WIELKANOC – z czym to się je?


Wielkanoc to najstarsze i najważniejsze chrześcijańskie święto, obchodzone na pamiątkę zmartwychwstania Chrystusa. Adwent, święta Bożego Narodzenia oraz okres po nich następujący aż do soboty przed tzw. Niedzielą Starozapustną (Siedemdziesiątnicą, przypadającą 70 dni przed Wielkanocą) oparte są na rachubie roku słonecznego, mają stałe terminy.





Pozostała część roku kościelnego, czyli od Siedemdziesiątnicy do soboty przed pierwszą niedzielą adwentu, opiera się na obliczeniach roku księżycowego. Są to tzw. święta ruchome, których terminy Kościół ustala corocznie i włącza do kalendarza powszechnego. Termin Wielka-nocy, zgodnie z ustaleniami soboru nicejskiego (325 r.), powinien być święcony w pierwszą niedzielę po pierwszej pełni księżyca, po wiosennym zrównaniu dnia z nocą 21 marca. Wypada to między 22 marca a 25 kwietnia, czyli w maksymalnych granicach 35 dni. W Nicei zmieniono również 40-godzinny dotąd czas duchowych przygotowań do świąt Wielkanocy na 40 dniowy okres Wielkiego Postu.

Wielkanocne święta przypadają w tym samym czasie co pradawne obchody wiosennego przesilenia. Wiele obyczajów wywodzi się z wcześniejszych rytuałów pogańskich. Podobnie jak kiedyś czci się ogień, wodę i nowe życie, symbolizowane przez jajko i młode rośliny.

Wielkanocna magia

W Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielką Sobotę woda miała moc magiczną. Potwierdzało to święcenie w Wielką Sobotę wody przynoszonej przez wiernych i kropienie nią potem domowników, zwierząt, domu oraz zabudowań gospodarskich. Wiara w moc wody święconej w Wielką Sobotę była i jest nadal bardzo silna. Przywracała zdrowie chorym, była konieczna przy błogosławieństwie nowożeńców i noworodków, a nawet do pokropienia zbóż i ziemniaków przed siewem i sadzeniem.

Tak samo też, jak przed laty, do robienia palm, do dekoracji stołu wielkanocnego i koszyka ze święconym używa się zimujących pod śniegiem pędów barwinka, borówki i bukszpanu oraz gałązek brzozy i wierzby lub świeżych, wiosennych kwiatów.

Palma wielkanocna to nie tylko akcent zdobniczy kojarzący się ze świętami – przypisywano jej bowiem ogromną moc magiczną, a dzięki swemu działaniu była „dobra na wszystko”. Smagano się nią dla urody i siły, łykano bazie, by uchronić się przed bólem gardła oraz złymi mocami.

Jajka, które leczą

Zdobione świąteczne jajka to tradycja starsza niż chrześcijaństwo. Pojawiały się u Persów, Chińczyków i Fenicjan. Najwcześniejsze znalezione na terenie Polski pochodzą z X w., ale prawdopodobnie Słowianie wcześniej znali kult jajka jako symbolu odradzającego się życia.

Choć z jajkiem wiąże się wiele przesądów i zwyczajów, w których nie zawsze pełni ono rolę pozytywną, jajka święcone przynoszą samo dobro, a odkąd znajdą się w domu, sprowadzają pod dach szczęście. Moc święconego jajka jest tak silna i dobroczynna, że nawet skorupki pełnią ważną rolę w świątecznych rytuałach domowych.

Dotykanie zwierząt gospodarskich święconym jajkiem chroni je przed chorobami i urokami.

Jeżeli kury dostaną do zjedzenia skorupki po święconych jajkach, dobrze się niosą i nie gubią jajek. Zgniecione skorupki rozsypywano wokół domu, by zapewnić mu ochronę, zakopywano w narożnikach pól, żeby zwiększyć urodzaj, a nawet przyczepiano do drzwi wejściowych, aby przyczyniały się do spokoju domowników.

Woda z pokruszonymi skorupkami święconego jajka była uważana za lek na ból zębów.

Woda po ugotowaniu jaj na pisanki to także substancja o dobroczynnym działaniu – umycie się nią zapewniało urodę dziewczętom, a chorym przywracało zdrowie.

Wielkanocny Klub Samotnych Serc

Wszystkie panny pragnące zachwycić ukochanego winny potrzeć jajkiem pomalowanym na czerwono te części ciała, którymi chcą lubego oczarować najsilniej. Następnie należy przelać jajko przez ułożone na krzyż patyczki, najlepiej brzozowe. Skorupkę z pisanki trzeba teraz utrzeć na proszek, który – dosypany do potrawy – działa cuda i wzbudza płomienne uczucie chłopaka.

Dziewczętom, które nie odnajdują w sobie talentów kulinarnych, polecamy gotową potrawę z dodatkiem mielonych pisankowych skorupek.




Wykorzstano materiały ze strony http://wielkanoc.opoka.org.pl

Welcome na Cyprze

[Afrodyta]

Są dwa rodzaje wyjazdówTA: dobrze przygotowane i zapięte na ostatni guzik oraz takie, na które decydujemy się w ostatniej chwili, trochę przypadkowo, w pośpiechu, w ostatniej minucie. Jeżeli chlebo(praco)dawca wysyła nas nagle na przymusowy urlop „w środku zimy”, to nie ma czasu na długie przygotowania. Mogliśmy pozwolić sobie na komfort skorzystania z oferty LAST MINUTE jednego z biur podróży. Wybór padł na Cypr – termin pokrywał się mniej więcej z terminem urlopu. Jeszcze tylko negocjacje z Moniki koleżanką z pracy, żeby zgodziła się pobyć sama na dyżurze przez jeden dzień i moim szefem, żebym mógł wydłużyć sobie urlop o jeden dzień i można się pakować. Sprawdziliśmy w internecie, że nie musimy zabierać nic szczególnego. Ubrania na wiosenno – letnią pogodę, przewodnik, okulary słoneczne (mimo wszystko), trochę pieniędzy na pocztówki do znajomych i punktualnie o 6.00 rano byliśmy na lotnisku.

TRZY GODZINY OD RAJU

Boening 737 potrzebuje trzech godzin by lecąc na wysokości 10.000 m nad ziemią z prędkością 800 km/h wylądować w końcu na miejscu. Cypryjskie linie lotnicze „White Eagle Avolation” zaskoczyły nas miło polską obsługą. Znacznie to ułatwiało podróżnym wybór między kawą i herbatą oraz zakupy w sklepie wolnocłowym na pokładzie samolotu.

Na lotnisku Cypr zaskoczył nas wysoką temperaturą i szybko opalającym słońcem.

Spotkaliśmy się tam z przewodniczką, która w drodze do hotelu powiedziała nam najpotrzebniejsze do spędzenia tygodnia urlopu rzeczy: godziny otwarcia sklepów i urzędów, lokalne zwyczaje, zasady pobytu, cena znaczka pocztowego do Polski.

W hotelu od kolejnej przewodniczki usłyszeliśmy szczegóły: mocna waluta, wysokie ceny, atrakcje wokół naszego miasta, propozycja wycieczki do rezerwatu żółwi. Bezcenna była informacja, że Cypryjscy kierowcy autobusów nie uważają za niezbędne dokładnie trzymać się rozkładów jazdy. Trzeba być na miejscu co najmniej na kwadrans przed planowanym odjazdem (wiedząc to przyszliśmy kiedyś na przystanek 30 min. wcześniej i odjechaliśmy już po 5 min.

PAPHOS – STAROŻYTNA STOLICA

Miejscem wypadowym było dla nas miasteczko Paphos. Miasteczko reklamowane jest jako najładniejszy region na Cyprze. Położone jest w zachodniej części wyspy, na wybrzeżu Morza Śródziemnego, nieopodal miejsca, w którym narodziła się z piany morskiej Afrodyta, bogini miłości i piękności oraz patronka wyspy.

Ze względu na przeszłość historyczną tego miasta (Paphos w starożytności był stolicą Cypru) cały teren jest jakby otwartym muzeum wpisanym przez UNESCO na listę światowych zabytków. W okolicy spotkać można się z miejscami historycznymi, malowniczymi krajobrazami i oryginalną bujną roślinnością śródziemnomorską: hibiskusy rosnące jako żywopłot, cyklameny (narodowa cypryjska roślina), frezje, gerbery, opuncje (ogromne i bez kolców), drzewa cytrusowe (bardzo mocno pachnące, albo już z owocami – niekoniecznie słodkimi), granaty, drzewa chlebowe, figowe, agawy (kwitnące), juki (kwitnące), żółte kobierce szczawika zajęczego i niebieskie, niziutkie irysy, palmy (takie jak w gabinecie dyrektora) oraz nasze rodzime bratki i nagietki. Jeżeli do tego dodamy przyjemny o tej porze klimat dostaniemy w wyniku prawdziwy raj na ziemi.

KALI MERA! HELLO!

Jadąc na Cypr przygotowaliśmy się na poznawanie języka Greckiego, jakim posługuje się tamtejsza (mieszkająca na południu Cypru) ludność. Okazało się to sztuką dla sztuki. Prawie wszyscy ludzie znają tam angielski i właściwie to on jest tam językiem urzędowym. A już na pewno językiem turystów. Jedynymi ludźmi, którzy nie władali tym językiem była grupka Niemieckich turystów i… Rosjanka, która tu przyjechała za chlebem.

Próby mówienia po grecku, np. do kelnera kończyły się miłych uśmiechem i odpowiedzią po angielsku. Dla tych miłych uśmiechów uczyliśmy się jednak dalej. Doszliśmy do takiej wprawy, że jedną kartkę do znajomych napisaliśmy w języku Homera. No, może nie tak do końca…

[w antycznym teatrze]

HISTORIA

„(…) Dzieje tej wyspy mogą przyprawić o ból głowy. Już sama tego świadomość burzy mój spokój(…)” pisał niegdyś Robert Byron w swej powieści Road to Oxiana.

To prawda, z każdym niemal krokiem przenosimy się do innego stulecia, innej kultury…

Długie i burzliwe dzieje Cypru były ściśle uzależnione od położenia wyspy na trasie szlaków wiodących do krajów bliskowschodnich. Ze względu na geograficzne i strategiczne położenie wyspy osadnictwo rozwijało się już w starożytności. Najwcześniej skolonizowali Cypr Fenicjanie, następnie Grecy, Asyryjczycy, Egipcjanie, Persowie i Rzymianie.

Po podziale Cesarstwa Rzymskiego kraj stał się kolonią bizantyjską, a w czasie wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej (od 1192) – samodzielnym państwem krzyżowców. W późniejszych czasach Cyprem władali Wenecjanie (1489-1570), Turcy (od 1571 aż do XIX w.) i Brytyjczycy (1925 – 1961). Wojskowy zamach stanu w 1974 rozpoczął nową falę krwawych walk narodowościowych między Cypryjczykami greckimi i tureckimi. Interwencja tureckich sił zbrojnych w północnej części Cypru doprowadziła do podziału wyspy na część północno-turecką i południowo-grecką. Granica przebiega m.in. przez stolicę kraju – Nikozję (Lefkozję). Granica nazywana jest „Zieloną Linią”. W takim kolorze została wytyczona po raz pierwszy na mapie i tak już zostało. Nie prezentuje się zbyt okazale. Granica to faktycznie stare mury, budynki, budy, czy wręcz dawne barykady z beczek na paliwo, starych mebli i różnych rupieci.

Tym, którzy byli w Berlinie w czasach kiedy stał tam jeszcze mur berliński stolica Cypru musi przypominać stary, podzielony Berlin.

PODRÓŻOWANIE

Na Cypr pojechaliśmy dla klimatu i zabytków. Po lekturze przewodnika obiecywaliśmy sobie dużo zobaczyć na miejscu.

Cypr jest mała wyspą, zbliżoną rozmiarem do województwa mazowieckiego. Dzięki temu w atrakcyjne rejony na całej wyspie można wybrać się nawet samemu, korzystając z autobusów międzymiastowych. Równie popularnym sposobem na podróżowanie jest wynajęcie samochodu na kilka dni. Na taki wybór liczą właściciele licznych wypożyczalni samochodów osobowych lub jeep’ów. Można też skorzystać z jakiegoś lokalnego biura podróży, które za stosunkowo niewielkie pieniądze zabierze nas na całodniową wycieczkę do jakiejś atrakcji turystycznej wyspy. Najlepiej chyba podróżować autobusem. Narażeni jesteśmy co prawda na konieczność dostosowania się do rozkładu jazdy i nie jest to środek lokomocji tak wygodny jak samochód, ale kontakt z Cypryjczykami powinien nam te minusy zrekompensować.

W sytuacji awaryjnej można poprosić o podwózkę turystów, którzy obejrzeli ten sam co my zabytek i właśnie wracają do hotelu. Centrów turystycznych na Cyprze jest tylko kilka – po chwili pytania trafimy na właściwych turystów (czyli takich, którzy jadą akurat do Paphos).

ZWIEDZANIE

Jak już nam uda się trafić na nasz autobus i będziemy na przystanku dostatecznie wcześniej prawdopodobnie trafimy do szukanego miejsca.


[ślady po Świętym Pawle]

Przygotujmy się na niemiłą niespodziankę na miejscu. Nawet najważniejsze zabytki na Cyprze nie są opisane. Nie znajdziemy planu zwiedzania, informacji historycznych. Czasami spotkać można tabliczkę: „Bazylika”. I to wszystko. Z nieznanych nam powodów Cypryjczycy nie uznali za stosowne poinformować turysty o szczegółach, na które trzeba zwrócić uwagę, żeby poczuć klimat miejsca, którego dotyka się stopami. Prawie każde miejsce to atrakcja na skalę światową. Zabytki z czasów starożytnych, z początku chrześcijaństwa i nowsze poznajemy tylko z przezornie kupionego w Polsce przewodnika. Czyli bez niego nie da rady. Można ew. podłączyć się pod jakąś wycieczkę i posłuchać opowieści przewodnika. Najlepiej połączyć jedno z drugim. Polecamy też odwiedzić na początku pobytu centrum turystyczne na ulicy Lidras w Nikozji. Dostać tam można mapy, prze-wodniki i szczegóło-we infor-macje. Z racji mnóstwa małych sklepików ulica Lidras skojarzyła się nam z warszawską Chmielną. Nasza

Chmielna nie jest w połowie zamknięta posterunkiem wojskowym w miejscu dawnej barykady z czasów ostatniej wojny grecko – tureckiej. Po drugiej stronie posterunku jest już Turcja… A w oddali na wzgórzu widać flagę turecką. Jest ona ułożona z białych i czerwonych kamieni. Pilnuje jej turecka wioska, a zarabiają na niej greccy Cypryjczycy: na 11. piętrze domu handlowego przy ul. Lidras zorganizowano punkt widokowy (cena biletu 1 funt cypryjski – ok. 7 zł) z lornetkami, projekcją audio (można sobie na pokrętełku wybrać język – polskiego nie ma, rosyjski jest) i tanimi pocztówkami.

[pozostałości antycznego miasta]

PAPHOS I AFRODYTA

W Paphos obserwuje się największy na wyspie kult Afrodyty. W pobliżu, w PETRA TOU ROMIOU jest miejsce jej narodzin, na półwyspie Akamas znajdują się łaźnie Afrodyty, a obok miasta Paphos łaźnie Adonisa – najsłynniejszego kochanka bogini.

Z Paphos związany jest również mit o Pigmalionie. Był to król Cypru, który zamiast państwem zajmował się rzeźbieniem.

Pewnego razu wyrzeźbił tak piękny posąg kobiety, że aż sam się w nim zakochał. Targany miłością całe dnie wysiadywał u stóp nieruchomej ukochanej, aż pewnego dnia bogini Afrodyta widząc jego ogromną miłość i cierpienie, tchnęła w posąg życie.

Kobieta powstała z posągu, nazwana Galateą, została wkrótce królową Cypru i matką założyciela miasta Paphosa. Jej imię do teraz nadaje się dziewczynkom z okręgu Paphos.

Gdzie ten Cypr leży? – zastanawialiśmy się na kilka dni przed wyjazdem. Dziś wiemy już dużo więcej o wyspie Afrodyty. Podróże rzeczywiście kształcą. Taki mały banał na koniec. Banany cypryjskie też są małe.

Monika i Mirek

Harcerski Ośrodek Badania Opinii Społecznych

Pewnego razu zadaliśmy („my” – czyli Rada 5 D.H. „LEŚNI”) sobie pytanie: co tak naprawdę ludzie myślą o harcerstwie? Czy są to obiegowe opinie, które łatwo przewidzieć? Czy mieszkańcy mogą nas czymś zaskoczyć mówiąc o harcerstwie?

Doszliśmy do wniosku, że nie sposób na te pytania odpowiedzieć bez przeprowadzenia badania opinii wśród mieszkańców.

Ankieta była przeprowadzona 21 stycznia 2001 r. przed trzema największymi sklepami w Józefowie. Przy każdym z nich harcerze przez cztery godziny pytali klientów sklepów ich stosunek do harcerstwa. Odpowiedzi były wpisywane na specjalnym formularzu, który pozwalał zadać pytania w taki sposób, żeby odpowiedzi było można łatwo przeanalizować. Drugim powodem zastosowania takiego formularza było to, że chcieliśmy zabrać jak najmniej czasu „zakupowiczom”. Wiadomo – dzieci, obiad, inne obowiązki czekały. Przecież nikt wychodząc do sklepu nie spodziewał się, że spotkają go harcerze i będą chcieli zabrać mu trochę czasu.

Chcieliśmy, żeby nasze badanie było prowadzone zgodnie z metodologią stosowaną przy tego typu badaniach. Skonsultowaliśmy się więc z sobą, która zawodowo zajmuje się takimi badaniami. Dzięki Patrycji Szamańskiej (dzięki Patrycja!) uniknęliśmy kilku błędów.

Drugim tematem, o jaki pytaliśmy ludzi było to, czy harcerze w Józefowie są widoczni. I czy ta ew. widoczność ogranicza się do kilku spektakularnych akcji (święta kościelne i państwowe) czy też można ich spotkać na ulicy, w szkole – wszędzie tam, gdzie jest pole do harcerskiego działania.

Trzecia rzecz, jaka nas interesowała to czego mieszkańcy od harcerzy oczekują. Czy chcą, żeby harcerze organizowali wycieczki dla dzieci spoza harcerstwa, pomagali osobom starszym, opiekowali się przyrodą?

STOSUNEK DO HARCERSTWA

Z dużą satysfakcją stwierdziliśmy, że mieszkańcy Józefowa mają zdecydowanie pozytywny stosunek do harcerstwa. Liczyliśmy na przychylność, ale aż takie poparcie dla naszych działań nas zaskoczyło: 92% ankietowanych mężczyzn i 77% ankietowanych kobiet ma zdecydowanie pozytywny stosunek do harcerstwa. Stosunek „zdecydowanie negatywny” lub „raczej negatywny” ma odpowiednio 3% mężczyzn i 4% kobiet.

Nic dziwnego więc, że większość tych osób, które w młodości były harcerzami zachęca swoje dzieci do wstąpienia do drużyny harcerskiej.

OCZEKIWANIA

Na co liczą rodzice posyłając dzieci na zbiórki? Z pewnością na to, że instruktorzy prowadzący zbiórki będą ich wspierali w wychowywaniu dzieci. Tych, którzy byli tego zdania (byli „zgodni” lub „raczej zgodni” w tym, że harcerze są na zbiórkach wychowywani) było aż 76%. Czy harcerz możę być wzorem dla innych? Na to pytanie stanowcze „tak” odpowiedziało 82% badanych mieszkańców. W czym to by się miało wyrażać? M.in. w lepszych stopiach w szkole (47% odpowiedzi). Dziękujemy za takie zaufanie. Postaramy się go nie nadużyć…

Jakie działania harcerze powinni podjąć aby sprostać oczekiwaniom?

4% ankietowanych mieszkańców nie widziało żadnego pola do działania. Ale to zdecydowana mniejszość. Czego oczekiwała większość? Głównie tego, że harcerze będą pomagali: młodszym, rówieśnikom, osobom starszym, ludziom biednym, zwierzętom, władzom Józefowa. Działalność charytatywna była wśród odpowiedzi zdecydowanie na pierwszym miejscu. Ale nie tylko. Mieszkańcy widzą harcerzy w roli organizatora imprez, wycieczek za miasto, uczestników uroczystości kościelnych państwowych. Często powtarzała się odpowiedź, że harcerze powinni więcej pokazywać się „na mieście”. Zapewniam, że przy organizacji tych właśnie imprez częściej będzie widać harcerskiej mundury…

Ważnym tematem, również często poruszanym była dbałość o tradycję narodową, miejsca pamięci, akcje propagowania naszej kultury.

WNIOSKI

Fakty badawcze dostarczyły nam materiału do wyciągnięcia konkretnych wniosków.

I tak harcerz stawiany jest za wzór osobowy, godny naśladowania. Również poziom akceptacji harcerzy jest dość okazały. Tak więc powinniśmy się cieszyć z tak dużego zaufania społecznego jakim obdarzają nas ludzie. Niemniej jednak prawdą jest, iż powyższa opinia opiera się na pozytywnym stereotypie harcerza jako osoby realizującej szczytne idee w duchu patriotyzmu, gotowej do poświęceń dla innych. Według mnie taka wiedza wśród społeczeństwa jest niewystarczająca. Brak znajomości celów, jakie stawiają drużyny ich problemów sprawia, iż wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy jak wiele pracy instruktorzy poświęcają wychowaniu dzieci. Poza tym wiedza nie wykraczająca poza stereotyp nie pozwala na dostrzeżenie i zrozumienie ogromu zakresu dziedzin i aktywności, w jakich młodzi harcerze mogą się doskonalić i tym samym zdobywać niezbędną zaradność życiową.

Nasz drugi wniosek wypływa z faktu, iż harcerze postrzegani są jako grupa wybitnie elitarna. Z jednej strony to bardzo dobrze, ale istnieje ryzyko, iż potencjalni kandydaci na druhów zrażą się wrażeniem hermetyczności harcerskiej grupy i tym samym jej niedostępności.

Tu nasuwa nam się konkluzja kierowana głównie do osób planujących przyszłą politykę promocyjną harcerstwa, aby postarali się o większą otwartość w stronę ludzi.To dotyczy również rodziców. Dzięki temu harcerstwo przestanie być tak tajemnicze i odrealnione, a stanie się bliższe wszystkim.

Wśród odpowiedzi pojawiła jedna bardzo ważna. Otóż pewna osoba zauważyła, że harcerze zostaje się nie tylko dla innych ale też dla siebie samego. Uczestnicząc w życiu drużyny uczymy się przecież być coraz lepsi. A że samodoskonalenie najlepiej przebiega w obcowaniu z przyrodą harcerze powinni poznawać okolicę i naszą lokalną historię.

Czego dopilnować obiecują:

Tomasz Woj – Wojciechowski i Mirek Grodzki

P.S. Ankietę przygotowali lub przeprowadzili: Ania Michałowska, Beata Bejne, Daria Ładna, Jan Wojciechowski, Janek Brzeziński, Jurek Ołpiński, Karina Zielińska, Karolina Grodzka, Kuba Wojciechowski, Marek Rudnicki, Ola Wojciechowska, Tomasz Wojciechowski, Tomek Lach.

Dziękujemy harcerzom z 3 DH “Zawiszacy” za pomoc.

P. P.S. Więcej informacji o ankiecie i jej wynikach szukaj na naszej stronie internetowej: http://zhp.otwock.com.pl/szczep_jozefow/

Do redakcji przyszedł list…

Oto kilka uwag odnośnie wypowiedzi pwd. Aleksandra Senka zamieszczonego w “Przecieku” 5(15), str. 13-14:

W odradzającej się Polsce w roku 1945 żywa była legenda Armii Krajowej, Powstania Warszawskiego i udziału w nim oddziałów harcerskich. Legendę umocniło i upowszechniło pierwsze po wojnie wydanie książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Miało to miejsce w 1946 roku. (W tym samym roku Władysław Gomułka uznał za błąd dopuszczenie do reaktywowania reakcyjnych organizacji młodzieżowych, zwłaszcza ZHP).

Przez dużą część młodzieży „Kamienie na szaniec” traktowane były jak Ewangelia. Nowa, kształtująca się z nadania jałtańskiego władza, obserwowała z niepokojem rozwój harcerstwa, które z 238 tysięcy w roku 1946, rozrosło się do 296 tysięcy w roku 1948. Tymczasem komunistyczny Związek Walki Młodych liczył w tym czasie wśród uczniów 59 tysięcy członków. W trakcie Centralnej akcji Szkoleniowej zorganizowanej nad Świdrem w sierpniu 1948 roku, zapoznawano kadrę instruktorską z podstawami marksizmu. Wykłady prowadzili: Jerzy Tepicht, Leszek Kołakowski, Włodzimierz Brus. Wiodącą lekturą były „Zadania związków młodzieży” Lenina. Gorącymi zwolenniczkami przemian były: hm. Wiktoria Dewitzowa Naczelniczka Harcerek, żona Jerzego Tepichta Pelagia Lewińska, pracująca w wydziale propagandy komitetu Centralnego PPR i mianowana Sekretarzem Generalnym ZHP, Naczelnik Harcerzy Roman Kierzkowski. Tymczasem spośród 16 komendantek chorągwi tylko jedna była zbliżona do PPR, a spośród komendantów (przypominam: było harcerstwo żeńskie i męskie) tylko dwóch.

Nic więc dziwnego, że w latach 1948-1950 miał miejsce proces brutalnego zniszczenia polskiego harcerstwa. Potępiono wówczas i zanegowano całość ideowego i pedagogicznego dorobku ruchu harcerskiego. Istnienie ZHP zamknęła ostatecznie uchwała Rady Naczelnej Związku Młodzieży Polskiej z 20 stycznia 1951 roku, zgodnie z którą komendy wojewódzkie ZHP przekształcały się w wydziały harcerskie zarządów wojewódzkich, a komendy powiatowe – w referaty harcerskie zarządów powiatowych ZMP. Wiek harcerski członków Organizacji Harcerskiej ograniczono tylko do szkoły podstawowej. Klasy były zastępami, a całe szkoły drużynami. Opiekę sprawował etatowy instruktor – przewodnik OH. System ten uznano za nieskuteczny i próbowano reformować przekształcając OH w Organizację Harcerską Polski Ludowej (OHPL). Zmiany, głównie kosmetyczne też nie zadowalały zwłaszcza w przełomie Polskiego Października 1956.

Dopiero na Zjeździe Łódzkim rozpoczętym 8 grudnia 1956 roku o godzinie 11, zwanym oficjalnie Ogólnopolską Naradą Działaczy Harcerskich, postanowiono: nie reaktywować dawnego ZHP, lecz powołać nową organizację o tej samej nazwie. M.in. gorącym przeciwnikiem odrodzenia ZHP, wraz z innymi działaczami komunistycznej OHPL , był Jacek Kuroń. 60-osobowa Rada Naczelna nowego ZHP liczyła tylko 20 instruktorów dawnego ZHP. Uchwała Zjazdu głosiła m. in.: „Z uwagi na pełne usamodzielnienie i przekształcenie się Organizacji Harcerskiej Polski Ludowej we wspólny związek dzieci, młodzieży i instruktorów pracujących w oparciu o metody harcerskie, przywraca się tradycyjną nazwę: Związek Harcerstwa Polskiego”.

Od tego czasu, wraz z powrotem do pracy instruktorów przedwojennych i szaroszeregowych wraca do drużyn system zastępowy. Tak oto system zastępowy odżył, ale nie na długo, bo już po roku harcerski tygodnik “Na Przełaj” zamieścił artykuł “Po co to wszystko”, w którym wykpiono metodykę tradycyjnego harcerstwa. Tym nie mniej system ten z większym lub mniejszym powodzeniem działa do dzisiaj. W mojej drużynie im. Eugeniusza Stasieckiego („Piotra Pomiana”), działającej przy Szkole Podstawowej nr 6 w Otwocku, zastępowi byli wybierani przez zastęp, a drużynowy potwierdzał tylko wybór w rozkazie drużyny. Pamiętam, że zastępowym czwartoklasistów był ich kolega z klasy, zresztą świetnie sobie radzący z zastępem, nota bene późniejszy biznesmen. Wszyscy zastępowi, przyboczny, gospodarz drużyny, kronikarz stanowili zastęp zastępowych, których zastępowym byłem ja, ich drużynowy. Nasze zbiórki, wycieczki, narady itp., były wzorcem działania dla zastępowych, którzy powtarzali je w swoich zastępach.

Nigdy nie starałem się, by „działanie zgodne z Metodą” było dla mnie wyrocznią. Po prostu było nam dobrze ze sobą i to było najważniejsze. Wspólne biwaki, wycieczki, obozy letnie dodawały nam ochoty do dalszego działania. Bardzo mało interesowała mnie teoria i METODA. A harcerze byli wspaniali. Doceniam to po latach.

Wasz „Biała Sowa”

Otwock i okolice

Znów coś mi wpadło w oko i jeszcze przykleiło się do rąk – niestety tylko w ramach pożyczki. Bajerancki przewodnik po Otwocku i okolicach pod zaskakującym tytułem – „Otwock i okolice”;) autorstwa Pawła Ajdackiego i Jacka Kałuszko. [Turystyczne artykuły Pawła Ajdackiego możecie przeczytać w każdym numerze „Tygodnika Otwockiego”]

Może nie jestem wytrawnym znawcą przewodników, jednak uważam, że ten jest dobry. Oj, podoba mi się po prostu. Na okładce swojskie świderymajery i sosenki… Rozmarzeni, nie śliniąc paluszków przekręcamy kolejne strony, a tam…

Skondensowane informacje na temat Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, czyli czemu jest to tak wyjątkowy kawałek ziemi? Jakie rzadkie okazy (zwierzęta i takie tam) mamy, jakie mamy rezerwaty? Gdzie? Co ? Jak? i w ogóle.

Dużą część wydaw-nictwa zajmują dzieje naszych okolic – bardzo przystępne opracowanie, nie nuży. Kto z Was wiedział np., że Osieck powstał na polanie? Że w XVIII wieku w Nadbrzeżu, Aleksan-drowie (tym koło Falenicy) i Ostrowie mieszkali Niemcy i Holendrzy? A przyjeżdżając do Otwocka Wielkiego można było wpaść na pomysł rozbioru Polski?!!! Dla zainteresowanych – sporo informacji o działaniach zbrojnych. Część historyczna podzielona jest na krótkie tematyczne rozdziały – łatwy dostęp do interesujących nas konkretów, np.: drogi żelazne, Otwock uzdrowiskowy, zabytki, „świdermajer”, wykopaliska, etc. Najważniejsze wydarzenia od 12 tys. lat p.n.e. do 1999 roku zawarte na kilku stronach zwięzłego i konkretnego kalendarium.

Część turystyczna

– Zwiedzanie Otwocka – sanatoria, stary Otwock, nowy Otwock, po Soplicowie, szlakiem dziejów Andriollego; interesująco opracowany temat sławnych willi

– Znakowane szlaki – 16 tras po Otwocku i okolicach.

– Rowerkiem – kilka wariantów dla wielbicieli jednośladowego spędzania wolnego czasu.

A także wariant na cztery koła i ścieżki przyrodnicze. Opisy tras na około 100 stronach, do tego kolorowe zdjęcia, mapki i krótkie notki biograficzne ludzi związanych z ważniejszymi miejscami. Osobny, ponad stustronicowy, rozdział stanowi Słownik krajoznawczy – charakterys-tyka miejscowości, regio-nów odwiedzanych z przewodnikiem: od Alek-sandrowa przez Bagno Jacka, Całowanie i Kozią Wodę na Żurawinowe Bagno.

Na końcu znaj-dziemy praktyczną rozpiskę ważniejszych adresów i telefonów: urzędy, straż pożarna, służba zdrowia, noclegi itd. Czyli zaopa-trując się w „Otwock i okolice” mamy podręcznik do historii, plan miasta, książkę telefoniczną i kolorowy album w jednym. [Uwaga! Błędny numer telefonu do przychodni w Józefowie; powinno być 789.21.21] Tak jeszcze „słówko” na koniec. Nie zwykłam tego robić, jednak teraz skusiłam się do przeczytania bibliografii. Okazało się, że autorzy korzystali m.in. z przewodnika Pp. Sobocińskich (patrz: Przeciek z listopada 2001), a także z dzieła B. Strzeżysza – „Dzieje Osiecka”. I niech ktoś mi powie, że nie ma tu nic ciekawego. Szerokiej drogi.

STRZ

P.S. Podziękowania dla Ani Michałowskiej za pożyczkę przewodnika.

[Przewodnik do nabycia w księgarniach oraz w otwockim oddziale PTTK – Warszawska 39]

Hania Kotter

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Przebieg wydarzeń umieśćmy jednak w kraju, który nie istnieje. Pozwólmy jej odbyć się w Polandii, w której dopiero od niedawna panował pokój. Każmy mieszkańcom żyć biednie i cieszyć się z obalenia Tyrana, który przez kilkadziesiąt lat zdążył dać powody do tego, żeby go znienawidzić.

W kraju powoli, ale systematycznie budowano nowy ustrój. Szaro ubrani mieszkańcy mijając się na szarym chodniku (na kostkę brukową jeszcze nie było stać Polandczyków) uśmiechali się do siebie: „może już jutro będzie mniej szaro”. I bardzo wierzyli w to, że tak będzie. Nie bardzo tylko było wiadomo skąd miało przyjść to cudowne ożywienie kolorów…

Kiedy już przyszło nikt nie pytał o jego pochodzenie. A przyszło pod postacią książki. Opowiadała o dziewczynce, którą rodzice wyrzucili z domu. Doskonale rozumieli ją Polandczycy czujący się wyrzuceni poza granice „nowoczesnej” cywilizacji. Książka przyniosła nadzieję na lepsze jutro. Bohaterka – nazwijmy ją HANIĄ KOTTER – pomimo bycia niechcianą przybłędą zachowała wrażliwość i cudowną, właściwą dzieciom wyobraźnię. Dzięki pogodzie ducha HANIA KOTTER zyskała przyjaciół, a los stawił ją do walki z Wielkim Tyranem. Dzięki pomocy przyjaciół, dziewczynka wygrała walkę. Skojarzenia z sytuacją Polandczyków było oczywiste.

Bohaterka bardzo przypadła Polandczykom do gustu. Pomogła w tym przypadnięciu zakrojona na wielką skalę kampania reklamowa, która towarzyszyła wydaniu książki. Gdyby te pieniądze przeznaczyć na cele dobroczynne, w Polandii o biedzie zapomniano by na długi czas. Zastosowano nietypowe i bardzo nowoczesne dla Polandczyków sposoby reklamy. W dniu premiery zamknięte od rana były wszystkie księgarnie. Otworzono je wszystkie naraz dopiero o 19. Akcję nagłośniono w telewizji i prasie. Wszystko po to, żeby mieszkańcy Polandii uwierzyli, że HANIA KOTTER jest jedną z nich – początkowo biedna i zapomniana przez los, ostatecznie szczęśliwa z poczuciem dokonania wielkich czynów i odmiany nie tylko swoich losów. Polandczycy bardzo chcieli uwierzyć, że tak się da. Uwierzyli.

Wszędzie powstawały szkoły HANI KOTTER. Wszyscy starali się naśla-dować swoją bohaterkę.

Tu i ówdzie jeszcze nieśmiało – mówiono co prawda o tym, że bohaterka odnosi sukcesy nie zawsze moralnymi środkami, ale głosy te zostały szybko zagłuszone kolejną kampanią reklamową. Kręgi wyznaw-ców były coraz szersze. Uczniowie HANI KOTTER byli zdecydowani do końca naśladować swoje guru.

Na tak podatny grunt padło ziarno w postaci drugiej część książki. Metamorfoza bohaterki – dostrzegalna już w pierwszej części – stawała się coraz bardziej wyraźna. Jej język naznaczony był coraz większą złością, nienawiścią, zazdrością i pragnieniem zemsty. Zdobyte umiejętności wykorzystywała do coraz bardziej wątpliwych moralnie rzeczy. Zamieniała ludzi w zwierzęta, rzucała uroki, zadawała cierpienia (np. torturowała pająka)…

Uczniowie i wyznawcy HANI KOTTER byli nieco zdziwieni takim rozwojem wydarzeń, ale przyjęli, że taka jest widocznie naturalna droga do zaspokojenia swojej potrzeby bycia kimś nadzwyczajnym, wybijającym się ponad przeciętność.

Wyznawcy zaczęli naśladować bohaterkę. Choć trudno w to uwierzyć, małe dzieci wzorem HANI KOTTER męczyły zwierzęta myśląc, że to pomocnicy złych czarowników. Za wartościowego człowieka uważano tego, który zna odpowiednie zaklęcia. Oddychało się i żyło magią, która stawała się powoli nową religią.

Po pewnym czasie przyszedł kres KOTTER-omanii spod znaku owcy jaskrawokadłubowej. Przyszedł po serii przestępstw dokonanych przez dzieci na swoich „niewiernych” rówieśnikach. Odkryto ponadto, że pomysłodawcą wydania książki był obalony niedawno Tyran. Miał być to sprytny plan przejęcia na nowo władzy nad duszami swoich dawnych poddanych.

Zakazano sprzedaży książki. Pozamykano szkoły HANI KOTTER. Środki zgromadzone na kontach bankowych wydawcy książki pozwoliły na odmianę losu Polandii (nikt nie spodziewał się, że KOTTER-omania mogła być tak dochodowym przedsięwzięciem i że pod pozorem dostarczenia rozrywki szkodzono dzieciom, jednocześnie zarabiając na nich pieniądze). Nie tylko załatano dziurę budżetową, ale wybudowano nowe szkoły, szpitale, autostrady.

Drugą korzyścią z przygody z HANIĄ KOTTER było to, że rodzice zaczęli interesować się tym, co czytają ich dzieci. Przyjął się powszechnie zwyczaj czytania bajek razem z dziećmi i tłumaczenia im dlaczego niektórzy bohaterowie są dobrzy, a niektórzy zasługują na naganę.

W Polandii życie wróciło do normy.

Skryba

Harcerzem być

Jestem harcerzem. Ba, nawet jestem instruktorem. Niedawno zdobyłem stopień harcmistrza. Szczyt harcerskiej drogi? Nie. Jeszcze wiele rzeczy chciałbym zrobić, ale teraz mam ten komfort, że to, co robię – robię dla siebie i dla ludzi, którzy ze mną pracują. Nie dla próby. Nie dla kolejnego stopnia.

Kiedyś byłem harcerzem w jednej z józefowskich drużyn. Byłem zastępowym, przybocznym, drużynowym, komendantem szczepu i wreszcie komendantem hufca. Wyżej się nie pcham, bo wiele mogę zrobić tutaj, gdzie jestem. Byłem zastępowym na obozach, komendantem obozu, a nawet całego zgrupowania. Zdobyłem uprawnienia kierownika placówki wypoczynku, które pozwalają mi na samodzielne organizowanie obozów.

Co było moim największym osiągnięciem? Czy stopień harcmistrza? Czy ponowny wybór na komendanta hufca? Nie. Moim największym osiągnięciem było zdobycie zaufania ludzi, którzy we mnie uwierzyli i, mam nadzieję, wierzą nadal. Właśnie w tym widzę sens dalszego działania. Niedawno straciłem w dość nieoczekiwanym momencie pracę. Rozstałem się z firmą, w której spędziłem ostatnie sześć lat swojego zawodowego życia. Mamy takie czasy, że niełatwo o pracę, więc nadszedł moment, kiedy pomyślałem: „Może postawić wszystko na jedną kartę i postarać się o etat w hufcu?”. Zapewne zdobyłbym zgodę komendanta chorągwi i jakieś fundusze, żeby ten cel zrealizować, ale moja żona zapytała, kim chcę być w harcerstwie. Zastanowiłem się. Wolę być menadżerem, czy liderem? Czy chciałbym iść do hufca jak do zakładu pracy? Nie, to nie dla mnie. Poszukam jakiejś innej pracy, a harcerzem będę dlatego, że takie jest moje życie, a nie dlatego, że nie mam pieniędzy na spłacanie kredytu za samochód i mieszkanie.

Co jest moją największą porażką? Czy to, że w czasie mojego pierwszego obozu w Przerwankach zawieszono mnie w drużynie na pół roku z zakazem noszenia munduru? Czy to, że są w hufcu osoby, które nie postępują w zgodzie z Prawem Harcerskim? Nie. Największą moją porażką jest to, że straciłem zaufanie do kilku osób. A wydawać by się mogło, że mam do większości z nich bezgraniczne zaufanie. Wybrali się na Sylwestra w góry i zapomnieli o tym, że są harcerzami. Zapomnieli o tym, że istnieje dziesiąty punkt Prawa Harcerskiego, a oni składali Przyrzeczenie Harcerskie. Pili alkohol, chociaż sami spotykają się z harcerzami i mówią im, dlaczego tego robić nie wolno. Naprawdę marne jest tłumaczenie, że to było grzane wino do obiadu w górach i szampan w noc sylwestrową. Wydawało im się, że skoro był to wyjazd „prywatny”, to można zapomnieć o panujących w harcerstwie zasadach. Błąd. Harcerstwo to „styl życia”. Albo jesteś harcerzem, albo nie. Mundur to tylko oznaka przynależności do ZHP. Informacja o tym, czy jesteś harcerzem, zapisana jest w sercu. I jeśli u siebie jej nie widzisz, to daj sobie druhno/druhu spokój. Po prostu się nie nadajesz…

W 1990 roku pojechałem na obóz. Pierwszy mój obóz w Przerwankach. Po raz pierwszy jako członek Hufca Otwock, do którego józefowscy harcerze zostali przyłączeni. To był obóz, który zaważył na dalszym moim harcerskim życiu. Byłem zastępowym zastępu starszoharcerskiego, czyli czymś w rodzaju szefa kadry młodszej. Szła za tym pierwsza odpowiedzialność za harcerzy młodszych, ale także wiele przywilejów przysługujących kadrze. W czasie obozu rozstałem się z dziewczyną (ale nie martwcie się, drodzy czytelnicy, nie poddaję się tak łatwo – dziś jest moją żoną i matką naszego dziecka), jak już wyżej wspomniałem zostałem zawieszony na pół roku w drużynie. Za co? Za to, że nie potrafiłem (a może, po prostu, nie chciałem) powstrzymać kolegi, który lubił pić piwo. Zostawiono nas na warcie w obozie, gdy reszta poszła na trzydniowy rajd. Po powrocie zastali pokaźny zbiór puszek po piwie i ogólny nieład w namiocie naszego zastępu. Współczuję naszej komendantce, która musiała podjąć decyzję. A nie było jej łatwo, bo nie chcieliśmy „współpracować”. Na pytanie: „Co się stało?” – odpowiadaliśmy: „Nic.” To oczywiście musiało wystarczyć, żeby podjąć decyzję o zakazie chodzenia na zbiórki. Czy to była słuszna decyzja? Wtedy uważałem się oczywiście za ogromnie pokrzywdzonego. Nie wypiłem ani kropli, a zostałem ukarany tak samo jak ktoś, kto wypił przez trzy dni kilkanaście puszek piwa. Dziś widzę to tak: Jeśli harcerz lub instruktor w moim towarzystwie pije alkohol, to ja mam obowiązek przeciwstawić się temu. Jeśli tego nie zrobię – jestem współwinny i muszę zostać ukarany.

Po co te moje wynurzenia? Pewnie próbuję usprawiedliwić swoją przyszłą decyzję. Kiedyś już zdarzyła się taka sytuacja, że jeden drużynowy zawiódł moje zaufanie w podobny sposób. Wtedy zdecydowałem się na rozmowę i ostrzeżenie. Teraz, w stosunku do grupy „sylwestrowej”, zrobiłem to w formie pisemnej. Myślałem o dalszych konsekwencjach, ale po rozmowie z zainteresowanymi postanowiłem dać im jeszcze jedną szansę. Ale teraz wszyscy muszą być świadomi jednego. Przy kolejnym świadomym złamaniu Prawa Harcerskiego, a w szczególności punktu dziesiątego, już nie będzie ostrzeżeń. Nadszedł czas na działanie. I będzie to ruch bardzo drastyczny. Tak dla przykładu, żeby inni zastanowili się nad tym, czy są godni nosić harcerski mundur, krzyż, czy jakąkolwiek pod nim podkładkę.

Zanim zdecydowałem się napisać ten artykuł rozmawiałem z kilkoma drużynowymi, których poprosiłem o wyra-żenie własnego zdania na temat łamania Prawa Harcerskiego. Jeden z nich twierdził, że lampka wina, czy szampana, przy jakiejś ważnej okazji to nic strasznego. Inny dziwił się, że komendant wtrąca się w prywatne życie harcerzy i instruktorów. Kolejny miał do mnie pretensje, że się czepiam, bo przecież nic wielkiego się nie stało. Może dla niego nic, ale ja mam inne zdanie. Złamane zostało kilka charakterów młodych ludzi, którzy spróbowali alkohol po raz pierwszy. Niektórym zapewne się spodobało, ale bądźmy świadomi tego, że mogą zostać alkoholikami i co tydzień budzić się na Kolskiej, albo po prostu w rynsztoku. Ostre słowa? Nie szkodzi. Aby były skuteczne.

Łukaszu, Sylwio, Maćku, Piotrku, Magdo, Małgosiu, Aniu – gdyby nam nie zależało na Was, to byśmy nie marnowali czasu na rozmowy, czy pisanie pism. Zależy nam na Waszej harcerskości i wierzymy w Waszą mądrość. Tylko dlatego ograniczyłem się do rozmowy i przekazania Wam pism. Pokażcie, że jesteście rozsądnymi ludźmi i można na Was polegać. Naprawcie swój wizerunek, który ostatnio dość mocno popękał i pozwólcie odbudować pokładane w Was zaufanie. Nie ma idealnych harcerzy, ale są tacy, którzy mają w życiu cel. Na drodze do jego osiągnięcia są zakręty. Wytrawni kierowcy rajdowi pokonują je nie zdejmując nogi z gazu. Początkujący hamują, a pomimo to wypadają z trasy. Wy wypadliście z trasy, ale większość z Was ma ochotę jechać dalej. Moim zadaniem jest zrobić WSZYTKO, aby umożliwić Wam bezpieczny powrót. Ale pamiętajcie – Wasz samochód jest uszkodzony. Przy następnym zakręcie będzie jeszcze trudniej. Jeśli droga, którą dążycie będzie dla Was za trudna, może się okazać, że za Wami nie jedzie już nikt, kto może wyciągnąć pomocną dłoń. A wtedy okaże się, że zostaliście wykluczeni z wyścigu …

Tomek Grodzki

Moja pierwsza próba

Przez kilka ostatnich dni, odkąd zostałam poproszona o opisanie moich wrażeń z realizowania zadań na stopień przewodnika, myślałam jak mam to zrobić. Wiem, co sądzę o swoich zadaniach i o ich realizacji, ale jak krótko i komunikatywnie to przekazać?


Jedno jest pewne – wydawało mi się, że to wszystko będzie dużo prostsze. Było mnóstwo momentów, kiedy sądziłam, że nie dam rady, że to już koniec, ale wtedy rozlegał się dzwonek telefonu, dzwonił ktoś, kto miał gotowe rozwiązanie mojego problemu. Ktoś, na kim mogę polegać! Tak było w przypadku festiwalu. Dziękuję Druhu!!! (Druh wie, że o nim mówie!) Z końcowego efektu „Wampiriady” jestem raczej zadowolona, ale czas przygotowań… hm, nie należał do najatrakcyjniejszych. Liczne potyczki ze sponsorami, którzy chcą, albo nie chcą rozmawiać; osobami, które przypominają jak wiele jeszcze trzeba zrobić. Jednak dzięki tym wszystkim ludziom udało się wygrać małą wojnę.

Już po festiwalu… Przede mną opracowanie, jako zadanie dla potomności, kalendarza z pomysłami dla drużynowego zuchów. Wydawało mi się, że wymyślenie kilku uroczystych zbiórek i ich opisanie nie będzie sprawiało tak wielkich trudności. Przecież dla każdego funkcyjnego to codzienność, a jednak… Poprosiłam kilka osób o pomoc, ale przecież są studia, praca, szkoła, rodzina, zbiórki, nie ma oryginalnych pomysłów, koncepcji, weny, jest za to nieoceniony brak czasu. Jak ja mogłam o tym zapomnieć?!? Szkoda, że tyle osób, od których oczekiwałam pomocy zawsze miało „coś” na głowie. Mogłabym to zrobić sama, byłoby to wtedy mniej atrakcyjne i urozmaicone, ale by było, ale przecież powiedziałam na pierwszej Komisji Instruktorskiej, że nauczę się współpracować z ludźmi i prosić ich o pomoc, a pokonanie swoich zahamowań daje dużo satysfakcji i motywacji na przyszłość.

Chciałam jednak, bardzo serdecznie podziękować osobom, które mi pomogły – DZIĘKI! Usłyszałam ostatnio bardzo mądre zdanie: „Człowieka można poznać po tym, jak dotrzymuje słowa, a nie po tym, co obiecuje”.

Ja obiecuję dołożyć wszelkich starań, aby sumiennie dokończyć zadania, zawarte w mojej próbie na stopień instruktorski. Instruktor ZHP – to brzmi dumnie.

Ewa Krzeszewska

P.s. Ten artykuł napisałam jeszcze w poprzednim roku, ale chyba jest nadal aktualny (z wyjątkiem tego, że kalendarz już powstał, a ja już przeżyłam ostateczne spotkanie z Komisją Stopni Instruktorskich!)

Zwyczaje i obrzędy

8 lutego 2002 roku w Hufcu odbyła się zbiórka drużynowych i funkcyjnych. Zbiórka była poświęcona tradycjom w drużynie harcerskiej.

Dlaczego wszyscy ciągle mówią o tradycji? Dlaczego zwyczaje w naszych drużynach są takie ważne? Dlaczego powinniśmy przywiązywać dużą rolę do naszych obrzędów?

ZWYCZAJE I OBRZĘDY

Zwyczaje i obrzędy jakie obowiązują w drużynach harcerskich są tym, co nas odróżnia od innych organizacji. Dla harcerzy są bardzo ważne.

Czym są zwyczaje? To tradycyjne wzorce zachowań w drużynie. Obrzędy mają uroczysty, symboliczny charakter. Obrzędem jest więc złożenie przez harcerza Przyrzeczenia Harcerskiego. Zwyczajowo odbywać się to może pierwszej obozowej nocy. I to już będzie zwyczaj. Taka jest różnica między zwyczajem a obrzędem.

PO CO NAM TO WSZYSTKO?

Zwyczaje i obrzędy stanowią podstawę więzi poszczególnego harcerza z drużyną i harcerstwem. Świadomość tego, że każdy harcerz składa Przyrzeczenie i każdy zdobywa stopnie pomaga związać się z grupą, jaką są harcerze. Ludzie w wieku naszych harcerze mają szczególnie mocną potrzebę przynależenia do grupy. To po pierwsze.

Po drugie harcerze mają świadomość, że ich drużyna różni się od innych. Łatwiej im się utożsamić z drużyną kilkunastoosobową niż z dwustutysięcznych związkiem.

Po trzecie drużynowy może wykorzystywać zwyczaje do utrwalania pewnego modelu zachowywania się w określonych sytuacjach.

KIEDY ZWYCZAJ STAJE SIĘ ZWYCZAJEM?

O zwyczaju w drużynie można mówić wtedy, kiedy wszyscy jej członkowie postępują zgodnie z przyjętymi wzorcami. Jeżeli wszyscy harcerze w drużynie zaczynają zachowywać się podobnie w podobnych sytuacjach i kiedy dla wszystkich te zachowania mają taką samą treść, wtedy powstaje zwyczaj. Jeżeli danego kanonu powszechnie nie przestrzega się – wtedy o zwyczaju mowy być nie może. Ewentualnie może być mowa o zwyczajowym nieprzestrzeganiu jakiejś normy. 🙂

ZWYCZAJE WŁASNE I OGÓLNOHARCERSKIE

Zwyczaje i obrzędy można podzielić na własne i ogólnoharcerskie.

Ogólnoharcerskie to takie, które obowiązują wszystkich harcerzy (mundur, sztandar, proporce, kronika, symbole harcerskie, ognisko, formy pracy, Prawo Harcerskie, itd.)

Ciekawsze są takie, które obowiązują w określonych środowiskach. Zwyczaje wypracowane przez poszczególne drużyny, kręgi instruktorskie, zastępy. Takimi zwyczajami mogą być: numer i nazwa drużyny, sposób przyjmowania do grona harcerzy, forma przyznawania stopni, obrzędowe elementy zbiórek. Zwyczaje własne mają większą wartość, bo harcerze widzą jak powstają i sami wtedy troszczą się o ich istnienie.

DRUHNO DRUŻYNOWA! DRUHU DRUŻYNOWY!

To na Tobie spoczywa obowiązek dbania o funkcjonowanie obrzędów w Twojej drużynie. Zadbaj o świadome przestrzeganie obrzędów przez harcerzy, tłumacz im dlaczego są i dlaczego każdy z nas powinien im się poddać.

Pomyśl, które ze zwyczajowo przez Was powtarzanych czynności można zaklasyfikować do obrzędów drużyny i rozwiń je. Uświadom harcerzom, że te czynności są charakterystyczne tylko dla Waszej drużyny i właśnie one odróżniają Was od innych drużyn.

NIC NA SIŁĘ!

Nie produkujmy jednak zwyczajów na masową skalę. Nie każde powtarzane czynności spełniają kryteria zostania zwyczajem. Wprowadzenie danej sytuacji do kanonu obrzędów drużyny wymaga wykorzystania odpowiedniego momentu i nastroju.

Zwyczaj nie staje się zwyczajem przez zarządzenie czy mianowanie w rozkazie

Mirek Grodzki

Jedziemy na biwak

Każda porządna drużyna harcerska (a coraz częściej i gromada zuchowa) uważa za punkt honoru przynajmniej raz w czasie roku harcerskiego wybrać się na biwak. Jeśli harcerzy nie stać na zimowisko, to bardzo często zdarza się to podczas ferii zimowych.

Często drużyna jedzie na biwak, bo będzie można się powygłupiać, a może przy okazji coś ciekawego się wydarzy. A to chyba nie tak powinno być.

Biwak jest wspaniałym narzędziem w rękach drużynowego, aby przygotować drużynę do większego przedsięwzięcia. Dlaczego nie wykorzystać biwaku jako formy przygotowania przed festiwalem piosenki? Dlaczego na biwaku nie poćwiczyć przed ogólnohufcową grą terenową? Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że nie będzie lepszej formy przygotowania harcerzy do obozu (albo zakończenia trwających dłuższy czas zadań przedobozowych).

Do czego zmierzam? Zbyt często daje się zauważyć organizowanie biwaków bez większego celu. Jako kolejnej zbiórki w ciągu roku. Czas spędzony podczas takiego wyjazdu może okazać się zmarnowany. To, że będzie ciekawy program, nie gwarantuje sukcesu. Biwak, podobnie jak gra terenowa, powinien mieć “fabułę”. A “fabułą” mogą być przygotowania do zimowiska. Wtedy biwak jest wykorzystany w stu procentach. Fakt, że udało się zuchów/harcerzy wyrwać spod opiekuńczych skrzydeł rodziców trzeba wykorzystać. Zróbmy na biwaku coś, czego nie da się zrobić na normalnej zbiórce.

Aby biwak miał szczęśliwy finał, należy zadbać o kilka spraw.

1. Zaplanuj wszystko to, co chcesz podczas biwaku zrobić. Napisz szczegółowy plan, który swój początek będzie miał w miejscu zbiórki, a ostatnim jego punktem będzie powrót na miejsce.

2. Oblicz czas. Nie określaj jeszcze godziny zbiórki. Stwórz sobie “oś czasu”, na którą będziesz nanosił wszystkie kolejne elementy. Operuj na początku ilością czasu potrzebną do realizacji tego konkretnego punktu. Gdy dojdziesz do miejsca, w którym godzina nie zależy od Ciebie (np. odjazd pociągu, termin dotarcia na nocleg itp.), wtedy nanieś to na swoją oś i ustal godzinę zbiórki (na wszelki wypadek podaj czas o kilkanaście minut wcześniej – ktoś się na pewno spóźni). Sytuacja się powtarza za każdym razem, kiedy podejmujesz decyzję na temat godziny rozpoczęcia zajęć (po nocy, po zaplanowanym dłuższym czasie odpoczynku itp.). Jadąc na biwak bądź pewien, że zdążysz zrobić wszystko, co zaplanowałeś.

3. Przygotuj dokumenty. To już nie jest zbędna biurokracja. Musisz mieć zgodę komendanta hufca na biwak. Nie będzie z tym problemu, jeśli przygotujesz odpowiednie dokumenty (karta biwaku – 2 egz., program biwaku z wyszczególnionym miejscem noclegu i podpisami odpowiedzialnych pełnoletnich osób, kopia polisy ubezpieczeniowej, lista uczestników i jakiś telefon kontaktowy).

4. Przygotuj uczestników. Brzmi dziwnie? Nigdy Ci się nie zdarzyło, że ktoś dzwonił w ostatniej chwili z pytaniem o godzinę zbiórki? Ile razy zapomniał zabrać menażki, albo niezbędnika (o legitymacji szkolnej nie wspomnę). Nawet jeśli to rajd dla harcerzy starszych – przygotuj i rozdaj odpowiednio wcześniej listę niezbędnych rzeczy oraz informację dla rodziców – gdzie was szukać. Zostaw też numer swojego telefonu komórkowego, a jeśli go nie masz – podaj telefon do hufca. Zaznacz jednak wyraźnie (można podkreślić na czerwono), że można dzwonić tylko w awaryjnych sytuacjach (unikniesz dwunastego pytania, czy już dotarliście na nocleg). Nie licz na to, że wszyscy wszystko zapamiętają. Przygotuj pisemną informację dla uczestników i drugą dla rodziców. Zadbaj o to, aby mieć aktualne telefony do domów twoich zuchów/harcerzy.

W następnym numerze ciąg dalszy przygotowań do biwaku.

Tomek Grodzki