSRR, a niższych rangą żołnierzy wcielono do Ludowego Wojska Polskiego. Ciąg dalszy historii pozostałych na białostocczyźnie Akowców przedstawimy niebawem na łamach „Przecieku”. A ma ona związek z naszym Hufcem…



ZACHÓD WOBEC POWSTANIA
Nasi zachodni alianci (premier Wielkiej Brytanii – Winston Churchil i prezydent USA – F.D. Roosevelt) nie wywarli na Stalinie żadnej presji, żeby przekonać go do pomocy dla walczącej Warszawy. Obawiali się o to, że może to popsuć stosunki między nimi i zakłócić współpracę w dalszej walce z faszystami. I właśnie ta polityczna kalkulacja tak dużo kosztowała Warszawę i Warszawiaków. Szczególnie niechętny to takich działań był prezydent USA. Gwoli sprawiedliwości należy powiedzieć, że wysyłali samoloty ze zrzutami nad Warszawę. Była to duża pomoc dla Powstańców, ale głównie moralna (przekonali się, że nie sa sami), bo większego znaczenia dla dalszego prowadzenia walk nie miała.
Archiwa brytyjskie, tak samo jak radzieckie, dotyczące Powstania są cały czas utajnione.

Nasi sprzymierzeńcy przesądzili losy Powstania zanim ono się zaczęło.
Już w 1943 r. Anglia i Stany Zjednoczone zawarły tajne porozumienie (o którym „zapomniały” poinformować Polaków), że na wschód od rzeki Łaby za działania wojenne będą odpowiadali sowieci, na zachód zaś – USA, Anglia i Francja.
W listopadzie 1943 roku na konferencji w Teheranie (co potem potwierdziono w lutym 1944 roku w Jałcie) ustalono, że Polska – razem z resztą wschodniej Europy – po wojnie znajdzie się pod wpływami Związku Radzieckiego. Powstanie Warszawskie nie mogło tego zmienić. Nawet gdyby się udało i tak Stalin wszystkich prawdopodobnie by (w najlepszym wypadku) zesłał w głąb ZSRR. Miał świadomość tego gen. „Bór” Komorowski, kiedy wychodząc z domu 1 VIII 1944 roku powiedział żony: „Jeżeli nam się uda Sowieci wsadzą mnie do więzienia”.
Gdyby AK nie wywołała Powstania Stalin by ją oskarżył o to, że 300.000 ludzi stało z bronią u nogi wtedy, kiedy Armia Czerwona wykrwawiała się wyzwalając polskie ziemie.
„Z powodu braku odpowiednich środków i z powodu zewnętrznych uwarunkowań, ponieśli militarną klęskę, ich czyn na zawsze pozostanie w narodowej pamięci, jako najwyższy wyraz patriotyzmu” – napisał 27 lipca 2004 roku w liście do Powstańców papież, Jan Pawe II.

STOSUNEK NOWEJ WŁADZY DO AK
Po wojnie nowe polskie władze szykanowały żołnierzy AK. Zamykano ich w więzieniach, sądzono oraz skazywano na wieloletnie więzienia i kary śmierci.
Niektórzy Akowcy, w obawie przed aresztowaniami, ukrywali się przed nową władzą w lasach.
Urządzano na nich obławy jak na dziką zwierzynę. W początkowym okresie do ich pacyfikowania używano jednostek frontowych wycofanych po zdobyciu Berlina. Niektórzy z żołnierzy, których zmuszano to uczestniczenia w takich akcjach byli silą wcieleni do Ludowego Wojska Polskiego po tym jak ujawnili swoją przynależność do AK. Czyli po powrocie z frontu kierowano ich do mordowania swoich niedawnych towarzyszy broni z oddziałów AK.


Po 1945 roku zginęło lub zostało aresztowanych i wywiezionych do lagrów więcej żołnierzy AK niż przez cały okres niemieckiej okupacji.

OPINIE INNYCH WYWIADÓW O AK
O tym jakie uznanie zdobyła na zachodzie AK świadczyć może opinia brytyjskiego wywiadu:
„Polski wywiad jest naszym najlepszym źródłem informacji o przebiegu walk na froncie wschodnim. Informacje z Polski są bardzo wartościowe, a lista rannych ze szpitali, podająca jednostki wojskowe rannych Niemców jest rzeczą wyjątkową. […]
Ogólnie mówiąc raporty stoją na bardzo wysokim poziomie i są przez nas doceniane. […]
Trudno jest nam wyrazić jak ważne i wartościowe są zasługi waszej wspaniałej organizacji, której trudności można sobie łatwo wyobrazić.
Składamy jej serdeczne podziękowania za jej przeszłą, teraźniejszą i przyszłą pracę, która z pewnością będzie znaczącym wkładem w naszą wspólną sprawę.”

I na koniec perełka – opinia o AK wystawiona przez niemieckiego generała Reinharda Gehlena, który wielokrotnie badał dane na temat polskiej Armii Krajowej i zapewne był również dobrze obeznany z przebiegiem Powstania Warszawskiego. Wczesną wiosną 1945 r. został on wezwany do Berlina by uczestniczyć w odprawie tych, którym powierzono założenie Werewolf: niemieckiej organizacji podziemnej mającej kontynuować walkę po spodziewanej okupacji wojsk alianckich. Pytano go jaką formę, w jego opinii, powinna przybrać ta organizacja. Odpowiedział wówczas, że dobrze byłoby, gdyby wzorowała się na przykładzie polskiej Armii Krajowej…

MG

„BURZA” – kryptonim ogólnokrajowej akcji zbrojnej AK skierowanej przeciwko Niemcom w końcowej fazie wojny. Jego wykonaniu służyła powszechna mobilizacja i odtwarzanie wielkich jednostek (dywizji, brygad, pułków). Pierwszy do akcji „Burza” wkroczył 15.I.1944r. Okręg AK Wołyń (walki 15.I – 27.VII.1944r.). 7.VII.1944r. bitwa o Wilno. Po zajęciu miasta 13.VII. oddziały AK zostały rozbrojone i internowane w obozach na terenie ZSRR. 19.VII.1944r. Walka Obszaru AK (Lwów, Stanisławów, Tarnopol), po zajęciu 28.VII. Lwowa podobnie postąpiono jak na Wileńszczyźnie, mimo współdziałania z Armią Czerwoną. Latem 1944r. w akcji „Burza” wzięło zbrojny udział dalszych 10 wielkich jednostek AK na Białostocczyźnie, Podlasiu, Lubelszczyźnie, Rzeszowszczyźnie, Kielecczyźnie i w Krakowskim. Na wschód od Wisły wszystkie te oddziały zostały rozbrojone, oficerów i żołnierzy wywieziono do łagrów w ZSRR. Działania bojowe w Krakowskiem i na Kielecczyźnie przeciw Niemcom otrzymały w okresie sierpień-listopad 1944r. kryptonim „Deszcz” i „Zemsta”. „Burza” trwała do 17.I.1945r. wzięło w niej udział ponad 80.000 żołnierzy AK.
Warszawa pierwotnie była wyłączona z akcji „Burza”, dopiero pod wpływem wydarzeń z lipca dowódca AK gen. „Bór” zadecydował o podjęciu działań zbrojnych w stolicy Polski.




Powstanie w internecie:
http://www.polishresistance-ak.org/
http://www.warsawuprising.com/
http://www.1944.pl

Powstanie Warszawskie: 60 lat temu

60 lat temu wybuchło Powstanie Warszawskie.
Czy zdajemy sobie sprawę z tego, czym było Powstanie Sierpniowe? Wiemy, że trwało 63 dni. Wiemy, że zginęło w nim ponad 200 tys. Polaków. Wiemy, że broni i amunicji mieli powstańcy na 5 – 7 dni walki. Czy już wszystko wiemy? Ależ skąd!!!

Brytyjski historyk mieszkający w Krakowie, Norman Davies, pisząc swoje „Powstanie 1944”, poprosił w Moskwie o dokumenty NKWD dotyczące działalności AK w powstaniu. Otrzymał wszystkie, poza dotyczącymi okresu 1 sierpnia – 2 października 1944 roku. Dlaczego? Niech na to odpowiedzą historycy w przyszłości. My możemy się tylko domyślać. Dlaczego dziesięć lat temu, kiedy świętowano 50 rocznicę, nie pojawiła się w kraju ani jedna, znacząca synteza, pyta Norman Davies. Ja mogę się tylko domyślać. Dlaczego Lech Wałęsa za zdrajcę uważa pułkownika Kuklińskiego? Domyśl się Czytelniku!

Powstanie Warszawskie musiało wybuchnąć. Godzą się z tym wszyscy historycy. Czy było należycie przygotowane politycznie? Otóż niestety, nie! Politycy brytyjscy, obawiający się pogorszenia relacji ze Związkiem Sowieckim, nie zamierzali narażać się „wujkowi Joe”, jak nazywali Józefa Stalina. Amerykański prezydent Teodor Roosevelt już 2 września uwierzył, że Armia Krajowa wyszła z Warszawy i nie ma komu pomagać!!! Stalin zatrzymał swoje wojska nad Wisłą i ruszył dopiero w styczniu. Do stycznia hitlerowcy mieli czas, by na rozkaz Hitlera metodycznie wysadzać w powietrze dom po domu. W tej sytuacji zainstalowanie nowej, komunistycznej władzy było ułatwione, gdyż kwiat polskiej inteligencji został zgładzony nie tylko wiosną 1940 roku przez NKWD, ale także przez hitlerowców w Powstaniu. Wcześniej, podobny los spotkał inteligencję o korzeniach żydowskich.

Dla mnie Powstanie, to nie tylko dramat samotnej walki z o niebo lepiej wyposażonym przeciwnikiem, to także zagłada batalionów harcerskich. Ich 80 procentowe straty świadczą dobitnie o męstwie i poświęceniu, o bezgranicznym umiłowaniu Ojczyzny. Powojenna Polska boleśnie odczuła ich brak.

Jednak bardziej tragiczne niż w Powstaniu, były losy żołnierzy Armii Krajowej w powojennej Polsce. Aresztowania i tortury, wywózki na Sybir, pogarda nowej, ludowej władzy okazywana „zaplutym karłom reakcji”, potem podział na dzielnych, prostych żołnierzy i nieodpowiedzialnych dowódców.

Po dwóch tygodniach Powstania, żołnierz „Parasola”, pchor. „Ziutek”, Józef Szczepański w czasie ostrych walk harcerskiego batalionu szturmowego „PARASOL”, którego był żołnierzem, pisze słynny, powszechnie śpiewany do dzisiaj „Pałacyk Michla”. Druga jego pieśń, „Parasola piosenka szturmowa” powstała w czasie ostatnich dni sierpnia na Starówce. Z uwagi na znikomą jej znajomość, pozwolę sobie tutaj ją przytoczyć:

Chłopcy silni jak stal, oczy patrzą się w dal,
nic nie znaczy nam wojny pożoga.
Hej sokoli nasz wzrok, w marszu sprężysty krok,
i pogarda dla śmierci i wroga.
Gotuj broń, naprzód marsz, ku zwycięstwu!
W górę skroń! Orzeł nasz lot swój wzbił.

Chłopcy silni jak stal, oczy patrzą się w dal. }
Hej, do walki nie braknie nam sił } Bis

Godłem nam biały ptak, a „Parasol”- to znak,
naszym hasłem piosenka szturmowa.
Pośród kul, huku dział oddział stoi jak stał,
choć poległa już chłopców połowa.
dziś padł on, jutro ja, śmierć nie pyta…
Gotuj broń! -krew ci gra boju zew.

Chłopcy silni jak stal, oczy patrzą się w dal,}
a na ustach szturmowy nasz śpiew.} Bis
A gdy miną już dni walki, szturmów i krwi,
bratni legion gdy z Anglii powróci,
pójdzie wiara gromadą, Alejami z paradą
i tę piosnkę szturmową zanuci.
Panien rój, kwiatów rój i sztandary.
Równy krok, śmiały wzrok, bruk aż drży.

Alejami z paradą będziem szli defiladą }
w wolną Polskę co wstała z naszej krwi } Bis

„Ziutek” urodzony w Łęczycy 30 listopada 1922 roku, został ciężko ranny 1 września na Starym Mieście, zmarł po dziesięciu dniach w Śródmieściu.
Ta wolna Polska, którą sobie wymarzył, przyszła w 1989 roku…

A nadchodzącą Armię Czerwoną witał „Ziutek” wierszem „Czerwona Zaraza”:

Czekamy ciebie, czerwona zarazo,
Bys wybawiła nas od czarnej śmierci,
Bys nam kraj przedtem rozdarwszy na ćwierci,
Była zbawieniem witanym z odrazą.

Czekamy ciebie, ty potęga tlumu,
Zbydlęciałego pod twych rządów knutem,
Czekamy ciebie, byś nas zgniotła butem,
Swego zalewu i haseł poszumu.

Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu,
Morderco krwawy tłumu naszych braci,
Czekamy na ciebie nie żeby zapłacić,
Lecz chlebem witać na rodzinnym progu.

Żebys ty widział nienawistny zbawco,
Jakije ci śmierci życzymy w podzięce,
I jak bezsilnie zaciskamy ręce,
Pomocy prosząc podstępny oprawco.

Żebyś ty wiedział, dziadów naszych kacie,
Sybirskich więzień ponura legendo,
Jak twoją dobroć wszyscy tu kląć będą,
Wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia.

Żebys ty wiedział, jak to strasznie boli
Nas, dzisci Wielkiej, Niepodległej, Świętej,
Skuwać w kajdany łaski twej przeklętej,
Cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli.

Legła twa armia zwycięska czerwona
U stóp łun jasnych płonącej Warszawy
I ścierwią duszę syci bólem krwawym,
Garstki szaleńców co na gruzach kona.

Miesiąc już mija od powstania chwili,
Łudzisz nas czasem dział swoich łomotem,
Wiedząc jak znowu będzie strasznie potem,
Powiedziec sobie, że z nas znów zakili.

Czekamy ciebie nie dla nas żołnierzy,
Dla naszych rannych – mamy ich tysiące,
I dzieci są tu i matki karmiące,
I po piwnicach zaraza się szerzy.

Czekamy Ciebie – ty zwlekasz i zwlekasz,
Ty się nas boisz i my wiemy o tym,
Chcesz, bysmy wszyscy tu legli pokotem,
Naszej zagłady pod Warszawą czekasz.

Nic nam nie zrobisz – masz prawo wybierać,
Możesz nam pomóc, możesz nas wybawić,
Lub czkać dalej i śmierci zostawić…
Śmierć nie jest straszna, umiemy umierać.

Ale wiedz o tym, że z naszej mogiły
Nowa się Polska – zwycięska – narodzi
I po tej ziemi ty nie będziesz chodzić,
Czerwony władco rozbestwionej siły.
(29 sierpnia 1944)