Ślady powstańców i mandarynki, czyli HRTP…

Zaczęło się całkiem niewinnie długa (jak dla mnie niezbyt długa, bo zaledwie kilkukilometrowa, ale dla reszty kilkudziesięciu a więc zdecydowanie długa) podróż przez zaśnieżony i zaspany w ten styczniowy poranek świat.

Potem wędrówka przez ulice miasteczka i zmaganie się z kapturem Agatki, który nie miał kiedy, więc właśnie wtedy, gdy zostało 10 minut do zbiórki, się popsuł. Brama i stary, sprawiający wrażenie nieco walącego się, dworek w Żelechowie niedaleko (właściwie daleko, bo aż 25 km, ale kto by tam się wdawał w szczegóły) od Garwolina. Hm… Czy to jest niewinny początek???

Park, średnio zamarznięta sadzawka (że średnio, miałyśmy okazję się przekonać, gdy to wpadł nam do głowy genialny pomysł pochodzenia sobie po lodzie) i jakże natrętni jeszcze nieznani harcerze z Hufca Garwolin, którzy na siłę zaczęli się z nami bawić w bitwę śnieżkami. Ale co to dla nas! Przecież damy radę dziesięciu! 😉 Grunt do strategia (a więc bieg na tyły budynku), przygotowanie ( a więc kulki upychane w kieszeniach kurtek) i wytrwałość ( a więc żwawe wstawanie, po tym jak nagle wszystkie wylądowałyśmy na plecach podcięte przez nowych znajomych). Dobra godzina spędzona pod tym dworkiem (w miedzy czasie nasza zdolna uOwieczka wykaligrafowała na kartce, którą otrzymałyśmy, dumne 3DW “Zawiszacy”), a potem mapa w zmarznięte już dłonie, kilka wskazówek od Krzyśka ( drużynowego 65 DW “Tatanka” organizatora rajdu) i „Do zobaczenia na mecie!”. Tak zaczęła się nasza ( tzn. Agatki, Julitki, uOwieczki i moja) wędrówka podczas XV Harcerskiego Rajdu Powstańczymi Tropami (22-23 stycznia), gdy to zmagać się musiałyśmy z wiatrami, ciemnościami i zamieciami i ( lekka przesada? leciutka 🙂 ), aby oddać hołd powstańcom, poznać trochę warunki, w jakich musieli walczyć, a także co tu kryć pochodzić sobie razem po polach i łąkach, bo przecież wszystko co robimy razem cieszy nas bardzo nawet wpadanie w ukryte pod śniegiem kałuże 🙂 .

Tup, tup, tup po chodniczku (gdy to uOwieczka idąc dwa metry za nami wyliczała z jakiegoś znanego tylko jej wzoru, za ile sekund nas dogoni poruszając się ruchem jednostajnym przyśpieszonym), tup, tup, tup po asfalcie (gdy to Agatka z rozpaczą machała rękami do przejeżdżających samochodów i wydawała nam polecenia w stylu „ Stać!”, „Uśmiechać się!”, aby sprowokować je do zatrzymania się jednak bez skutku :/ ), tup, tup, tup po śniegu ( i okrzyki „Ślady, ślady, na pewno tędy szli!”, co nie było zbyt odkrywcze, zważywszy na fakt, że szły przed nami dwa patrole, każdy po jakieś 15 osób) i w końcu punkt pierwszy. Gdy tylko zobaczyłam Iwonę (którą, jako jedyna mieszkająca w tym regionie, znałam wcześniej) od razu wiedziałam, co się święci samarytanka. Zatrwożone spojrzenia, pełne bólu westchnienia „Gdyby była tu Agata…” i błagalne spojrzenia na uOwieczkę, która w naszym ułomnym pod względem samarytanki składzie, miała zdecydowanie na rzeczony temat największą wiedzę. Ale jakoś poszło. Fakt faktem, że ja i Julitka nie zwróciłyśmy uwagi na krwotok ze skroni i nasza poszkodowana (Zosia) z pewnością się wykrwawiła, że nie wspomnę o pasjonujących opowieściach snutych przed Agatkę do ucha drugiemu “rozbitkowi” (Piotrkowi), ale cóż to następnym razem będzie lepiej :).

Przemierzając małą wioskę zagadałyśmy się do tego stopnia, że przeszłyśmy dróżkę, w która należało skręcić, ale dzięki pomocy pewnej pani w końcu ruszyłyśmy w dobrym kierunku. Szłyśmy i szłyśmy przez las, jadłyśmy mandarynki i doświadczyłyśmy fatamorgany (widziałyśmy ludzi, a to były tylko drzewka), nic więc dziwnego, że gdy zobaczyłyśmy dym w środku lasu doszłyśmy do wniosku, że znów się nam wydaje. A jednak nie! Ujrzałyśmy dwa poprzednie patrole (złożone w gruncie rzeczy z harcerzy chadzających jeszcze do podstawówki) zajadające żurek i już wiedziałyśmy, co się święci. Całą historię z rozpalaniem ogniska przemilczę bo mimo wszystko jednak wykazałyśmy się wytrwałością, w końcu je rozpaliłyśmy i ugotowałyśmy ten żurek i zachowałyśmy nawet względny spokój słysząc przytyki ze strony 4DH “Adventure”, która to przybyła po nas i szczyciła się pięknym ogniskiem (spokój, spokojem, a pomrukiwania pod nosem „Gdyby był tu Siarek to byście zobaczyli…” to inna sprawa ;)). Gdy skończyłyśmy było już ciemno. A jako że żadna z nas nie sądziła, że wędrówka przedłuży się do godzin nocnych, nie miałyśmy latarki!, którą jednak zastąpił księżyc. Idąc w jego blasku w kierunku, który wydawał nam się odpowiedni, znalazłyśmy w sobie jeszcze dość energii na zaśpiewanie nieśmiertelnego „Koła” 🙂 Do punktu czwartego (ostatniego) już nie trafiłyśmy, gdyż nie mogłyśmy odnaleźć oznaczonej na mapie drogi (która okazała się brzegiem lasu), podobnie zresztą jak reszta patroli. Koniec końców po krótkiej pogawędce z przedstawicielami 'Tatanki’ przybyłymi na rowerkach, doszłyśmy do celu (Szkoła Podstawowa w Goniwilku) wraz z “Adventure”, a tam kolacja ( zawsze obecna zasada jemy to, co kto miał, ewentualnie co kto wysępił).

Następnym punktem programu był quiz podzielono nas wszystkich na dwie grupy ( ja i uOwieczka w jednej, Agatka i Julitka w drugiej) i wspólnymi siłami szukaliśmy odpowiedzi na pytania typu: jaki kolor oczu ma druhna Iwona z punktu 1? Jaki kolor kurtki ma druhna Ania z punktu 2? Jak ma na nazwisko druh Piotrek z punktu 1? Nie zabrakło też pytań o dolegliwości poszkodowanych, przebieg powstania i datę jego wybuchu 🙂
Jeszcze w trakcie trwania tej zabawy Agatka i ja ruszyłyśmy z zaprzyjaźnionym nauczycielem na ratunek Sylwii i Siarkowi, którzy… hm… ugrzęźli w drodze do nas gdzieś na zapadłej dróżce (tak to jest, gdy trafi się na nieodpowiednią osobę wskazującą drogę, czyż nież?) . Podczas, gdy my organizowałyśmy pomoc dla członków drużyny (w tym bądź co bądź samego drużynowego), biegając w trampkach i polarach po mrozie, dziewczynki pozostałe w szkole ułożyły „Powstańczego kadryla”, którego przedstawiliśmy na świecowisku (nie “świeczkowisku” 😉 ) jako … scenkę 🙂 Uratowały tym samym nasz honor i gdy już udało nam się bezpiecznie dostarczyć dwie zguby ( tylko bez nerwów 🙂 ) do szkoły, mogliśmy rzucić się z wir dalszych zabaw integracyjnych.

Ominęło nas ognisko, ale przed nami wciąż było wspomniane świecowisko ( odautorskie przedstawianie obecnych drużyn, przywitanie nas jako gości, wspólne śpiewanie, pląsowanie ), a potem jeszcze kuźnica dla harcerzy starszych ( dyskusje, wymiana poglądów, tak przecież potrzebna wśród młodych), która na koniec przerodziła się w swoiste harce ( makabryczne nieco zabawy w trupa, rzucanie kapciami, oczko) trwające aż do czwartej rano ( nie obyło się bez „Czarnego bluesa o czwartej nad ranem” wygrywanego na gitarze przez Siarka), kiedy to ogłoszono alarm. Spakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy w nieznane, nie mając pojęcia dokąd nas ciągnie po nocy tajemniczy Krzysiek. Jak się okazało donikąd 🙂 Wróciliśmy w miejsce wyjścia, pobiliśmy Krzyśka (mniej za ten wybryk, bardziej z powodu 18 urodzin, które właśnie obchodził) i wróciliśmy do środka, gdzie wymęczeni jak na 'powstańców’ przystało, zaczęliśmy układać się do snu. Nam jak zwykle zajęło to najwięcej czasu, w skutek czego spaliśmy na holu, gdyż po pierwsze zabrakło dla nas miejsca na sali, a po drugie wątpliwe, czy reszta towarzystwa chciałaby słuchać naszych rozmów ciągnących się jeszcze przez jakąś godzinę, kiedy to o jakiejś 6:30 padliśmy w końcu zmorzeni snem.

W niedzielę rano odbył się apel podsumowujący dostaliśmy więc “walking-talking” wykonane z puszek po groszku i sznurka, które okazało się bardzo przydatne, jako że mieszkamy w różnych miejscach 🙂 Pozostało już tylko sprzątnięcie szkoły. Nie wiem jak Siarek to załatwił, ale pozwolono nam uciec zaraz po apelu a więc ominęło nas zamiatanie podłóg i mycie okien 😉 Zaraz po opuszczeniu szkoły, powoli (bo było ślisko), ale znów nie tak bardzo powoli (bo Siarek chyba wolno jeździć nie umie) podążyliśmy do mojego domku, gdzie odbyło się nieoficjalne zakończenie rajdu. Przy pysznej zupce wykonanej przez mamę, próbując nastroić gitarę bez jednej struny, analizując, co właściwie na celu miało nasze nocne wyjście w pola, pląsując z gracją na kilku metrach kwadratowych, dokonaliśmy małego podsumowania i pożegnaliśmy się, aby ruszyć w drogę powrotną (gwoli ścisłości ja się żegnałam, cała reszta ruszyła w drogę). Dziewczyny podobno po jakichś 15 kilometrach usnęły, nie ma co się zresztą dziwić to było dość wyczerpujące półtora dnia 🙂

Kilka dni później spotkałam na korytarzu w szkole Krzyśka, który wręczył mi plakietki dla całej obecnej na rajdzie drużyny. Mamy więc plakietki i ciekawe wspomnienia, a także nowych znajomych harcerzy z Hufca Garwolin. Więc chyba warto było 🙂

Mak
Od redakcji: drukujemy tylko fragment relacji.
Cały tekst znajdziecie na
stronie internetowej 3 DW “Zawiszacy”:

http://www.otwock.zhp.org.pl/3dw

Marzanna 2005

19. marca 2005 roku (dwa dni przed kalendarzowym „pierwszym dniem wiosny”) już od godz. 10.00 przed OSW Jędruś w Józefowie zaczęli się zbierać w niewiadomym celu różni podejrzani ludzie.


Ci, którzy przyszli pierwsi, poprzebierani za dziwne postacie pochowali się w lesie. Ok. godz. 11.00 na boisku czekały już wszystkie zuchy (1, 3, 5 i 65 GZ). A skoro były zuchy to musiała być również świetna zabawa! Zaraz wcieliły się one w role mieszkańców czterech kolorowych państw i bawiły się w nich przez następne dwie godziny.

Tymczasem przybyło też 5 patroli harcerskich 1 patrol wędrowniczy (w składzie: Siarek Rambo) gotowych, aby wyruszyć do lasu w poszukiwaniu zapałek. Ich droga była długa i trudna, musieli nazbierać drew dla biednego drwala, odpowiedzieć na pytania zadane przez prof. Miodka, przyprowadzić rycerza do królewny, wyciągnąć panią Jesień z jesiennej depresji, odnaleźć ogon Kłapouchego, na koniec zdobyć zapałki od zmarzniętej Dziewczynki z Zapałkami. Kiedy już uporali się z tym wszystkim, zebraliśmy się wszyscy wokół ogniska, które po wielu trudach udało nam się jako tako rozpalić.

Byliśmy bardzo głodni ale nasze kiełbaski nie bardzo chciały się upiec nad ogniskiem (nic dziwnego – było kilka stopni mrozu, a ognisko paliło się na śniegu), więc musieliśmy zjeść je na surowo. Aby rozgrzać zmarznięte rączki i nóżki pobawiliśmy się trochę, po czym spaliliśmy rytualnie marzannę zrobioną przez zuchy.


W ten sposób ostatecznie przegnaliśmy Zimę z Józefowa i mamy nadzieję, że nie wróci aż do przyszłego roku!


Dorota Lutyk

Zalesiono Kraków

Jeszcze trzy tygodnie temu nic nie wskazywało na to, że 5DHS „LEŚNI” gdziekolwiek pojedzie na ferie – razem! A jednak. Chociaż może nie całość. Jednak znaczna cześć wybrała się do Krakowa. A jak było? Przeczytajcie sami…

Kiedyś usłyszałam, że z LEŚNYMI nie można się nudzić – chyba coś w tym jest. To była jazda. Dzień rozpoczął się dla niektórych [tych nie przyzwyczajonych] dość wcześnie, gdyż już o 6:45 mięliśmy się spotkać na peronie w Michalinie. Pociąg miał być o 7:00. Ale jak to wiadomo Harcerze [!] wszyscy byli bardzo punktualni a nawet przed czasem. Dlatego nie zastanawiając się, jednogłośnie ustaliliśmy, że pojedziemy właśnie nadjeżdżającym pociągiem [mam za sobą już kilka przygód, a pogoda była nie najciekawsza, wiec wiadomo – przezorność, lepiej poczekać niż się spóźnić]. W Warszawie Wschodniej byliśmy już po 40min. tutaj niebawem miał byś podstawiony pociąg który miał nas zawieźć w bardzo magiczne miejsce, którym jest Kraków.

Pociąg został podstawiony, szybciutko ktoś poleciał zająć przedział i już po chwili nasze plecaki były na właściwych miejscach, my również. Pociąg ruszył.
Nagle rozległo się lekkie stukanie, ale co tam, Dąbi sobie nie szczędził i odpukał nieco mocniej, niestety na tyle mocno, że po chwili w naszym przedziale znalazła się pewna kobieta z niewesołą miną. Chyba nie lubi rozmawiać. Jak się okazało w przedziale obok znajdują się małe dzieci. OK. na jakiś czas był spokój. Kontrola. Bileciki sprawdzone. My już po kilku partyjkach „MAKAO” [obowiązkowo] a tu trzask. Dąbi, który jeszcze przed chwileczką stał znalazł się na swoim miejscu. Pech chciał, że narobił przy tym wiele hałasu u naszych kochanych sąsiadów. Ups…znowu pomyśleliśmy wparuje do nas tamta kobieta. Ale nie – tym razem konduktor?! Udzielił nam reprymendy oraz polecił tym nadpobudliwym „baranki”. Dalsza podróż upływała na gadaniu, śmianiu się…spaniu, czytaniu, graniu w karty i jedzeniu :p

Wylądowaliśmy w końcu na Dworcu Głównym w Krakowie. Nieco spięci [mam nadzieję, że niektórzy z nas, jak nie wszyscy wyciągnęli coś na przyszłość z tej lekcji] sytuacją ruszyliśmy ku Rynkowi. Mieliśmy przed sobą niespełna 3godziny „rozrywki”.
Usiedliśmy na ławkach [przy pomniku Adama Mickiewicza] i tutaj nastąpiło pytanie: co dalej… mieliśmy sporo frajdy przy obserwacji harcerzy krążących w tą i z powrotem po Rynku. Zastanawialiśmy się czy są to harcerze z ZHP, czy ZHR. Niestety nie było chętnych do nawiązania rozmowy. Wybiła 14 -> lufcik okienka wierzy Mariackiej został uchylony, a zaraz z nim ukazała się trąbka. Ten kto był po raz pierwszy miał okazję usłyszeć ok. 37sekundowy hejnał krakowski [jego historii już przytaczać nie będę]

Korzystając z okazji i czasu jakim dysponowaliśmy przeszliśmy się wzdłuż Sukiennic, zatrzymując się przy każdym stoisku. Kolejnym celem naszym odwiedzin był sklep spożywczy . Z góry założyliśmy, że zakupy zrobimy wspólnie, dlatego nastąpiła zrzuta i wraz z Magdą wkroczyłyśmy do akcji. Dziękuję chłopakom za wytrwałość i wyrozumiałość. Wiadomo co się dzieje, gdy dziewczyny robią zakupy – a te do najkrótszych nie należały. W związku ze zbliżającą się godziną 16 ruszyliśmy do Schroniska Młodzieżowego PTSM. Tutaj potwierdziliśmy nasz przyjazd i zostaliśmy skierowani do pokoju 307. Zakwaterowani z 16 osobowym pokoju mieliśmy super. Tak nam się wydawało na początku. Rozpakowani i przebrani poszliśmy na stołówkę w celu spożycia obiadu oraz gorącego napoju [dziękujemy babci Magdy za pierogi]. Po godzinie wróciliśmy do pokoju a tu psikus – mamy współlokatora. Doszliśmy do wniosku, że skoro jesteśmy wypoczęci idziemy na spacer, tym bardziej, że mieliśmy wyjść po Mirka na Dworzec. Zanim jednak wyszliśmy doszły kolejne i kolejne osoby… lekko zniesmaczeni opuściliśmy Schronisko. Pokręciliśmy się po „parkach” których w Krakowie nie brakuje. Przy okazji oglądaliśmy pomniki pamięci narodowej. Chłopaki wyczaili jakąś wystawę, więc również na nią wstąpiliśmy. To było bardzo trafne. Wystawa dotyczyła różnego rodzaju reklam. Przyznaję, że była ciekawa. Mam je przed oczami do dzisiaj. Tym razem weszliśmy na Rynek od właściwej strony, a więc przez Bramę Floriańska, zahaczając o Barbakan i „Pomnik Grunwaldzki”. Brrr zimno. Było ciemno, więc nie było sensu krążyć po ciemnych uliczkach. Jednogłośnie postanowiliśmy pobuszować po Empiku. Rozdzieliliśmy się na dwa obozy, żeński: ja & Magda oraz męski: Dąbi, Paweł & Maksym. O wyznaczonej godzinie spotkaliśmy się przed wejściem i wolnym kroczkiem ruszyliśmy na Dworzec. Och! Zapomniałabym. Oczywiście jak większość chłopaków [tzn. niektórzy] lubi sprawiać innym niespodzianki, tak i nasi nas zaskoczyli. Dostałyśmy od nich super, fantastyczne kartki. Dziękujemy:*

Przyszedł czas oczekiwania na pociąg Mirka. 30’, 15’ 5’…o jest. Od razu go „przylukaliśmy” jednak plan był taki, że się nie ujawniamy i śledzimy aż do umówionego miejsca [przy „Adasiu”] Szybko Mirek umknął naszym oczom, a skończyło się tym, że był nawet wcześniej od nas. Obraliśmy kierunek Schroniska. Tutaj [szok!] pokój peełny:/ Rozumiem, gdyby to była młodzież. Niestety. Przepraszam, o czym ja będę rozmawiała z 60letnim mężczyzną [wiem, będę się kłóciła!] Hmm oczywiście poszliśmy na stołówkę, tam mogliśmy spokojnie zjeść kolację, a następnie oddać się dłuuuuuuugim rozmowom i grze w karty.
Kolejny dzień rozpoczęliśmy nieco później niż poprzedni. 8:00 pobudka. Jako jedyne przedstawicielki rodu żeńskiego zrobiłyśmy śniadanko, po czym obudziłyśmy chłopaków [oni mieli dopiero fajnie!]. Czekał nas dzień pełen atrakcji, dlatego po bardzo pożywnym śniadanku poszliśmy na najbliższy przystanek autobusowy. Stąd kawałek autobusem i dalej na piechotę. Naszym celem były tzw. Skałki Twardowskiego. Jest to niezwykłe miejsce na przedmieściach Krakowa, gdzie jak nazwa wskazuje znajdują się skałki – wapienne. Niestety nie zobaczyliśmy największej atrakcji, a więc samego jeziorka, które to skałki otaczają. Podobnież woda jest niczym lazur. Nasze oczy musiały zadowolić się jedynie pokrywą śnieżną. Stąd, trochę pokrętnymi drogami udaliśmy się na Kopiec Kościuszki… Miejsce to, wywarło na mnie duże wrażenie. Nie pierwszy raz byłam w Krakowie, ale tu trafiłam po raz pierwszy. Spodziewałam się trochę czegoś innego. Mile zaskoczona byłam sposobem, w jaki Kopiec jest utrzymany. Widać, że sponsorzy, którzy zostawili swoje tabliczki przy wejściu musieli poczuć się w obowiązku dofinansowania naszego narodowego dobra, jakim jest Kopiec.
Zbliżająca się pora obiadowa przyprowadziła nas na Rynek Główny, a dokładniej do baru mlecznego. Pierwotny plan zakładał obiad w „Barze Grodzkim” na ulicy Grodzkiej, ale cena obiadu w barze mlecznym okazała się poza wszelką konkurencją.

Na godzinę 18 mieliśmy udać się na eliminacje do 21 Przegląd Kabaretów „PAKA” [kultura musi być :D] a, że byliśmy troszkę zmarznięci i przemęczeni postanowiliśmy, że podzielimy się [ponownie] na dwa obozy – identyczne jak dnia poprzedniego] i każdy zrobi coś na własną rękę. A o 17:00 spotkamy się w Schronisku. Tak też uczyniliśmy. Ja z Magdą postawiłyśmy na ciepło, dlatego po króciutkim spacerze poszłyśmy do Schroniska. W tym samym czasie chłopaki zajęci byli bardzo tajemniczymi czynnościami, których szczegółów niestety zdradzić nam nie chcieli. Bardziej zmęczeni ucięli sobie drzemkę, inni zajęli się sobą – kawa, herbata, karty, książka…
Kiedy nadeszła pora kabaretu ubraliśmy się i poszliśmy do krakowskiej „Rotundy”. Na szczęście okazała się być ok. 20 metrów od schroniska. W związku z tym, ze przegląd miał trwać do 21:00 postanowiliśmy pójść dopiero na 19:00. Co na miejscu okazało się błędem: po pierwsze zabawa trwa już w najlepsze, po drugie pozostały nam tylko miejsca na podłodze. Nie okazało się to takie złe, bo przynajmniej siedzieliśmy blisko sceny. Kolejne „przeglądnięte” kabarety pokazywały na co ich stać. Ostatni zdobył sobie serca gorącą atmosferą, jaką wytworzyła na widowni. Ale nie jest to trudne, jeżeli ma się w programie męski striptiz… Więcej nie powiem!

W niedziele rano poszliśmy na Wawel i odwiedziliśmy grób por. Hamiltona – Bohatera Szczepu Józefów. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ok. 21:00 wylądowaliśmy w Michalinie. Dets ol.

Powiedziałam, że Kraków teraz będzie mi się kojarzył z pośpiechem – nieprawda. W głowie siedzi mi piękny widok miasta rozpościerający się na wszystkie strony świata, ze szczytu Kopca Kościuszki. Wszystko pięknie ośnieżone…. [faceci jednak tego nie rozumieją]

P&M

Informacja dla niektórych uczestników tego wypadu: Arrasy (gobeliny) to artystyczne tkaniny ścienne, naśladujące obraz. Nazwa pochodzi od francuskiego miasta Arras, znanego ośrodka produkcji tkanin ozdobnych. Kolekcja została pomyślana jako kompletna dekoracja wnętrz zamkowych. Król dokładnie sprecyzował zamówienie nie tylko pod względem tematyki, ale rozmiarów pasujących co do centymetra na konkretne ściany. Kartony z projektami wykonali najlepsi malarze flamandzcy. W ciągu 20 lat kolekcja rozrosła się do 356 sztuk! Poza ozdabianiem ścian arrasy służyły do dekoracji podczas dworskich uroczystości państwowych, takich jak śluby czy koronacje.
Historia kolekcji jest burzliwa i dramatyczna jak losy Polski. Po trzecim rozbiorze Polski w 1795 roku wszystkie arrasy wywieziono do Rosji, gdzie duża część poważnie ucierpiała, beztrosko skracana lub pocięta na obicia mebli.
W obawie przed kolejną grabieżą wraz z wybuchem II wojny światowej wywieziono ją do Rumunii, następnie do Francji, Anglii i Kanady, gdzie pozostała do końca wojny. Do Polski wróciła dopiero w 1961 roku. Obecnie kolekcja składa się z 142 arrasów.

Konstrytucja w 3 JDW

Spotykają się dwa pączki:
– Cześć, przyjęli cię do 3 PDW?
– No co ty! Pączka?!


25 lutego 2005, w piątek, spotkaliśmy się w pociągu. Niektórzy wsiedli do niego w Józefowie, inni w Otwocku, a jakiś niedobitek dosiadł się jeszcze w Śródborowie.
Wysiedliśmy na stacji w Zabieżkach. Na szczęście spotkaliśmy kolegę Siarka, który powiedział nam gdzie leży Ponurzyca. Jak to dobrze, że drużynowy wie, dokąd idziemy… Droga była pełna śniegu, śliskich powierzchni (to najlepiej wie Daria) i drzew.



Nasi konni zwiadowcy sprawdzali teren, a my brnęliśmy ponad godzinę do miejsca, gdzie mieszkają bardzo mili ludzie: powiedzą ci zawsze „dzień dobry” i, że cię kochają (zastanawialiśmy się, czy nie zacząć tam szukać sponsorów). „Troszkę” zmarznięci dotarliśmy do mieszkanka akurat na drogę krzyżową. Myśleliśmy, że zaraz się skończy, ale panie bardzo się wciągnęły (być może zaczęły drugą rundkę).

Po jakimś (nieokreślonym bliżej) czasie weszliśmy do cieplutkiej sali i niebawem rozpoczęliśmy zajęcia. Przed wyjazdem Siarek rozdał nam rozdziały pewnej książki, które musieliśmy przeczytać i teraz je sobie opowiadaliśmy. Historia była straszna. O przyszywaniu guzików do oczu, odciętych, biegających dłoniach z zakrzywionymi paznokciami, odcinaniu
głowy szczurom, kokonach z potworami w środku, kiełbaskach wyrastających dziewczynce itp. Pomiędzy pasjonującymi historiami Koraliny, Sylwia zapraszała do wspólnych zabaw, m.in.: ram-ta-ta-tum (to wcale nie jest łatwa zabawa, nawet jeśli stoicie pomiędzy dwoma Agatami!), czy żabki (O! gra zdecydowanie dla ambitnych i myślących), itp., Itd.

Na kominku rozgrzewaliśmy nasze mózgi (uuu, do czerwoności) rozwijając znane skróty (UFO, GOPR, ZHP…) nadając im nowe znaczenia, wcielając się w różne role (rozmnażających się rycerzy, jaskiniowców robiących zakupy…), marząc, malując flagi naszych własnych państw, czy mieszając zdania (co by było, gdyby zuchów w hufcu były tysiące? Dolewałbym benzyny. Co by było gdyby konie umiały mówić? Byłoby jak w Karczewie. I jeszcze parę, ale to już nie tutaj…). Tak się rozkręciliśmy, że nie mogliśmy przestać i nawijaliśmy prawie do piątej. Niektórzy nawijali do niedzieli z piętnastominutową przerwą – złooo! Nie obyło się bez kanapek i bitew o karimatę.

Następnego dnia z przerażeniem stwierdziliśmy, że jesteśmy jak zuszki, bo godzinę przed pobudką byliśmy już na nogach. Daria z Rambem bladym świtem wyruszyli po ostatnie w sklepie bochenki i wygłodniali zjedliśmy śniadanko. Potem wybraliśmy się do sądu, by zdecydować, czy konstytucja jest drużynie potrzebna. Pomimo usilnych starań dwóch dusz i dostarczeniu niezliczonych dokumentacji sąd oznajmił, że jest potrzebna, więc zabraliśmy się do jej pisania. Nie zabrakło jednak przerwy na zaczerpnięcie oddechu na świeżym powietrzu: kręcioł, rugby i ogólna przewalanka na śniegu no bo i po co jest śnieg? Jak ktoś miał zły humorek brał kasetę, na którą każdy nagrał około minutowe poprawianie nastroju uśmiech gwarantowany! Na obiadek Agata z Julitą zaserwowały wyborne jedzenie włoskie. Chwilę odpoczęliśmy i zabraliśmy do pracy umysłowej (to nie jest to, co nam wychodzi najlepiej, ale się staraliśmy). Miało być ognisko, ale pomimo usilnych prób skubane drewno nie chciało się palić, więc zostaliśmy w sali zadowalając się ogniem buchającym z kominka kaflowego. Dzień był wyczerpujący, więc grzecznie położyliśmy się spać przed północą.
Rano czekało nas już tylko sprzątanko, spacerek do Zabieżek, poszukiwania sklepu z Colą i powrót do domciu. Nie przewidzieliśmy, że drzemie w nas taka energia, pokonaliśmy trasę w nadświetlnym czasie i nie pozostało nam nic, jak pląsanie rozgrzewanie się na stacji czekając na pociąg.

Wyjazd miał na celu między innymi integrację, co spełnił w 100% (trudno nie integrować się z takimi ludźmi) oraz stworzenie konstytucji drużyny, co
też się w pewnym stopniu (choć trochę mniejszym) udało. Przeprowadzaliśmy „poważne” rozmowy (o polityce, społeczeństwie, telewizji, ćwiczyliśmy języki obce, wybieraliśmy naczelnika ZHP) i te „trochę” mniej (kabarety złooo!, niezliczone ilości dowcipów i piosenek). Nie udało nam się zaśpiewać bluesa o czwartej nad ranem. Rambo, co prawda się obudził, ale powiedział „zło” i poszedł spać.

Jak widać wiele się działo. A do Ponurzycy zawitali: Ainsztajn Siarek, Rambo Samo Zło, Sylwia Kręcioł, Daria Odchył, Agatka Rarara, Julita i ja.


Agata


I pamiętajcie! Starsza, nie znaczy wytrzymalsza!

Związek małżeński 33DH i 33 DW

Jak wiecie w maju zeszłego roku wszystkie 33-cie postanowiły połączyć siły, aby stworzyć szczep. Na mocy danej przez GK, wśród świadków, podczas święta hufca komendant Tomasz Grodzki pobłogosławił związek 3-ech 33-ich. A mówią, że w Polsce zabroniona jest bigamia…

Choć jesteśmy młodym małżeństwem to zdążyliśmy już wiele przeżyć. No i jak to państwo młodzi (Rada Szczepu) poznaliśmy się z trochę innej strony…tzn. lepiej się poznaliśmy.
Ostatnio mieliśmy okazję do tego, aby wyjechać na wspólną wycieczkę.

Jedna z żon, Małgorzata Osuch, stanęła na wysokości zadania i podjęła się organizacji naszych wojaży. Ola Brożek, Sońka, Bartek i ja mieliśmy spotkać się w sobotę pod naszą harcówką i szukać ukrytej wiadomości. Po przeszperaniu wszystkich śmietników i przegrzebaniu przez tony paczek po chipsach znaleźliśmy tajemniczy list. Jego treść nakazywała nam udanie się do centrum Warszawy, a stamtąd mieliśmy jechać na Torwar.

Zapewne jak się domyślacie celem tej wycieczki były sznurowane buciki, które do podeszwy maja przyczepione ostrza. Muszę powiedzieć, że na początku bałam się wejść na lodowisko, bo wcześniej tylko raz jeździłam na łyżwach jako mała dziewczynka. Cóż, czułam lekki dyskomfort, kiedy pomyślałam, że muszę włączyć się do tej autostrady. Okazało się jednak, że nie byłam sama i po jakimś czasie zaczęło mi się podobać to jeżdżenie w kółko.

Po łyżwach u daliśmy się do tajemniczego miejsca zwanego „Dziuplą”, była to harcówka jednej z warszawskich drużyn. Muszę przyznać ,że jest czego pozazdrościć: kuchnia, łazienka, jadalnia, harcówka, pomieszczenie dla szczepu, przedsionek, słowem pełny serwis.

Po rozpakowaniu udaliśmy się na kolację przy świecach, a potem czekał na nas pyszny deser: tort, był on z okazji 21 urodzin Gosi. Odbyła się również rozmowa dotycząca funkcjonowania szczepu, mówiliśmy o pracy rady, o członkach i o tym co musimy w najbliższym czasie zrobić. Nasze rozważania były długie i namiętne, ale w końcu doszliśmy do konsensusu, podjęliśmy kilka ważnych decyzji m.in.: Gdzie jedziemy na zimowisko.

W końcu o 00:30 przyszedł czas na nasze zajęcia- kadra przecież też musi się kształcić;) Kuczyn przygotował dla nas bardzo przydatne, wykorzystane później w pracy w drużynie zajęcia. Ich dewizą jest: „Powiedz o czym chcesz powiedzieć, powiedz to, powtórz i podsumuj”. Uważam, że te zajęcia były bardzo praktyczne, ponieważ pokazywały co nam może się przytrafić podczas naszej pracy w drużynie. Każdy z nas maił jedną symulację związaną z konkretnym problemem, np. harcerz chodzi na zbiórki, ale nie jeździ na wyjazdy (powód: nie ma kasy). Musiał zachować się i powiedzieć dokładnie tak jak w rzeczywistości by to zrobił.

Kiedy nasze zajęcia dobiegły końca przyszedł czas na zabawę. Podzieliliśmy się na 3grupy i graliśmy w słynnego Tribonta. Jeśli ktoś nie wie co to za gra, niech zapyta Marysi Mikulskiej, ona na pewno będzie wiedziała. Gdzieś tak około 5:00 poczuliśmy lekkie zmęczenie i zaliczyliśmy tzw. Zgona.

Wstaliśmy po ósmej i udaliśmy się do naszego, kochanego Otwocka! (niektórzy do Małego). Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, ze właśnie takiego wyjazdu nam potrzeba. Po pierwsze mogliśmy się pointegrować, a po drugie załatwiliśmy najpilniejsze sprawy, dotyczące szczepu.

Bogacka
Szczep 33 DHiW

Zimowisko Szczepu 33 DH i W

Wszystko zaczęło się w poniedziałek 14 lutego 2005. Szczepem 33 DH i W wyjechaliśmy do Jagniątkowa w Karkonosze. Może nie było wiele osób (14 uczestników i 6 osób z kadry ;-)), bo na zimowisku nie pojawił się nikt z wędrowniczej, ale wszyscy mieli nadzieje się dobrze bawić.

Szczerze mówiąc, to nie od razu miałam zapal do tygodnia w górach (szczególnie dlatego, ze był to mój pierwszy wyjazd w kadrze oprócz Palmir i nie wyobrażałam sobie, jak będzie). Miałam tez nadzieje, ze się trochę wyspie w pociągu po powrocie z warsztatów dla funkcyjnych, ale się przeliczyłam. Na szczęście okazało się, ze podróż minęła bardzo przyjemnie i mimo zmęczenia niczego nie żałowałam. Potem dotarliśmy do Jagniątkowa (z Jeleniej Góry przyjechaliśmy tam dwoma busami) i wreszcie znaleźliśmy szkole, w której mieliśmy spędzić nasz pobyt. Kiedy już się całkiem rozłożyliśmy i zaklimatyzowalismy przyszedł czas na obiad. Przyjechali do nas ludzie z restauracji w Sobieszowie, z którymi się wcześniej umawialiśmy i przywieźli pyszna zupkę, kurczaka itp. Najśmieszniej było patrzeć na zmęczonych ludzi z drużyn, kiedy zobaczyli, że nie będą musieli jeść z menażek, ale normalnych talerzy (państwo z restauracji przywieźli wszystko ze sobą).

Po obiedzie były jakieś zajęcia, a po kolacji kominek. Ogólnie ten dzień minął bardzo szybko (z reszta jak cale zimowisko). Oczywiście potem było jeszcze podsumowanie dnia itp., ale potem już wreszcie mogłam pójść spać. Ogólnie nasze zimowisko było w konwencji rezerwatu zwierząt. Zastępy były zwierzętami, które są w Karkonoszach na wyginięciu (oni wybrali sobie wilki, wiewiórki i dziki). Po pobudce i zaprawie niektórzy przygotowywali śniadanie. Po nim był zwiad (zastępy miały się dowiedzieć o starych narzędziach używanych w okolicach Jagniątkowa, gwarze i potrawach). Wyszedł bardzo fajnie mimo tego, ze ludzie we wsi nie byli zbyt rozmowni.

Myślałam, ze pobyt na zimowisku w kadrze będzie nudny i monotonny, ale okazało się, ze było naprawdę sympatycznie. Na zimowisku praktycznie codziennie chodziliśmy na dwór, bo pogoda trafiła się nam świetna. Było bardzo dużo śniegu, a wszyscy byli zadowoleni. W czwartek poszliśmy na górkę i zjeżdżaliśmy na trochę cienkich workach (które dość szybko się porwały), ale i tak sobie poradziliśmy. Jednego dnia poszliśmy tez na zamek Chojnik i mimo późniejszego narzekania tych najmłodszych, to wszystko wyszło bardzo dobrze. Zeszliśmy do Sobieszowa i tam zjedliśmy obiad.

Tydzień minął szybko i już w sobotę musieliśmy wyjechać. W pociągu mięliśmy tylko dwa przedziały, ale i tak wszystko wyszło dobrze. Jechaliśmy w nocy, wiec czas minął szybko i już nad ranem dojechaliśmy do Warszawy, skąd ruszyliśmy do Otwocka. Na peronie czekali już zniecierpliwieni rodzice i dziadkowie. Zawiązaliśmy krąg i rozeszliśmy się w swoje strony.

Moim zdaniem zimowisko wyszło naprawdę fajnie i każdy będzie je wspominał z uśmiechem.

Ola Brożek
Szczep 33 DHiW

Dzień Myśli Braterskiej

Na całym świecie braterstwo między ludźmi jest jedną z ważniejszych wartości. W szczególny sposób jest to docenione w harcerstwie. Każdego roku 22 lutego obchodzimy Dzień Myśli Braterskiej. Jest to dla Nas niezwykle ważny dzień, w którym łączymy się ze skautami z całego świata i wspominamy założyciela skautingu Roberta Baden – Powella.


W 2005 roku na nasze święto złożyły się dwie rzeczy: Msza Święta w zaprzyjaźnionym kościele ojców Pallotynów i harcerski kominek w siedzibie naszego Hufca (MDK). Podczas Mszy dziękowaliśmy Bogu za braterstwo, które łączy wszystkich harcerzy i jest dla nas jedną z najważniejszych rzeczy w naszej organizacji. Msza w harcerskich mundurach zawsze przypomina nam o tym, że służba Bogu jest jednym z naszych obowiązków. Po mszy świętej odśpiewana została modlitwa harcerska.


Druga część Święta odbyła się w MDK-u, gdzie przy świeczkowisku spędziliśmy miło czas wspominając harcerskie początki każdego z nas. A bywało różnie, od takich wypowiedzi jak: „zaczęło się to w 2003 roku…” do tych troszkę starszych…
Niezależnie od tego wieku i harcerskiego stażu wszyscy wspólnie bawiliśmy się i ani się obejrzeliśmy jak minęły dwie godziny tej zbiórki.


Zakończył ją wielki tort przygotowany przez organizatorów kominka (w końcu są to urodziny Baden Powella). Po tym jakże pysznym elemencie wspólnego spotkania przyszedł czas na życzenia i chyba wszyscy wtedy poczuli się jak jedna, wielka rodzina. Dokładnie tak, jak nakazuje to jeden z punktów Prawa Harcerskiego: „Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza”.


Spędziliśmy ze sobą kilka chwil w tak wspaniałym dniu… Przy okazji pragnę złożyć życzenia wszystkim z okazji Dnia Myśli Braterskiej…


Karol Ptasznik

Zimowe warsztaty

Jak wszyscy wiemy, żeby nauczać kogoś, najpierw samemu trzeba zdobyć wiedzę… W celu jej zdobycia na samym początku ferii zostały zorganizowane warsztaty dla funkcyjnych hufca ZHP Otwock. Pokazały one, 'że wiedzę można zdobywać poprzez wspaniałą zabawę i oczywiście w dobrym humorze…

W dniach od 11 do 14 lutego 2005 roku w Gimnazjum nr 2 Otwocku zorganizowaliśmy szkolenie dla osób, które prowadzą drużyny w Hufcu Otwock. Warsztaty miały na celu przekazanie wiedzy pomocnej podczas prowadzenia drużyny harcerskiej, wymianę doświadczeń między drużynowymi oraz… miłe rozpoczęcie ferii. Wiadomo, że jeśli chcemy żeby harcerze wynieśli coś ze zbiórek ktoś musi co jakiś czas podpowiedzieć jak to zrobić. Częścią warsztatów były zajęcia z finansów, mające na celu przypomnienie przepisów, jakie obowiązują w tym zakresie w ZHP.

Zajęcia organizowane były przez instruktorów naszego Hufca oraz przez kilku zaproszonych specjalnie na tą okazję gości z innych hufców. Komendantką warsztatów była druhna pwd.Sylwia Żabicka,. Uczestników zebrała się spora grupa, a mianowicie ok. 30 osób.

Wspólne spędzie 3 i pół dnia oraz 3 nocy było również okazją do integracji kadry otwockich drużyn. Trud włożony w zajęcia niewątpliwie opłacił się. Po tym męczącym, a dla niektórych wspaniałym okresie każdy wyniósł coś dla siebie.
Należy podkreślić atrakcyjną formę prowadzonych zajęć oraz znaną z harcerskich zbiórek przemienność form: na niektórych zajęciach siedzieliśmy i słuchaliśmy teorii, a na innych ledwo nie padliśmy z wykończenia fizycznego.

Uczestnicy o warsztatach wyrażali się bardzo optymistycznie… oto kilka cytatów:
„Z takich warsztatów harcerze naprawdę wynoszą wiele, oby takich więcej”
„Uważam że to super pomysł żeby robić coś tak wspaniałego”
„Teraz już wiem co robić”
„Dzięki takim warsztatom wiem skąd brać pomysły”
„Tylko ludzie którzy do czegoś dochodzą ciągle się uczą…”

Uważam, że warsztaty są potrzebne. Wiadomo, że ludziom do sprawnego funkcjonowania i do pracy potrzebna jest wiedza i doświadczenie. O ile doświadczenie dobywamy w cotygodniowych zbiórkach, o tyle wiedza pochodzi właśnie z takich wyjazdów jak ten.

Karol Ptasznik

Kurs zastępowych statrszoharcerskich

W weekend 25 – 27 lutego 2005 w mlądzkim klubie „Mlądz” odbył się kurs zastępowych starszoharzcerskich organizowany przez Pawła „Majaka” Majkowskiego. Celem tego kursu było przypomnienie wymagań, jakie stawiane są zastępowym harcerzy starszych. Czy został osiągnięty? Okaże się po powrocie do drużyn i po ocenach organizatorów.

Wszystko zaczęło się w piątek, 25 lutego 2005, o godz. 16:00. Uczestnicy zaczęli się zjeżdżać powoli do klubu, w którym dostaliśmy do dyspozycji jedną salę. Pierwsze zajęcia poprowadziła druhna Patrycja Zawłocka. Były to zajęcia integracyjne i miały za zadanie… integrację.

Potem przyjechali Iza i Michał Łabudzcy razem ze swoją pociechą. Druhna Iza wprowadziła w naszą świadomość plusy i minusy systemu małych grup. Troszkę się pobawiliśmy i zaczęliśmy na poważnie starania o uzyskanie patentu zastępowego. Następnie druh Marek Sierpiński (czyli nasz kochany oboźny) poprowadził zajęcia p.t. „Szczep, hufiec, chorągiew”, czyli o strukturze ZHP. Muszę przyznać, że dla mnie zajęcia były bardzo interesujące. Starałam się być w miarę aktywna (w sumie po jedna z podstawowych cech mojego charakteru). To dla mnie bardzo ważne. Zależy mi na tym, żebym się sprawdziła, choć może to niektórych śmieszyć. Nie wszyscy są w harcerstwie po to, aby zdobywać nowe umiejętności… Ale wróćmy do tematu.

Po 12. w nocy na kursie była kolacja, no i cisza nocna. Czy też miała być, bo było dość głośno. W pewnym momencie anielska cierpliwość oboźnego się skończyła i przez 30 min. przekonywał nas to tego, żebyśmy byli cicho. Tajemnicą osób, które tam były niech zostanie w jaki robił to sposób…
Gdy już udało nam się przysnąć, „goście kursu” – czyli Dyniak i Jagód zrobili sobie żarcik i obudzili Majaka, mówiąc, że ukradli jego „Malucha”. Oczywiście zerwał się na równe nogi, żeby sprawdzić czy to prawda. „Maluch” stał na swoim miejscu i w związku z tym zaliczyliśmy spacer po Mlądzu o 3:30 nad ranem. Oczywiście byliśmy szczęśliwi z tego powodu.

Dzień drugi zaczął się pobudką o 8:05. Po doprowadzeniu się do porządku i zrobieniu względnych porządków zabraliśmy się za śniadanie. Wkrótce przybył do nas Mirek Grodzki, który poprowadził zajęcia o różnicach w zastępie harcerskim i starszoharcerskim. Poza tym powiedział nam kilka pochlebnych słów o najfajniejszej gazecie w Otwocku. Wiecie chyba o jakiej…
Potem zjawiła się Monika Rybitwa i przybliżyła nam planowanie pracy w zastępie. Została z nami na obiedzie i pogadała with us. W godzinach poobiednich pałeczkę prowadzącego przejęła „Cziksa” z 77 ODHS. Z nią dyskutowaliśmy o korzyściach, jakie płyną z korzystania z takich instrumentów jak stopnie i sprawności harcerskie. Kasia pokazała nam także, jak rozpisać sobie próbę na stopień.

Nie musieliśmy długo czekać i przyszła kolejna osoba prowadząca Kasia Stolarska, drużynowa 209 DH. Ta nas integrowała. Mówiliśmy o przyszłości, o porozumiewaniu się i słuchaniu się nawzajem. Po Kasi odwiedził nas Michał Łabudzki. Wprowadził nas w obrzędowość w harcerstwie. Mówiliśmy również o ognisku.
Wreszcie nadszedł czas na kolację. Zjedliśmy, a potem umundurowaliśmy się i zaczął się kominek. Zaczął się bardzo uroczyście i z wielką uwagą. Poznaliśmy jakie cechy powinien mieć idealny harcerz. Gdy druh Michał nas opuścił, Marek wprowadził nam trochę musztry, w czym pomógł mu Jacek Kuźmiński. Potem było 1,5 godz. Wolnego i poszliśmy spać!

Dzień ostatni czyli niedziela zaczął się o 8:30 pobudką robioną przez Jacka. Wypytywał nas o różne rzeczy (Majak wysłał go na zwiad). Następnie tak jak zawsze było śniadanko i wreszcie Wielkie Sprzątanie. Po sprzątnięciu była musztra, apel i czas na przygotowanie się do gry egzaminacyjnej. Wyruszyliśmy na nią lekko podenerwowani. Ciepło ubrani i gotowi na wszystko.

Na terenie mlądzkiego klubu porozwieszane kartki z zadaniami dla uczestników. Jacek wyznaczał nam kolejność do danego punktu i czuwał nad nami. Gra był trudna i łatwa zarazem. Punktów z zadaniami było 12, w tym 11 pisemnych. Każdy punkt był inny. Ffffszyscy sobie jakoś poradzili i zakończyli grę.Kto zdobył patent zastępowego dowiecie się w następnym odcinku.

Monika Siereńska

Bal Instruktorski

„Załóż spódnicę w groszki, albo niebieską marynarkę i żółtą koszulę, a wtedy poczujesz w rytmie twista powracające, różowe lata siedemdziesiąte…”

Tak, tak… to były czasy: gorące rytmy twista, Elvis był już sławny, a na rynek wyszła pierwsza para rajstop, królowały dzwony i spódnice w groszki. Do tych czasów mogli przenieść się ci, którzy byli 5 lutego 2005 roku na balu dla funkcyjnych Hufca Otwock.
Wszystko zaczęło się od dwóch dziewczyn, które napisały w swojej próbie na pwd: „Zorganizuję bal karnawałowy dla funkcyjnych mojego hufca”. Całkiem niezły pomysł, tylko co dalej? I wtedy wpadł im do głowy genialny pomysł na stworzenie atmosfery: dym na sali, kolorowe światła, w tle muzyka z epoki, na stole koreczki, mnóstwo balonów i ludzie przebrani, a wszystko to w stylu lat siedemdziesiątych. Swój niecny plan zaczęły wcielać w życie.

Zorganizowały salę, sprzęt do grania, jedzenie, zrobiły zaproszenia i kupiły potrzebne rzeczy. Brakowało tylko jednego – dekoracji. Postanowiły jednak, że to zrobią ją na dzień przed Balem. Pomyślały, że zostaną w piątek na noc w harcówce. Niezbyt im jednak szło, aż nagle rozległ się dźwięk telefonu. W słuchawce odezwał się głos Zadry, nie minęło pół godziny, a zjawiła się grupa ludzi gotowa pomagać im całą noc: robić te wszystkie plakaty, kordony. Przypadkowo wzięli ze sobą komputer, projektor i jedzenie, więc urządzili sobie wieczór filmowy.

W sobotę o godz.19:30 na sali „lustrzanej”: MDK w Otwocku na znak rozpoczęcia imprezy rozległa się głośna muzyka i zapaliły kolorowe światła. Gości oficjalnie przywitali wodzirej imprezy, Elvis (czyt. Marek Sierpiński) oraz organizatorki balu: Makówka i Bogacka.

Około 21:00 każdy miał okazję zaprezentować swój ukryty talent muzyczny, odbył się bowiem konkurs karaoke. Naszymi faworytami zostali: Arkadiusz Królak oraz gość, który przyjechał prosto ze stolicy, Rafał S. pseudonim S00hy. Bal zakończyliśmy, nie jednym, ale dwoma tortami! Oczywiście nie zabrakło kulminacyjnego punktu wieczoru, a mianowicie, wyboru króla i królowej balu, a zostali nimi Żaba i Siarek, to była wzruszająca chwila, chlip, chlip… jak sobie jeszcze przypomnę.;)

Jeśli Cię nie było na najlepszym, najcudowniejszym, najlepiej zorganizowanym, najbardziej udanym balu dla funkcyjnych (tak mówią w hufcu;)), jaki kiedykolwiek się odbył (nie tylko w Otwocku) to pluj sobie w brodę i poobgryzaj wszystkie paznokcie!
Do zobaczenia na Balu Instruktorskim za rok.

Bogacka