Plejady nad Świtezią

Czwartek 11 grudnia 2003 r. będzie dniem, który na pewno długo pozostanie w mej pamięci.
Jak w każdy czwartek tak i ten poszedłem na trening. Po powrocie do domu czekała na mnie niespodzianka. W między czasie to jest ok. 21:00 moja siostra wyszła z domu mówiąc, że idzie do koleżanki… Wtedy jeszcze nie zauważyłem munduru, który miała na sobie… ale wszystko po kolei!

Gdy Pati przekroczyła próg domu, Filipina (moja druga siostra) wręczyła mi list bez słowa wyjaśnienia… Było w nim napisane, że mam założyć mundur i udać się na ulicę poety, którego fragmenty wierszy były dołączone do listu („Świtezianka” i „Świteź”).
Zacząłem się domyślać o co chodzi! Gdy dotarłem na miejsce nie było jeszcze nikogo… Nic w tym dziwnego, gdyż z domu wypadłem jak strzała i na miejscu byłem przed czasem.

Po ok 15 min. zjawiło się strasznie dużo ludzi. Nawet dokładnie nie wiedziałem kto, gdyż już po chwili widziałem ich plecy, a obok mnie stała Patrycja Zawłocka i Ola Wojciechowska, które wręczyły mi jakąś zaszyfrowaną wiadomość i oświadczyły co mam zrobić – był to pierwszy punkt („Ojczyzna”) na mojej trasie do złożenia Przyrzeczenia. Powiedziały kilka słów i oddaliły się!

Zostałem sam z wiadomością. Cóż, pozostało mi ją rozszyfrować. Kluczem do szyfru był wiersz „Stepy Akermańskie”. Rozszyfrowanie zajęło mi to trochę czasu. Trzymając kurczowo w ręce list szedłem dalej ul. A.Mickiewicza, który to towarzyszył mi przez ten wspaniały wieczór.

Idąc na kolejny punkt („Nauka”) napotkałem kolejne dwie harcerki: Sylwię Strzeżysz i Agnieszkę Fedorowicz. Dostałem od nich fragmenty wierszy Mickiewicza z mojej książki od j. polskiego i miałem uzupełnić je brakującymi wyrazami. Miałem wówczas okazję dowiedzieć się gdzie leży Pas Oriona…

Po wykonaniu zadania, ruszyłem dalej. Po niedługim czasie (a uwierzcie mi, że wolno nie chodzę) na swej drodze napotkałem Michała Rudnickiego, który obstawił punkt trzeci („Cnota”). Znając Michała byłem przekonany, że będę musiał biegać lub pompować. Bardzo się nie pomyliłem… Choć nie były to biegi, to miałem równie męczące zadanie. Otóż musiałem wdrapać się na słup gdzie znajdowała się wiadomość. Nie przytoczę teraz jej treści, jednak chodziło o to, bym podał kilka skojarzeń ze słowem „cnota” oraz napisać trzy wady, których postaram się wyzbyć.

Michał wskazał mi lasek i powiedział, że mam iść tędy. Gdy tylko wyłoniłem się na drogę moim oczom ukazał się…”Dyniak”?! Tak to on! Kazał mi iść dalej, wiec szedłem, szedłem i szedłem aż na swojej drodze ujrzałem dwie druhny (bardzo sympatyczne :)), były to Karolina Grodzka i Monika Rybitwa. Wskazały mi dalszą drogę. Musiałem przejść na drugą stronę ul.Wiązowskiej, skręcić w pierwszą drogę w lewo (dla tych, którzy nie wiedzą była to droga nad Świder) i iść dalej przed siebie tak długo, aż kogoś spotkam. Tak też się stało… Spotkałem znowu Patrycję i Olkę! Już chciałem się meldować na punkcie, kiedy dziewczyny oświadczyły mi, że to koniec (prawie) i mam czekać.

Wreszcie otrzymały znak od Mirka, który stał przy płonącym ognisku (które prawdopodobnie rozpalili Rafał Nojszewski z Jaśkiem Wojciechowskim). Podeszliśmy. Po krótkim czasie doszły pozostałe osoby, które spotkałem na trasie. Drużynowy zadał mi pytanie „Czy domyślasz się, po co tu jesteśmy?”. Uśmiechnąłem się i odrzekłem, że teraz już tak! Przeszliśmy do najbardziej uroczystej i oczekiwanej przeze mnie chwili… Jak młody Strzelec ze „Świtezianki” składał przysięgę nad Świtezią, tak ja złożyłem swoją przysięgę – Przyżeczenie Harcerskie – nad Świdrem.

Tą uroczystą noc zakończyły gratulacje, życzenia i na koniec „Pieśń pożegnalna”.
W takiej oto przyjemnej atmosferze wróciliśmy do swoich domów.

Na koniec chcę bardzo, bardzo gorąco podziękować mojej matce chrzestnej, tj. Monice Rybitwie – postaram się jej nie zawieść i godnie reprezentować harcerzy. Podziękowania należą się również mojemu drużynowemu Mirkowi Grodzkiemu, dzięki któremu mam Krzyż, oraz wszystkim, którzy byli obecni tej nocy nad józefowską Świtezianką. DZIĘKUJĘ!!!

Jakub Zawłocki
5 DH „LEŚNI”


Młodzi Przyjaciele harcerki i harcerze!

Myślę, że moje imię jest wam znane. Jestem Adam Mickiewicz – polski poeta, pisarz, wykładowca, obrońca Rzeczypospolitej… Na pewno czytaliście moje utwory w szkole. Np. „Pan Tadeusz” czy którąś z moich ballad.

Urodziłem się w epoce zwanej Romantyzm. W czasach gdy Polska musiała ponownie stanąć do walki o swoją wolność. Były to m.in. czasy powstania, które Wy nazywanie listopadowym. Z powodu mej miłości do Ojczyzny i walki z zaborcą musiałem opuścić mój ukochany Kraj i udać się na emigrację. Tak. Poznałem los tułacza: Rosja, Szwajcaria, Niemcy, Włochy, Francja… Wszędzie tam byłem i tworzyłem.

A co takiego zrobiłem, że mogę dziś nazywać się patriotą i wieszczem polskim? Na emigracji utrzymywałem kontakty z polską emigracją i zachodnimi twórcami, współredagowałem emigracyjne czasopisma, jeszcze w Wilnie założyłem z przyjaciółmi tajne Stowarzyszenie Filaretów, które zajmowało się m.in. krzewieniem polskiej kultury. W mych urworach podejmowałem tematykę patriotyczną np. w „Panu Tadeuszu” czy „Dziadach, cz.III”.

Nie byłem ani wielkim generałem, wiodącym armie do zwycięstwa ani dyplomatą, który poświęcił całe swe życie polityce. Byłem poetą i przy pomocy słów robiłem dla Ojczyzny to, co inni zwykli robić z braoną w ręku.

Jeszcze raz was gorąco pozdrawiam.

„Adam Mickiewicz”

…letnia zadyma w środku zimy…

… rozentuzjazmowany tłum… flagi… transparenty… Jurek, starający się przekrzyczeć „Całą Górę Barwinków”… bębny… saksofon.. masa ludzi tańczących i szalejących w rytm muzyki…. przewijające się czerwone koszulki „Pokojowego Patrolu”…

– taki właśnie obrazek był widoczny dla wszystkich oglądających relacje z XII Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w studiu TVP. Wszyscy się bawią, machają flagami, plakatami, śpiewają, krzyczą, pozdrawiają całą Polskę i Jurek, którego głos przebija się przez ten cały wesoły rozgardiasz. Pozornie spontaniczna impreza, w rzeczywistości jednak zaplanowana do niemalże najdrobniejszego szczegółu.
Jak to jednak wyglądało z drugiej strony kamery?…Niby Jurek ten sam, ludzie też się przecież nie zmieniali, scenografia, zespoły, plakaty, transparenty – bez zmian. Jednak, gdy tylko operator krzyczał: „Koniec wejścia!” (na antenę – przyp.) entuzjazm zgromadzonych nieco malał.

/Piszę to oczywiście z punktu widzenia Patrolowców, których głównym zadaniem było m.in. pilnowanie, przygotowywanie kolejnych wejść, dekoracji, sprzątanie oraz wyprowadzanie i wprowadzanie ludzi do studia. Ja miałam co prawda nieco bardziej odpowiedzialne zajęcie, ale to nie jest takie istotne J /

Autorka w czasie Finału w studiu TV
Tak więc po ostatnich dźwiękach rejestrowanych przez kamery, studio zaczęło pustoszeć… pojawiała się ekipa z miotłami, szuflami i mopami… Patrol bezlitośnie wypraszał ludzi, biegł lokować się na korytarzach i schodach wskazując ludziom kierunek wyjść… Jurek krzyczał o herbatę… I tylko zespoły grały dalej, zarażając wszystkich pozytywną energią… (…)„Wystarczy odrobina nadziei pozytywne myślenie wszystko odmieni…” (…)

Do następnego wejścia aż 15 minut… Patrolowcy mają chwilę żeby odpocząć i zmienić warty, Jurek, żeby odetchnąć, napić się czegoś, okrzyczeć nas, że „stoimy jak koły!!!!”, przeczytać dalszą część scenariusza, uzgodnić ostatnie sprawy z operatorami…. iiii… kolejne wejście… tym razem do „Panoramy”.

3…2…1…”Wejście!”…I znowu szaleńcza zabawa… W tle „Ratatam”… Jurek biegający od punktu z aukcjami internetowymi do sceny, pod którą właśnie odbywa się pokaz ratownictwa w wykonaniu medycznej ekipy „Pokojowych”… Wrak samochodu…stłuczone szkło… w środku troje poszkodowanych…. w tym małe dziecko… krzyki.. płacz… sygnał nadjeżdżającej karetki.. I do studia wjeżdża na pełnym sygnale ambulans… Patrol udziela fachowej pomocy…apteczki… szyny… bandaże.. nosze… ranni trafiają do auta i karetka odjeżdza…. krótkie podsumowanie ze strony Rratowników PCK, a Jurek już biegnie dalej, bo właśnie przyjechał Robert Korzeniowski, a w rogu studia czeka ekipa GOPR-owców chcących podziękować za kupiony sprzęt.. Za moment zjawią się jeszcze goście – lekarze z Kanady i Stanów.

Wszystko razem trwa jakieś 30 minut… potem znów zbawienne: „Koniec wejścia!”, moment na złapanie oddechu, kolejnego Redbull’a, oczyszczenie studia…
I za parę chwil ponownie.. „3…2…1…”…

* * *

W czym tkwi fenomen tej akcji? Co powoduje, że taka masa ludzi chce brać w tym udział?… W tym roku zgłosili się Polacy z najróżniejszych stron świata… Egipt… USA… Anglia… Grecja…- to tylko niektóre z nich… Finał zorganizowali również u siebie polscy żołnierze stacjonujący w Iraku ( a inicjatywa wyszła od nich).

Jest to coś fantastycznego, że nam to wychodzi. I niebywałego, że tę akcję przeprowadzają Polacy i nie spotka się jej u nikogo innego. Wreszcie coś, co nam wychodzi.. 😉 Wszędzie widać radosne twarze, które opanowują ulice…(co to też nie jest u nas codziennością). Pełno roześmianych dzieci, porozpinanych mimo mrozu, w pomarzniętych rękach trzymających puszki. I wielkie dzięki im za to. Ludzie wychodzą na mróz, żeby wrzucić parę groszy, uśmiechają się, biją rekord w patrzeniu na świat przez różowe okulary w całej Polsce puszczają „światełko do nieba” w stronę dobrych aniołów. Wreszcie nie marudzą, nie narzekają. Szkoda tylko, że taki dzień jest tylko raz w roku. I tak się zastanawiam do czego go porównać. Klimatem, atmosferą, nastawieniem ludzi, ogólnym zaangażowaniem…? chyba nie da się do niczego… Ta akcja jest po prostu jedyna w swoim rodzaju. Bo nie chodzi w niej tylko o ratowanie życia. Dzięki sposobowi w jaki jest prowadzona, całkowicie zakręconej, rock’n’rollowej atmosferze pozytywnie nastraja ludzi, uczy dzieci pomagać innym. W jakieś gazecie czytałam, że można ją nazwać „lekcją wychowania obywatelskiego”. I wszyscy mają w tym swój udział. Wszyscy razem to robimy.

Miejcie świadomość, że macie swój wkład w powodzeniu tego niezwykłego przedsięwzięcia i, że na sukces grania Orkiestry złożyli się absolutnie wszyscy. I Jurek, dzięki któremu się to wszystko zaczęło, i 7-letni chłopiec chodzący z puszką razem z tatą. Każdemu kto chociaż trochę pomógł, przyłożył rękę do organizacji, przygotowań Finału, swoje życie i zdrowie zawdzięcza kilkaset, a może i kilka tysięcy noworodków i małych dzieci.

„… żeby w tym narodzie dzień uśmiechu był nie tylko ten jeden dzień …”

Ania Michałowska

Chcieć to nie wszystko…

Z mojego punktu widzenia był to fatalny FINAŁ! Prawie pod każdym względem… Ale od razu podkreślam, że jest to tylko i wyłącznie moje zdanie i nikt nie musi się pod tym podpisywać i się ze mną identyfikować.

Dla mnie – i chyba nie tylko – WOŚP rozpoczął się już w sobotę, kiedy to przyjechałam do hufca, aby pomóc w przygotowaniach. Od razu zabrałam się do roboty, a zaczęłam od aniołków, tak, są one moim i Martyny dziełem. Głównie „bawiłam” się w malowanie farbami, rysowaniem, taśm i… styropianem. Zanim się spostrzegłam, była już 18. Wtedy to przyjechała do nas PIZZA, a warto dodać, że niektórzy od rana nic nie jedli.

Nasza sala lustrzana nabrała barwy „Orkiestry”. Wisiało wielkie styropianowe serducho, napis „XII FINAŁ WOŚP”, balony itp., lecz w dalszym ciągu coś się robiło, co prawda była grupka osób, które już o 20 skończyły pracę i po prostu przeszkadzały, ale to już ich sprawa. Nastała godzina 22. Powoli ludzie zaczęli się wykruszać. W hufcu została nas garstka. Ostatnimi czynnościami wykonanymi tego dnia było przygotowanie identyfikatorów dla kwestujących. W ubiegłym roku nie byłam w hufcu, więc nie chcę porównywać 11 Finału z 12, aczkolwiek przez chwilę miałam wrażenie, że sala jest dość uboga, ale może mi się zdawało?

Po północy wyszły ostatnie osoby, a w hufcu pozostała tylko 5, która to nocowała. Nie ukrywam, że trochę głupio się czułam w otoczeniu 4 chłopaków, ale to szybko minęło. Żeby czas leciał mi szybciej pozmywałam naczynia, które jeszcze pozostały, umyłam się… Stwierdziliśmy, że przydałoby się przespać, dlatego chłopaki rozłożyli kanapę i co niektórzy bardziej zmęczeni poszli spać. Miałam pewne obawy przed zaśnięciem, gdyż nie miałam pewności, że obudzę się w tym samym miejscu (znając chłopaków mogła to być łazienka, korytarz czy w inna sala!) Jednak sen okazał się silniejszy. Dowiedziałam się, że podobno lunatykuję, ale obudziłam się na swoim miejscu… Wstaliśmy ok. 5, chociaż budziki zadzwoniły wcześniej. Wtedy to przyszli pierwsi wolontariusze i wciąż przychodzili nowi po identyfikatory, które były rozdawane w dzień FINAŁU. Jasiek poprosił mnie, żebym ogarnęła hufiec. Jestem dziewczyną, więc nie miałam z tym żadnych problemów. Rano jeszcze pompowaliśmy balony, co nieco szykowaliśmy, wydawaliśmy puszki i inne rzeczy niezbędne wolontariuszom do kwestowania. Czas leciał bardzo szybko.

Po przybyciu „mojej grupy”, ja także odebrałam identyfikator, puszkę, naklejki i ruszyliśmy do centrum. Okazało się, że nie było tam ani jednej żywej duszy, więc poszliśmy pod kościół. To tam stojąc ok. 30 min dostałam 132 zł. Po ok. godzince (mi wydawało się dużo dłużej) wróciliśmy do sztabu. Tu rozliczyłam się ze swojego zbierania. Pewnie chodziłabym dłużej, ale nie czułam się najlepiej, bolała mnie głowa…a w ogóle bardzo chciałam pomóc w sztabie. Jednak jak się okazało moje szczere i wielkie chęci nie wystarczyły 🙁

Pomyślałam, że w takim razie trzeba załatwić sobie ten (kolejny) identyfikator. Od „głowy sztabu” otrzymałam tylko: „Nie dostaniesz, bo będzie za dużo osób”. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam, a tłumaczeniem był właśnie brak miejsc… No cóż!!! Nie ukrywam, że było mi przykro. Naprawdę chciałam pomóc, a jedna osoba mniej, czy więcej moim zdaniem nie robi różnicy! Jedynie, co mogłam to porozmawiać sobie z innymi i napić się gorącej herbaty.

Kolejne, co chciałam zrobić, to jechać do Warszawy na światełko, lecz Tomek K. najpierw zbierał zapisy od osób ze sztabu i tych, co zna, a gdy ja mu powiedziałam, że także bym chciała, usłyszałam oschłe: „POCZEKAJ”…
Zaczęłam pomagać Karolinie liczyć pieniądze. Nie miała nic przeciwko temu, a nawet była za. Nagle podszedł hmm Tomek i oświadczył, że nie mogę tego robić bo… no oczywiście nie jestem w sztabie. Kolejny raz udałam się do Adama i tym razem wynegocjowałam identyfikator, lecz jeszcze usłyszałam, że jak przyjdzie druga zmiana to mam go zwrócić i mogę iść sobie do domu!

Niestety nie nacieszyłam się nim długo (ok. 20 min)… Nie trudno się domyśleć, że od Tomka także nie otrzymałam odpowiedzi odnośnie tej Warszawy, choć nawet przy mnie pytał się innych (wcale nie ze sztabu) czy chcą jechać. Stwierdziłam, że skoro mnie zbył, to nie będę za nim chodziła, więc zamiast jechać na Światełko, wzięłam trójkę młodszych harcerzy i bardzo zawiedziona, w złym humorze, z temperaturą wróciłam do domu. Do końca dnia nie chciałam nic słyszeć o WOŚP-ie i w dalszym ciągu nie chcę. Aż do przyszłego roku.

Jedyne, co wyniosłam z tego dnia, to to, że za rok, chcąc brać udział w Orkiestrze, co najmniej miesiąc wcześniej muszę się zorientować czy jest jakaś lista i się na nią wciągnąć. Szkoda tylko, że w tym roku o tym nie wiedziałam. Z drugiej strony osoba, która pierwszy raz bierze w tym udział – w moim przypadku tak jest, choć jak pamiętacie w tamtym roku także pisałam artykuł do „Przecieku” ale wtedy robiłam coś zupełnie innego – ma takie prawo. Co prawda potem traci, ale cóż z tego? No i nauczyłam się jeszcze, że należy mieć znajomości!!!

Mam nadzieję, że za rok będę miała lepsze zdanie po XIII już FINALE WOŚP. Nie chciałabym, aby ktoś miał do mnie pretensję po tym artykule – po prostu są to moje refleksje po tegorocznej Orkiestrze, może nie najlepsze, ale szczere! A ta cecha jest jedną z ważniejszych w naszym (i nie tylko) środowisku!

Patrycja

Kaktusińska i WOŚP

ZASTRZEŻENIE: WSZYSTKIE PRZYGODY KAKTUSIŃSKIEJ – Z ZWŁASZCZA TĄ – NALEŻY CZYTAĆ Z PRZYMRUŻENIEM OKA. SĄ ONE SYSSANE Z REDAKCYJENGO PALCA. CHOCIAŻ CZASAMI ODNOSZĄ SIĘ DO ZDARZEŃ, KTÓRE MIAŁY MIEJSCE…


Kiedy Kaktusińską poproszono o pomoc w liczeniu pieniędzy w sztabie WOŚP, zgodziła się niechętnie. Powodem nie było bynajmniej lenistwo. Nasza bohaterka po prostu cierpiała na dosyć pospolitą przypadłość, jaką jest uczulenie na nie swoje pieniądze.

Do szału doprowadzała ją świadomość, że tysiąc złotych, które trzyma w ręku nie jest jej i chwilowo szanse na uzyskanie takiej gotówki są mniej niż żadne. A taki ładny sweterek w Reserved widziała… Na dodatek – pieniądze często są brudne, w sensie fizycznym czego skutek był taki, że rok temu, dwa i trzy lata temu od tego liczenia wyskoczyły jej na dłoniach jakieś podejrzane krostki.

Jednak ogólnie rzecz biorąc, lubiła tę fuchę i teraz też była niezwykle zadowolona, że może sobie siedzieć w tej sali z innymi ludźmi i pomagać robić coś dobrego. To w sumie nic takiego, że jutro ma kolokwium z matematyki, przecież nie marnuje czasu. Humor poprawił się jej do tego stopnia, że zaczęła się czuć prawie tak, jak przed świętami. To znaczy tak, jak powinna się czuć przed świętami. Warto tu dodać, że tegoroczne Boże Narodzenie było dla Kaktusińskiej dosyć ponure. Początkowo sądziła, że może udział w mszy ze Światełkiem Betlejemskim trochę ją wprowadzi w nastrój świąt i prawie by się udało, gdyby tylko Ryszard nie postanowił uświetnić uroczystości obecnością swoją i jakiejś nowej raszpli. No a potem na Wigilii Instruktorskiej wszyscy się pytali o tego drania.

– …sto dwadzieścia cztery, sto dwadzieścia dwa… – liczyła na głos, żeby się nie pomylić
– Kaktusińska! Jak już jesteś w nastroju do myślenia o pieniądzach, to może powiesza mi, kiedy zapłacisz składki za drużynę?! – wydarł się kwatermistrz, który właśnie wszedł
– PRZEZ CIEBIE SIĘ POMYLIŁAM!!! Jakbyś zapomniał, to rozliczyliśmy się przed świętami– odryknęła i zaczęła od początku liczyć dwuzłotówki.. Znudzony wolontariusz pokręcil z politowaniem głową – Kaktusińska pomyliła się już drugi raz: przed chwila komendant pytał ją o ankietę spisową.

Kwatermistrz zrezygnował z dręczenia Kaktusińskiej i poszedł podenerwować kogoś innego. Nagle drzwi otworzyły się z impetem i wpadł roztrzęsiony wolontariusz
– Ukradli mi puszkę!! – wrzasnął od progu. Ponieważ był to, niestety, nie pierwszy taki przypadek, wszyscy dobrze wiedzieli, co robić – policja, protokół, ewentualnie wizja lokalna, może coś uda się wskórać.

Jednak nie był to jeszcze koniec atrakcji. Kilkanaście minut później przybył do sztabu nie kto inny, jak sam Marian Uczepiński, który przyszedł złożyć zażalenie na jednego z wolontariuszy, który odmówił wydania serduszka, twierdząc, że zabrakło. Nie spodobało się to Marianowi, który doszedł do wniosku że za wrzucone do puszki 52 grosze coś mu się należy. Już otwierał usta, żeby wylać swe żale lecz jak tylko wspomniał o serduszkach – jakaś pyskata dziewucha nalepiła mu czerwoną naklejkę na kurtce a barczysty pan ochroniarz profesjonalnie zaprowadził go do drzwi.
– Hm… całkiem niezły ten ochroniarz. – zadumała się Kaktusińska. Miała pecha, bo spostrzegawczy pracownik HSI natychmiast to zauważył i natychmiast zwerbalizował swoje spostrzeżenia, więc nasza bohaterka kontynuował liczenie pieniędzy z ogniście czerwonymi uszami, ochroniarz ciągle się na nią gapił a wszyscy mieli z tego niesamowitą radochę.

Wesoła atmosfera została przerwana przez przyjście kolejnego wolontariusza, który miał do opowiedzenia ciekawą historyjkę: najpierw napadło go kilku młodzieńców w dresach i odebrało puszkę (darmo jej nie oddał, czego dowodem było okazałe limo w pięknym odcieniu fioletu). Dresiarze uciekli ale nagle podjechało do nich czarne BMW, z którego wysiadło czterech innych dresiarzy ale z jakiegoś innego gatunku, jakby większych… Wolontariusz obserwował scenę zza krzaka i dokładnie widział, że dresiarze z BMW przechwycili puszkę. Nie chciał wiedzieć, co było dalej, bo mogło się okazać, że ci pierwsi będą chcieli odbić na nim, swój żal z powodu utraty zdobyczy.

Wszyscy zaczęli się zastanawiać, o co tu chodzi a w głowie Kaktusińskiej powstało pewne wariackie przypuszczenie. Wszelkie spekulacje ucięło pojawienie się Ryszarda, Przecinaka, Ostrego i Szczękonośnego. Wszyscy dżentelmeni nieśli naręcza puszek, które zrabowali tym, którzy wcześniej zrabowali je wolontariuszom. Ponadto Ryszard dzierżył bukiet dwunastu pąsowo czerwonych róż. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie – towarzysze Ryszarda oddali puszki w ręce kasjerów a sam Ryszard przypadł do Kaktusińskiej, wręczył róże, wyraził skruchę i poprosił o jeszcze jedną szansę. Tym sposobem ich związek zawiązał się nowo z błogosławieństwem Komendy Hufca a Ryszard został bohaterem.

– [dryń! dryń! dryń!] – zadzwonił budzik Kaktusińskiej w poniedziałek rano.
– … Tak, Rysiu, ja też cię kocham… – wymamrotał Kaktusińska, budząc się.
– [melodyjka z Janosika] – zadzwonił telefon – Kaktusińska! Kiedy zapłacisz składki? Wiesz, że ankiety spisowe miałaś oddać przed końcem 2003?! – wywrzeszczał komendant…

***

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, wielu pozytywów i niewielu koszmarnych przebudzeń po cudownym śnie życzą:
Kaktusińska i jej przyjaciółka – Ola Kasperska

P.S. Wszystkich sympatyków Kaktusińskiej i gangsterskiej sensacji zachęcam do przeczytania książki Katarzyny Pisarzewskiej „Halo, Wikta!”

Przed XII Finałem WOŚP

Dostałam polecenie napisania Wam kilku słów… Zastanawiałam się dosyć długo o czym miałtayby one być, ale stwierdziłam, że obecnie nie jestem w stanie o niczym innym napisać. Czyli natworzę o czymś, co ostatnio mnie pochłania, zabierając pokaźną część mojego czasu…


Relacja z Przystanku

Galeria Zdjęc z XI Finału

Wywiad z Jukiem Owsiakiem

Pozostałe teksty WOŚP

Jest niedziela… bardzo późny wieczór…godziny okołopółnocne…za moment poniedziałek…
Za dokładnie 5 dni, o tej porze będę w studiu TVP dogadywać ostatnie szczegóły przed Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy… Naprawdę ogromnej imprezy charytatywnej, która jako jedyna na świecie mobilizuje niemal cały kraj i powtarza się już po raz dwunasty. Ilość zakupionego sprzętu do szpitali, pomp insulinowych dla chorych na cukrzycę dzieci, badania słuchu wszystkich noworodków, czy serduszka naklejone na niemal połowie urządzeń oddziałów dziecięcych w szpitalach w całej Polsce najlepiej świadczą o powodzeniu tej akcji.
Przedsięwzięcia, które jest jedyne w swoim rodzaju. I z każdym rokiem działa na większą
kalę. Za tydzień – 11 stycznia pieniądze zbierać będzie około 100 kilku tysięcy wolontariuszy, zarejestrowanych w ponad 1200 sztabach. I to nie tylko na terenie Polski.

Orkiestra zagra również w USA, Kanadzie, Grecji, czy Niemczech, a paczki z fundacyjnymi gadżetami trafiły nawet do Ambasady Polski w Kambodży(!). W samym tylko moim sztabie kwestować będzie aż 155 osób.

Jak co roku uzbiera się pewnie sporo pieniędzy, a jak wygląda to potem? Zebrane pieniądze są gromadzone na koncie, a następnie Fundacja zbiera zamówienia na sprzęt ze szpitali w całej Polsce. Zgłaszają się różne firmy, łącznie z tymi najbardziej znanymi na świecie, produkujące sprzęt medyczny i po jakimś czasie ogłaszany jest „konkurs ofert”. Zbiera się na nim Zarząd Fundacji i wszystkie firmy, prezentujące swoje oferty. Grupa niezależnych ekspertów – lekarzy z całej Polski – przez 2 dni debatuje nad ofertami, przypatruje się wszystkiemu surowym okiem i następnie przedstawia wyniki swoich ekspertyz. Fundacja negocjuje ostateczne warunki, podejmuje decyzje i kupuje rozmaite urządzenia, które w niedługim czasie trafiają na oddziały dziecięce i noworodkowe w całym kraju.

I tym sposobem kolejne kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset, czy tysięcy dzieci będzie mogło liczyć na fachową pomoc. A wszystko tak naprawdę dzięki tysiącom ludzi, którzy w mroźny zimowy dzień chcą pomóc innym, kwestując cały dzień mimo chłodu i głodu… 😉

Przydałoby się jakoś odwdzięczyć, więc Jurek Owsiak 10 lat temu wymyślił koncert, by kilkudziesięcioma godzinami rock’n’rollowej muzyki podziękować tysiącom ludzi za ich pomoc. I tak powstał Przystanek Woodstck. Największy festiwal muzyczny w Europie, budzący skrajne emocje i będący przyczyną rozmaitych komentarzy. Jest on głównym argumentem przeciwników Fundacji i Jurka, którzy starają się jak mogą aby utrudniać wszelkie działania Orkiestry.

* * *

Jednak, pomimo przeszkód, wszystko się kręci, Orkiestra gra dalej, coraz więcej ludzi chce pomóc, coraz więcej krajów się w to włącza, coraz więcej sprzętu trafia do szpitali. Jednakże tym samym coraz więcej ludzi, organizacji, gazet zaczyna rzucać Fundacji kłody pod nogi. Może nie tyle więcej, co tyle samo, lecz ze zdwojoną siłą i uporem . Zawiść jest chyba cechą narodową Polaków i z jej objawami spotyka się chyba każdy o kim zaczyna być (bądź jest) głośno. Ogromną rolę odgrywają w tym również media, będące potężną siłą i mające talent do wyłapywania i nagłaśniania najmniej istotnych epizodów większych wydarzeń, sugerując tym samym negatywny ich odbiór u tysięcy ludzi. Szczególnie dzięki telewizji większość ludzi kształtuje swoje poglądy. Wystarczy pokazać jedynie negatywne aspekty jakiegoś wydarzenia, a już połowa Polski pomyśli jakie to było okropne, szkodliwe, bezsensowne, niebezpieczne itp. Inaczej niż „manipulacja” nie da się tego nazwać. Tego ofiarą padła m.in. Wielka Orkiestra i tak też było z tegorocznym Przystankiem Woodstock, którego pozytywne przesłanie i perfekcyjna organizacja została przesłonięta przez epizod ze stoiskiem z okularami. To nic, że było ono nielegalne i przed przyjściem Jurka ochrona i policja interweniowała kilka razy, że sprzedawca nie miał pozwolenia na handel… Sam fakt spakowania przez ochronę i Jurka jego stoiska, dzięki temu, że był pokazywany w każdej telewizji, opisywany w każdej gazecie (w porównaniu do koncertów, które się wtedy odbywały) i połowie gazet internetowych, przesłonił to, co było naprawdę istotne w tej całej imprezie, zaważył na opinii Jurka u połowy ludzi w Polsce i stał się punktem wyjścia do oskarżeń kierowanych w stronę Orkiestry. Wszyscy przecież wiemy, że gdyby nie Owsiakowe Woodstocki, to polska młodzież nie piłaby alkoholu i nie paliła trawki…

To nic, że mało która gazeta była na miejscu podczas zajścia z okularami. To nic, że mało który dziennikarz (jeśli nie żaden) wiedział o co tak naprawdę poszło, ludzie od razu zaczęli się nakręcać, wypisując masę obrzydliwych artykułów, począwszy, że „przywódcy mas uderzyła woda sodowa do głowy” (to jeden z lżejszych komentarzy), do takich: (…)„Jak widzimy, dobroczynność, serduszka, świąteczna pomoc stanowią tylko „przykrywkę” dla bagna, którym Jurek Owsiak (idol młodzieży) zamula niską świadomość polskiego społeczeństwa.” (…) Odpowiedź Jurka była krótka…:”Jeżeli komukolwiek z piszących, a wiemy dobrze, kto to jest, wpadnie jego dziecko do tego bagna, to może być pewny, że sprzęt fundacyjny, który jest we wszystkich szpitalach dziecięcych i na intensywnej terapii, nie będzie dzielił ludzi na dobrych i złych, na tych którzy mają rację i racji tej są pozbawieni, na tych czystych i brudnych, tylko odpalą swoje wszystkie funkcje aby po prostu ratować życie. Więc jeżeli jeszcze Wam do końca się nie zamulił mózg, to proście Pana Boga aby go Wam za karę nie odebrał do samego końca. Bo to, co robicie, to już nie jest odpał, głupota, durnota, czy obłęd. Jest to po prostu haniebne. I tyle.”

* * *

I wraz ze zbliżającym się Finałem, rośnie liczba bezsensownych artykułów. To przecież oczywiste, że jeżeli człowiek chce pomóc, to nie ma w nim ani krzty bezinteresowności, że wszystko robi dla własnych interesów, chce zdobyć popularność, zostać prezydentem, że bierze 3/4 do własnej kieszeni, ma 5 samochodów, 3 domy, konto w Szwajcarii i interesują go wyłącznie osobiste korzyści…
Nie wypada mi chyba podawać konkretnych tytułów, ale dokładnie takie komentarze pojawiają się w sporej ilości ostatnio wydanych gazet. I to nie tylko tych z „dolnej półki”.

* * *

Jest to smutne. Przynajmniej dla mnie. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś może nie popierać tego typu działań i imprez. Może sądzić, że to co robi Jurek z Fundacją powinno robić państwo, służba zdrowia. OK, nie ma sprawy. Nie musi w tym uczestniczyć. Niech stanie z boku i się przygląda. Niech przynajmniej nie przeszkadza, nie oskarża, niech nie wiedząc nie wypisuje takich głupot, takich bredni o tym, kim jest Jurek i czym się Fundacja naprawdę zajmuje, że czytając je nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Niby to tylko gazeta. Jeden artykuł, czy też parę linijek, ale zakres oddziaływania ma ogromny. A ilość ludzi, która się nim zasugeruje też jest niemała.

Media są potężną siłą, a walka z nimi przypomina trochę Don Kichota i jego wiatraki…
Nie wiem, czy się z tym wygra. To zależy. Według mnie wygraną będzie nie danie się nabrać na wypisywane brednie, oskarżenia. Na obraźliwe artykuły. Nie sugerowanie się tym, co napisał jakiś tam dziennikarz, tylko staranie się poznać drugiej strony. Nie budowania swojej opinii tylko na podstawie jakiegoś komentarza puszczonego w choćby najbardziej popularnej stacji telewizyjnej, tylko zadania sobie trudu i poszukania obiektywnej opinii. Nie jest w końcu niczym odkrywczym, że telewizja kłamie …

* * *

Autorka tekstu„Gdyby Owsiak zamiast ratować życie noworodkom, pisał modlitewniki – z całą pewnością nie podpadłby księżom, nie zasłużyłby na potępienie, mógłby nawet chlać, kraść, kłamać i kaleczyć ludzi…”
/to jeden z nielicznych komentarzy jakie znalazłam o nie potępiającym oddźwięku…/

ania michałowska
koza_nostra =)

Spis harcerski 1978

Wpadł nam w ręce ostatnio spis harcerski Hufca Otwock z 15 listopada 1978.
Są to dokumenty starsze od większości naszych Czytelników…

I co tam czytamy? [bardziej wrażliwych prosimy o to, żeby usiedli przed przeczytaniem dalszej części tego tekstu]. Nasz Hufiec w 1978 lat temu liczył: 1.057 zuchów, 1.634 harcerzy, 1.503 harcerzy starszych i 105 instruktorów.
Co drugi uczeń (od zuchów po harcerzy starszych) należał do harcerstwa!

ZUCHY:
Wiecie ile wtedy działało w Hufcu drużyn zuchowych (wiem, co piszę; nie gromady a drużyny – tak to się wtedy nazywało)? 54! (Słownie: pięćdziesiąt cztery). Tak, to nie pomyłka. Było ich 54. Czy to dużo? Nam się wydaje, że bardzo dużo. W analizie spisu czytamy jednak: „istnieje konieczna potrzeba zwiększenia zainteresowania tym pionem zarówno od strony jakości pracy jak też ilości”. Dziś mamy w Hufcu dwie gromady zuchowe. Nie mamy niestety danych o szkole podstawowej nr 1 w Józefowie (wtedy Józefów miał swój Hufiec) i szkole nr 12 w Otwocku (nie było wtedy takiej szkoły?) ale wiemy, że np.: w szkole podstawowej nr 1 było 10, a w szkole nr 3 – aż 13 drużyn zuchowych! Natomiast w szkole nr 9 na każde 10 uczniów w wieku „zuchowym” (I – III klasa) 8,42 należało do harcerstwa. Prawie wszyscy! Przeciętnie do harcerstwa należało 43% uczniów z najmłodszych klas (średnia w całej Chorągwi Stołecznej była 46%)

Aż 41 drużynowych zuchowych było w wieku do 16 lat. Ponad połowa wszystkich drużynowych zuchowych nie było przeszkolonych.

HARCERZE:
Działało wtedy 56 drużyn harcerskich.
Na 100 uczniów w wieku harcerskim (IV – VIII klasa) 68 należało do harcerstwa (średnia w całej Chorągwi Stołecznej była 45). Najwięcej drużyn harcerskich istniało w szkole podstawowej nr 1. Było ich 11 a do harcerstwa w tej szkole należało ponad 50% uczniów. Natomiast w szkole nr 9 była co prawda tylko jedna drużyna, ale za to było w niej ponad 72% uczniów!
Drużyna licząca do 15 harcerzy była uważana za mało liczną. W analizie czytamy, że „liczebność drużyn jest zróżnicowana. Najlepsze warunki pracy mają drużyny liczące 30 – 40 członków” Było takich drużyn 8. Powyżej 40 harcerzy było w 6 drużynach.
Drużynowymi harcerskimi byli głównie uczniowie szkół ponadpodstawowych (57%) i nauczyciele (38%).

Ponad 40% drużynowych nie było przeszkolonych. Połowa drużynowych nie miała stopnia instruktorskiego.

HARCERZE STARSI:
Było 59 drużyn starszoharcerskich.
Prawie połowa (47%) uczniów szkół ponadpodstawowych należało do harcerstwa (średnia w całej Chorągwi Stołecznej była 31%). W „ogólniaku” było 6 drużyn, a w „nukleoniku” 13!
Większość drużynowych starszoharcerskich (59%) nie było przeszkolonych, 75% nie miało stopnia instruktorskiego. Wszyscy byli uczniami szkół ponadpodstawowych (głównie II i III klasa).

KOMENTARZ:
Liczby wyżej przytoczone są porażające: 4.299 harcerzy i zuchów (dziś 263), 169 drużyn (dziś 15).

Co się kryje za tymi liczbami? Jeżeli tak dużo uczniów należało do harcerstwa należy przypuszczać, że przynależność nie zawsze była dobrowolna. Do drużyn z pewnością trafiali uczniowie, którzy tam nie powinni się znaleźć obniżając poziom harcerskiej pracy. Ilu uczniów z waszej klasy widzielibyście w harcerstwie? Ośmioro? Pięcioro? Na pewno nie połowę klasy.
Czytając o drużynowych, nie znajdujemy ani słowa o ich rozwoju. Jest natomiast mowa o „terminowym przyznawaniu stopni”. Nawet nie „zdobywaniu”, ale „przyznawaniu”.

Połowa drużynowych nie była przygotowana do prowadzenia drużyny. Jeżeli drużyna liczy ponad 40 członków to tylko doświadczony drużynowy może dobrze poprowadzić taką drużynę. Dobrze prowadzić czyli pracować jak prawdziwa drużyna harcerska: zastępami, zdobywać stopnie, sprawności. O tym autorzy spisu nic nie piszą – nie mieli takiego obowiązku. Mieli obowiązek utworzyć jak najwięcej drużyn, które będą skupiały jak największą liczbę harcerzy. Najważniejszym wskaźnikiem wymienianym w analizie spisu jest t.zw. „procent zorganizowania”, czyli jaki procent uczniów należy do harcerstwa. Autorzy byli zaniepokojeni wtedy, kiedy ten wskaźnik był niższy niż średnia w Chorągwi Stołecznej. Stawiano zdecydowania na ilość.

Był to czas, kiedy harcerze przyrzekali służyć „Polsce Ludowej” (Prawo Harcerskie), „być wiernym sprawie socjalizmu” (Przyrzeczenie Harcerskie); harcerstwo starsze zostało przemianowane na „Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej”; 30% instruktorów należało do komunistycznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Harcerstwo tamtych czasów rozlewało się szeroką rzeką wśród młodzieży. Wiemy, że rzeka szeroka jest na ogół płytka…

MG

Przyboczną być… (1)

Mam napisać coś o funkcji przybocznej? Nie ma sprawy! Choć pełnię tę funkcję od kilku tygodni (3), myślę, że trochę potrafię już o tym powiedzieć… Niewiele, ale mam nadzieję, że następnym razem będę mogła bardziej się wykazać.

Przedstawię wam historię, jak w ogóle doszło do tego, że jestem w ZHP i jaka była moja droga do tej funkcji.
Wszystko zaczęło się w czerwcu 2002 roku, tak, to było tuż przed obozem, bo pamiętam, że byłam jeszcze na dwóch końcowych zbiórkach. Niech główna przyczyna wstąpienia w kręgi 5DH „LEŚNI” pozostanie moją tajemnicą… Aczkolwiek mogę powiedzieć, że była to jedna z lepszych decyzji w moim dotychczasowym życiu!

Patrycja na obozie 5 DH LEŚNI w 2003 rokuNa samym początku czułam się bardzo nieswojo, obco, prawie nikogo nie znałam, wstydziłam się odezwać (zresztą pozostało to do dzisiaj). Tak wyglądały moje pierwsze zbiórki. Z czasem czułam się coraz pewniej. Przełomem był dla mnie zimowy rajd do Krakowa (grudzień 2002).
Wtedy to bliżej poznałam niektórych członków drużyny i samą kadrę:)
Już od pierwszych tygodni miałam pewne plany, pragnienia związane ze sobą i ZHP. Mogą wydać się wam głupie, ale dla mnie miały wartość! Na samym początku byłam w zastępie młodszoharcerskim. Nie mogę powiedzieć że był zły, ale ja chciałam czegoś innego: być w starszym gronie, w zastępie VIRIDES. To była pierwsza rzecz, którą, chciałam zrealizować. W końcu po pół roku znalazłam się w tym zastępie. Jaka ja byłam szczęśliwa… Potem były rajdy, biwaki.

Drugi cel: mundur. Nie miałam go od razu. Pierwszy raz pokazałam się w nim na wiosennej zbiórce (była na pewno na dworze) i ten wymarzony czarny beret:)

Już wtedy byłam zupełnie inną dziewczyną, niż ta, która przyszła w czerwcu . Był to czas wielu zmian w moim życiu. Stałam się śmielsza i bardziej odpowiedzialna. Miałam tyle do powiedzenia. Starałam się (i w dalszym ciągu to robię) się bardzo aktywnie uczestniczyć w życiu drużyny itp. Wtedy nie myślałam o tym, jakie mam szczęście. Zrozumiałam to dopiero na obozie (w 2003 roku – przyp. MG) , na którym miałam okazję się wykazać.

Przez trzy tygodnie spełniały się moje kolejne, ciche marzenia: sam obóz i… krzyż harcerski, który otrzymałam ostatniej nocy. Jak dla każdego harcerza tak i dla mnie, na zawsze, ten dzień będzie szczególny. Potem czekało mnie 1,5 miesiąca bez zbiórek. To był dziwny czas, czegoś mi brakowało. W końcu nastał wrzesień, a z nim nowe przygody. Nie skłamię mówiąc, że moje życie toczy się wokół harcerstwa. W zasadzie żyję od piąku, do piątku, myśląc o kolejnej zbiórce, co nie raz odbiło się to na moich ocenach. Moi rodzice, mimo iż są bardzo wyrozumiali, czasami mają do mnie o to pretensję, iż nie potrafię pogodzić jednego z drugim.

Wychodzę z założenia, że ” życie jest zbyt krótkie, by je marnować. Należy robić to, co się w życiu kocha i co sprawia przyjemność”. Staram się żyć w zgodzie z tą zasadą.
Obecny rok jest dla mnie bardzo owocny, co mogę zauważyć na każdym kroku…

Pierwszymi osobami, które wywarły na mnie wrażenie, byli przyboczni: Marek i Michał. Może dlatego, że są bardzo otwarci i można z nimi pogadać, a może imponowało mi to, co robią w drużynie… W każdym bądź razie od początku marzyłam o takiej chwili, w której otrzymam z rąk drużynowego zielony sznur. Na początku było dla mnie wielkim zaskoczeniem to, że w ogóle ktoś mógł mi zaproponować coś takiego. Ja – przyboczną, nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, myślałam, że nie podołam wymaganiom. Już się tego nie obawiam, zresztą miałam okazję obserwować moich poprzedników, od których wiele się nauczyłam.

Na razie jestem bardzo dumna, że w tak krótki czasie tyle osiągnęłam. Dla niektórych to może być tylko tyle, lecz dla mnie jest to aż tyle. Wiem, że czeka mnie nie łatwe zadanie, ale nie jestem sama: jest drużynowy Mirek, który bardzo mi pomaga w mojej drodze harcerskiej, oraz inni przyboczni.

Nie należy rezygnować ze swoich marzeń i pragnień, bo jak widzicie na moim przykładzie jeżeli czegoś naprawdę pragniemy, to jest to możliwe.
Trzeba po prostu wierzyć… Przede mną jeszcze długa droga w osiągnięciu wszystkich zamierzonych celów, lecz mam nadzieję, że uda mi się je zrealizować. I wam życzę tego samego… Nigdy nie traćcie nadziei.

Patrycja Zawłocka
Przyboczna 5 DH „LEŚNI”

BŚP 2003 – kazanie bardzo interesujące

O godzinie 18.10 na przystanku autobusowym w Michalinie 5 D.H. „Leśni” miała wyznaczone miejsce zbiórki. Jak zwykle dużo osób się zgłosiło, lecz mało z nich się zjawiło.

Gdy przybyłem na miejsce zbiórki zastałem tam tylko dh. Patrycje. To było nas już dwoje z 10 osób, które się zgłosiło. Niedługo przyszła dh. Kokos. Następnie zjawili się Borowy, Mirek i Zawłok.

Gdy nadszedł już czas wyjazdu Mirek zadzwonił po Dyniaka i Olkę z zapytaniem czy oni jadą na przekazanie. Lecz co się okazało Dyniak był w kościele na mszy, a Ola właśnie biegła ( nadal nie wiem czy 400 m. Przebiega się w 20 min.). Gdy wsiedliśmy do MiniBusa do Zawłoka przyczepiło się (jak zwykle ) trójka nieznajomych nikomu dziewczyn i zaczęły Go kokietować (tak samo jak pewna dh. której tu imienia nie mogę napisać). On oczywiście (jak zwykle ) je olał.

Gdy dojechaliśmy na miejsce (czyli przed szpital na Batorego) Mirek powiedzial mi,że mam mu napisać relacje z Wigilii Szczepowej, Hufcowej i z przekazania światełka (dobrze, że nie miałem nic ciężkiego pod ręką). Powiedział też, że mam się dokładnie rozglądać na mszy żeby dostrzec coś ciekawego, bulwersującego lub śmiesznego. Kiedy wreszcie dotarliśmy do kościoła na ulicy Żeromskiego spotkałem tam Marka (chłopa z Mazur). On kierował całą uroczystością.

Gdy zeszliśmy do dolnego kościoła spotkałem tam Małego. Rozmawialiśmy trochę, a on wyciągnął baaaaaaaardzo fajne łyżwy. Później przyszedł Tomek G. i pouczał nas co mamy zrobić. Ja i Borowy mieliśmy się zgłosić do tamtejszego proboszcza jako delegacja ministrancko-harcerska do służby liturgicznej. Na mszy miałem z krzyżem poprowadzić procesję przez kościół. Mam nadzieje, że mi to się udało.

Na mszy (drogi Mirku) nic ciekawego nie zauważyłem (no oprócz tego, że Patrycja Z. całkiem dobrze wygląda w spódnicy. Natomiast Mikołaj i Zawłok przez całe kazanie trzymali akolitki (dlaczego nikt im nie powiedział, że po ewangelii się je odstawia?).

Kazanie księdza proboszcza było bardzo interesująceKazanie… a tak kazanie księdza proboszcza było bardzo interesujące. Nawiązywało ono do tegorocznego hasła Betlejemskiego Światełka Pokoju. Najbardziej podobało mi się porównanie do żarówki, było to bardzo inspirujące i zastanawiające. Po ogłoszeniach duszpasterskich nastąpiło przekazanie światełka. Było ono rozdawane w specjalnych lampionach. Komendant przy dawaniu lampionów składał życzenia świąteczne. Po mszy pożegnałem się z Borowym, który pojechał z Dorotą i Agatą. Ja natomiast spotkałem się z Marysią i jej koleżanką (przepraszam, że nie pamiętam imienia). A teraz najlepsze, uściskałem też dh. Olę K. i Izę D. Po czułych pożegnaniach nasza drużyna pomaszerowała w kierunku przystanku autobusowego przy stacji.

W czasie drogi spotkałem kolegę Prokopa (czy wiecie kto to taki??? TAK, tak to był Padinkton ). Gdy doszliśmy do banku PKO zauważyliśmy nadjeżdżający autobus. Wyrwaliśmy z miejsca i jakoś dobiegliśmy do niego. Tak zakończyliśmy naszą przygodę w Otwocku.

A morał z tego jest taki „Nie stawiaj roweru pod płotem, bo Ci kisiel wystygnie” lub „Nie pij kiedy prowadzisz, za dużo się rozlewa”

REYDEN
5 D.H. „Leśni”

BŚP 2003 – bez schabowego

Było to pewnego czwartku (18 grudnia – przyp. MG), roku pańskiego 2003. Wtedy to grupa śmiałków z 5 D.H. „Leśni” i Agata Brzezińska z 3 D.H.S. „Zawiszacy” wyruszyli z przystanku autobusowego przy rondzie w Michalinie by przynieść Betlejemskie Światełko Pokoju do naszego Hufca. Nie wyruszyli jednak całkiem sami. Taowarzyszyła im całkiem spora reprezentacja Hufca Karczew…

Zacznijmy jednak od początku… Jak to zwykle bywa na początku był Chaos. Czyli telefoniczne kontaktowanie się: kto? kiedy? gdzie? pojedzie… Wyniki debat były następujące: Harcerze: Piotr Jagodziński, Jakub Wojciechowski, Jakub Zawłocki, Mikołaj Fedorwicz oraz Harcerki: Patrycja Zawłocka, Marta Kokowicz i Agata Brzezińska mają wyjechać z Michalina o 14.30 (w wypadku Patrycji z Anina) a dokładnie zostać zabranym przez Tajemniczy Autokar z Karczewa…

Aby zdążyć śmiałkowie z gimnazjum mieli wyjść około godziny 13.00. Okazało się, że z Gimnazjum na Rondo w Michalinie da się przejść w około pół godziny. Śmiałkowie przybyli więc na miejsce godzinę wcześniej i wykorzystali ten czas na kosztowaniu specjałów w pobliskiej cukierni.

Przed Katedrą

W końcu nadeszła pora spotkania Tajemniczego Autokaru Z Karczewa. Podjechał on po punktualnie, z otwartych drzwi wyjrzała sympatycznie wyglądając Pani i wesołym głosem powiedziała: „Hufiec Karczew wita… Zapraszamy”.
Podróż autokarem była dość długa i śmiałkowie spędzili ją głównie na śpiewaniu, a około godziny 16.30 czyli chwilę po opuszczeniu środka transportu.
Trzeba dodać, że przekazanie odbyło się w Katedrze Wojska Polskiego. Była tam Druhna Naczelnik (która wniosła Światełko) i Ksiądz Biskup (który udzielił nam błogosławieństwa).

Uroczystość była krótka. W czasie jej trwania nasi bohaterowi dostali kalendarzyki wojskowe i obrazki patrona polskich harcerzy (Ks. Frelichowskiego – jakby ktoś nie wiedział). Po krótkim kazaniu (a w zasadzie Gawędzie) Śmiałkowie mogli zabrać to, po co tutaj przybyli… po „kawałek” ognia rozpalonego w grocie narodzenia Jezusa… (trzeba dodać że pożyczali znicz od harcerzy z Karczewa – Dziękujemy!) . Uroczystość zakończyła się tradycyjnie, czyli w kręgu… Ale to nie był do końca koniec, bo dla każdego harcerza w Katedrze była przygotowana Koperta z opłatkiem i życzeniami świątecznymi!!!

Potem był już tylko powrót i znowu troszeczkę śpiewu (Patrycja uczyła młodsze koleżanki z Karczewa piosenki „Koło”). Ogólnie było bardzo fajnie, bo zintegrowaliśmy się z innym hufcem.
Lecz mimo tego nie dostaliśmy schabowego…

Mikołaj Fedorowicz

Od Mirka: Mikołaj, następnym razem jak będę jechał na Zjazd do Hufca Karczew, to pojedziesz ze mną. Może wtedy dostaniesz schabowego…